1.

2.2K 94 4
                                    

Cztery miesiące temu zginął Luke Castellan. Kiedy dotarliśmy do siedziby Atlasa, Thalia przytrzymała świat za Artemidę, która poszła walczyć z tytanem. Ja walczyłem z Lukiem. Był ode mnie lepszy w walce na miecze. Prawie zrzucił mnie w przepaść.

 Wtedy spojrzałem na Annabeth. Leżała bez sił. Zdałem sobie sprawę jak silna była. Przez tak długi czas trzymała świat, nie poddawała się. Ja też nie mogłem się poddać. Zaatakowałem z całą swoją siłą. Luke był zaskoczony atakiem. Powaliłem go na ziemię i uniosłem miecz.

- Proszę, nie daj mu zginąć - usłyszałem cichy głos Annabeth. Nie mogłem jej posłuchać. Luke zrobił tak wiele okropnych rzeczy, to przez niego Annabeth cierpiała. Zamachnąłem się, ale w ostatnim momencie zatrzymałem miecz. Nie mogłem tego zrobić, nie byłem w stanie. Zatkałem Orkana, który zmienił się w długopis i pomogłem wstać Luke'owi.

- Wróć z nami do obozu, skończmy tą wojnę. - powiedziałem spokojnym głosem. Nadal uważałem, że Luke na to nie zasługuje, ale robiłem to dla Annabeth.

- Wojna dopiero się zaczęła - powiedział Luke i rzucił się na mnie. Uskoczyłem na bok. Usłyszałem jego krzyk, Luke runął prosto w przepaść. Nie mógł przeżyć. Widziałem jego ciało, leżące bez życia na dole. Podbiegłem do Annabeth.

- Nic ci nie jest? - zapytałem

- On zginął.- W jej oczach zobaczyłem łzy - Mogłeś go złapać - Miała rację. Byłbym w stanie go złapać, ale coś mnie przed tym powstrzymało.

- Przepraszam Annabeth. Naprawdę jest mi bardzo przykro. - po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Odwróciła głowę.

O tego czasu dziwnie się zachowywała. Unikała mnie, nie chciała ze mną rozmawiać. Pewnego dnia przyszedłem do jej domku z nią porozmawiać. Wywiązała się z tego okropna kłótnia. W złości krzyknąłem, że Luke zasługiwał na to, żeby zginąć. Kazała mi wyjść z domku. Zdałem sobie sprawę, że powiedziałem za dużo i próbowałem ją przeprosić, ale ona tylko powtórzyła, że mam wyjść z domku. Zrobiłem tak jak chciała. I to był błąd.

 Planowałem przyjść do niej rano i przeprosić, ale już jej tam nie było. Zabrała sztylet i czapkę i zniknęła. Przez ostatni miesiąc bez przerwy ją szukam. Nie zostawiła po sobie żadnego śladu.

Położyłem się w swoim łóżku. Miałem wszystkiego dosyć. Tak bardzo mi jej brakowało. Chciałem jeszcze raz usłyszeć jej śmiech. Wszystko co mi o niej przypominało, sprawiało mi ból. Usnąłem, a chwilę potem zaczął się sen.

 Znalazłem się na "Księżniczce Andromedzie", statku Luke'a. Zobaczyłem złoty sarkofag, w którym Kronos odzyskiwał siły. W tym momencie mnie to nie obchodziło. Odwróciłem głowę i zamarłem z przerażenia. Na fotelu spała Annabeth. Marnie wyglądała, jej ciało pokrywały siniaki, miała wory pod oczami. W ręku ściskała sztylet. Jeśli ktoś jej coś zrobił to osobiście go zabiję. 

Wtedy usłyszałem głosy na korytarzu. Chciałem potrząsnąć Annabeth, obudzić ją, kazać jej uciekać, ale nie mogłem się ruszyć. Otworzyłem oczy.

Natychmiast zerwałem się z łóżka. Wziąłem plecak i włożyłem do niego trochę ambrozji, coś do picia i inne potrzebne rzecz, które miałem pod ręką. Na rękę założyłem zegarek, który zmieniał się w tarczę, a do kieszeni schowałem swój długopis, który zmieniał się w miecz. Wybiegłem z domku. Był środek nocy. Zawołałem mojego pegaza - Mrocznego. Po chwili był na miejscu.

- Co jest szefie? - zapytał.

- Lecimy na "Księżniczkę Andromedę".

- Tylko nie tam, mistrzu. - Byłem już na jego grzbiecie. Zupełnie go rozumiałem, tak jak on, nie miałem z tego miejsca dobrych wspomnień, ale nie miałem wyboru. Annabeth była w niebezpieczeństwie.

- Ruszaj.

Mogę ją odzyskać/// Percy Jackson/// PercabethWhere stories live. Discover now