Rozdział 10

103 11 10
                                    

Zegarmistrz wyszedł pewnego dnia na długi spacer. Okoliczne lasy kryły w sobie wiele tajemnic. Każda dziura i nora, każdy krzak i uskok. Dziupla czy też nawet mały strumyczek. Mistrz zwiedzał wszystko, dokładnie obwąchując teren. I nawet jeżeli znał okoliczne lasy, łąki i wsie jak własną kieszeń, to zawsze trafiła się jakaś wiewiórka, którą można pogonić lub jakiś zając, którego można przestraszyć. Na tę chwilę Zegarmistrza nie bały się tylko sarny i jelenie, które podchodziły do niego, ochoczo wąchając i stepując kopytkami.

Pies wkroczył w potężne zarośla, doszukując się nowych tajemnic, kiedy jego unikatowy słuch przyciągnął dziwny szmer. W pierwszej chwili pies zareagował postawieniem uszu, jednak zaraz zniżył się na łapach i wpatrzył w punkt przed sobą, dokładnie badając sytuację. Jeżeli byłby to domniemany królik, to chętnie się z nim pobawi, jednak jeśli okazałoby się, że w zaroślach buszuje dzik, Zegarmistrza już by nie było.

Nie lubił dzików. Był wredne. Przynajmniej te dorosłe, bo z małymi mógł jeszcze pohasać i dobrze się wybawić, ale jak przyszła taka mama...

Zegarmistrz przeszedł po cichu i ostrożnie dzielącą go od krzaków odległość i powąchał zapach uderzający w jego nozdrza. Gdyby tylko był człowiekiem, to stwierdziłby z przekąsem, że coś jest nie tak. Ale był psem i ciekawość wzięła górę nad psim rozsądkiem. Mistrz wgramolił się w krzaki i zaszczekał groźnie. Pod dość okazałym świerkiem, między upadłymi belkami drewna, obok pasieki w gęstej trawie leżał człowiek. Prawie człowiek, bo wyglądał jak posklejana kupka mięsa przyozdobiona czerwonymi wstęgami krwi z poszarpanym, czarnym gniazdem na głowie. Kosy byłyby zadowolone.

Zegarmistrz poznał po zapachu czym, a raczej kim jest ów kupka, która nagle się poruszyła, zawarczała czy coś podobnego i splunęła krwią, majacząc coś bliżej niezrozumiałego dla psa, co na pewno miało być poprawnie sklejonym zdaniem. Mistrz podszedł bliżej merdając ogonem i skomląc.

- H-hej maluchu – Vlad uniósł z trudem obolałą dłoń i położył ją na głowie psa, który zniżył się na łapach i niemalże wlazł na niego. - Co ty tu robisz?

A wiesz wybrałem się na grzyby i spotkałem prawie trupa – pomyślałby, gdyby tylko nie był psem, a kimś kto może na głoś wyrazić chęć skorzystania z przyznanego mu honorowego oddania moczu.

- Wszystko mnie boli – jęknął Vlad, próbując się wygodniej oprzeć o chropowaty pień drzewa. - I chce mi się spać.

Pies zawarczał, jakby odradzał mu zamknięcia powiek. Inaczej odgryzłby mu nos. Potem zakręcił się wokół własnej osi i spojrzał w stronę skąd przyszedł. Vlad za nic nie potrafił psiaka rozgryźć, ale kiedy zwierze wlepiło w niego spojrzenie ciemnych oczu, zrozumiał.

- Poczekam... - powiedział szeptem, jakby uchodziło z niego życie, co oczywiście było zrozumiałe po tym co przeszedł. - Edward będzie wściekły.

Pies zamerdał ogonem i zaszczekał, a potem pędem, na złamanie karku, omijając doskonale zapamiętane pułapki lasu, wybiegł na rozległą łąkę pokrytą gęstym kolorem zielonej trawy oraz milionami kolorowych kwiatów, które powoli chyliły się ku nadchodzącej zimie. Ich drobne listki zadrżały, kiedy załaskotał je pęd wichru.

Zegarmistrz doskonale wiedział co ma robić, kogo sprowadzić i czego nie mówić. Miał tylko szczekać i ciągnąc za nogawkę, a jeżeli to nie poskutkuje, to zrobi coś na dywanie.

Na malowniczym horyzoncie białych chmur oblanych z leksza drobiną złota zachodzącego słońca i bladym, umykającym wspomnieniem nieba, zamajaczyła potężna konstrukcja zamku. Szpiczaste wieże pięły się ku górze, chcąc sięgnąć gwiazd, małe okienka wymalowały się kwadratem na grubym murze, a opinający jedną stronę kamień niby to zakołysał się, niby został spokojny.

Dracula || The Last Suffering (ZAWIESZONE)Where stories live. Discover now