XXVIII

112 15 1
                                    

Naprawdę niewiele brakowało, żeby zasnęła w tak niewygodnej pozycji na kanapie. Już czuła, że odpływa, kiedy rozbudziło ją zimno, na które nawet koc, którym była okryta nie pomógł. Z niechęcią otworzyła oczy. Wzrok jednak na nic jej się nie przydał, bo w całym salonie panowała ciemność. Po świetle lampki, która wcześniej się paliła nie było już śladu. Westchnęła i stwierdziła, że położenie się do łóżka będzie najlepszym pomysłem.  Jednak coś jej tu nie grało. W jej mieszkaniu nie było nigdy tak ciemno, nawet przy zgaszonych światłach w środku nocy. Zawsze dało się rozpoznać kontury mebli i inne bzdety. Tym razem, nie widziała zupełnie nic. Poczuła się nieswojo. No i jeszcze ten chłód.

– Tęskniłaś za mną?– Uspokoiła się lekko słysząc ten głos, ale zamiast strachu poczuła irytację.

– Właściwie, to cieszyłam się, że cały dzień miałam od ciebie spokój. Liczyłam, że jego końcówka również będzie dobra, zawiodłam się.– Starała się mówić pewnie, ale kiedy go nie widziała, było to trudne. Wiedziała, że gdzieś tu jest. To on rozsiewał ten mrok.

Usłyszała jak klaszcze w dłonie i prycha rozbawiony. Po chwili poczuła, jak siada na kanapie obok jej zgiętych kolan. Uspokoiła się znając już jego położenie.

– Wiedziałem, że tęskniłaś. Jak ci minął dzień?

– Po co pytasz, jak możesz zajrzeć mi w myśli i wspomnienia.– Burknęła. Wciąż była obrażona i nie cieszyło jej towarzystwo Erica.

– Mówiłem ci już, że rozmowa jest ciekawsza. No i zacieśnia relacje.

– Teraz chcesz zacieśniać relacje? Po tym, jak zachowałeś się wczoraj jak ostatni kretyn?

– Och, więc dalej jesteś zła? Przecież nic się nie stało.– Wesołość z jego głosu została zastąpiona lekką kpiną.

– Zapal światło.

– Czemu?

– Wolę cię widzieć.– Okryła się szczelniej kocem.– I przestań z tym chłodem, cokolwiek robisz. Zimno mi.

Jak na zawołanie zrobiło się cieplej, ale wcale nie jaśniej.

– Widzisz? Jestem miły.

– Od początku byłeś miły, właściwie to nie wiedziałam, że potrafisz być takim chujem, jak wczoraj. 

– Oj przestań.– Poczuła jak poprawia się wygodniej na kanapie.– Jak długo zamierzasz się jeszcze gniewać?

– Póki mnie szczerze nie przeprosisz.–  Słysząc jak nabiera powietrza, żeby odpowiedzieć dodała– I Karolinę. 

Przez chwilę panowała cisza, jakby się zastanawiał. Mai nie spodziewała się, żeby duma pozwoliła mu na przeproszenie jej przyjaciółki.

– Zgoda. Poniosło mnie wczoraj, przepraszam. Jej też należą się przeprosiny, mam ją odwiedzić jak ciebie teraz?– W jego głosie o dziwo nie dosłyszała kpiny, ani nawet ironii.

– Nie. Znowu ją tylko przestraszysz. Będzie jeszcze okazja na to.

– Więc się już nie dąsasz?– W jego głosie pobrzmiała nadzieja, co lekko rozbawiło szatynkę. Nie potrafiła się na niego długo gniewać.

– Nie. Ale od razu ostrzegam, jeśli taka akcja się powtórzy, nie wybaczę ci więcej i zrobię wszystko, żeby się uwolnić od ciebie i twojego świata.

Mówiła poważnie. Chciała mu ufać, chciała go lubić. Bo lubiła go, nawet przyznawała już przed sobą, że jej się podoba. Ale nie było miejsca na sympatię, kiedy zachowywał się tak, jak poprzedniej nocy.

PrzeklętaWhere stories live. Discover now