• shanghai smoke •

1.2K 96 58
                                    

Steve odłożył szkicownik na opasłą książkę, której jeszcze nie skończył. Biorąc pod uwagę ilość zarywanych przez niego nocy, spokojnie przeczytałby całość w ciągu dwóch tygodni. Być może szło mu tak mozolnie, dlatego że był to prezent od Sophie i każdy komentarz z osobna wpisany drobnym, ledwie czytelnym pismem śledził wzrokiem kilka razy z rzędu, uśmiechając się pod nosem. Ogryzki zużytych ołówków odłożył do szuflady, choć wiedział, że więcej ich nie użyje. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Kilka godzin temu wpadł do niego Alistair, poinformować o postępach, a raczej ich braku w szukaniu Elizabeth i delikatnie, jak na Szkota, zasugerował mu rozmowę z Clark, na którą ponoć miał dobry wpływ. Sam Scott był w jeszcze gorszym humorze, niż podczas kilkudniowego pobytu Olivera w mieszkaniu dzielonym z lekarką. Po raz pierwszy Steve zauważył, że czymś poważnie się martwi, wszystkie jego maski powierzchowności opadły, ukazując zupełnie inną naturę Aliego – chłodną, kalkulującą, a przede wszystkim troskliwą.

Wcale mu się zresztą nie dziwił, bo sam martwił się o pannę James odkąd zniknęła, czyli przeszło dwa tygodnie. Równocześnie niepokoił się też o Sophie, która bardzo źle znosiła całą sytuację. Stała się drażliwa, nerwowa, także wybuchowa i mężczyzna domyślał się, że jest to ta druga strona medalu tak pilnie strzeżona przed światem przez doktor Clark.

Po dłuższej walce z samym sobą zdecydował o odwiedzeniu kobiety i porozmawianiu z nią. Może to nie był najlepszy czas na zbliżenie się do niej, ale nie mógł zostawić Sophie samej ze wszystkim. Chociaż traktowała go z rezerwą, po prostu czuł, że jest jej potrzebny. A tym poczuciem tuszował fakt, że on sam potrzebuje jej.

Wspiął się po schodach, przeskakując po dwa stopnie, w tak szybkim tempie dotarcie piętro wyżej zajęło nie dłużej niż kilka sekund. Dobijał się przez chwilę do drzwi, a w jego umyśle zaczęły tworzyć się dziwne straszne scenariusze, które zostały przerwane przez pojawienie się lekarki w progu. Wyglądała, jakby dopiero się obudziła, jej gęste loki układały się niesforną aureolą wokół bladej twarzy z podkrążonymi oczami. Długi czarny jedwabny szlafrok zawiązany w pośpiechu opadał delikatnie z jednego ramienia odsłaniając fragment porcelanowej skóry kobiety.

– Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – odezwał się przekraczając próg.

– Nic się nie stało, nie spałam zbyt dobrze – odparła cicho Sophie. – Poczekaj chwilę, przebiorę się.

Rogers wykorzystał moment na rozejrzenie się po centrum mieszkania, które w ciągu kilkunastu dni zmieniło się diametralnie. Tam, gdzie w grudniu stała choinka, została rozwieszona ogromna mapa Nowego Jorku, zachodząca aż na drzwi obu sypialni. Na niej zaznaczono strategiczne punkty oraz przyklejono pod nimi zdjęcia z monitoringu miejskiego i prywatnych kamer. Stolik kawowy został zawalony stertami papierów, a spod nich wyłaniały się dwa nowoczesne laptopy. Pozbierane z kilku dni opakowania po jedzeniu na wynos w zestawie z papierowymi kubkami po kawie leżały rozrzucone niedbale na wyspie.

Clark wyszła z sypialni w czarnych ubraniach jeszcze bardziej podkreślających bladość jej twarzy. Wyglądała tak krucho jak nigdy dotąd, z każdym dniem ulatywała z niej siła, którą Steve zawsze uważał za niewyczerpalną. Gasła w oczach, a świadomość, że nie jest w stanie tego zatrzymać, godził go niczym najostrzejszy nóż wbity w serce.

– Co chciałeś? – wyrwała go z zamyślenia, patrząc uważnie na mapę z odległości kilku metrów.

– Sprawdzić, co u ciebie – odparł wzruszając ramionami.

– U mnie? Jak widać... – Westchnęła głośno, przecierając kąciki oczu, zanim ponownie zabrała głos, jednak tym razem bardziej stanowczo. – Nie wiem, jak ty i Alistair możecie być tacy spokojni. Zaginęła moja przyjaciółka, bez najmniejszego śladu.

[𝟏] 𝐁𝐮𝐭𝐭𝐞𝐫𝐟𝐥𝐲 𝐜𝐨𝐝𝐞 • 𝐒𝐭𝐞𝐯𝐞 𝐑𝐨𝐠𝐞𝐫𝐬Where stories live. Discover now