• happy birthday, bubala •

1.3K 116 61
                                    

Elizabeth w pośpiechu odebrała białe, ładnie ozdobione pudełko w Penny's, po czym zapakowała się z zakupami do czerwonego Rolls Royce'a Alistaira. Patrząc na zbliżające się chmury, przezornie zamknęła dach kabrioletu nie chcąc by kilkudniowe przygotowania trafił szlag.

Zaparkowała samochód pod kamienicą, wpychając się na miejsce komuś innemu. Błękitnawe Camaro przejechało obok niej, sprawiając, że poczuła się głupio. Zajęła miejsce parkingowe Kapitanowi Ameryce. Cholera. Pomimo wyrzutów sumienia, nie miała już czasu zmieniać parkingu, i tak ledwie wyrobiła się na umówioną godzinę.

– Może ci z czymś pomóc? – zapytał Rogers, zbliżając się do auta.

– A nie, dziękuję. To tylko kilka rzeczy, ale mógłbyś zamknąć za mną samochód – odpowiedziała James, zajmując sobie obie ręce pakunkami.

Steve wykonał prośbę i wrzucił klucze do torebki kobiety. Blondynka uśmiechnęła się do niego szeroko, wsiadając pierwsza do windy.

– Jakieś przyjęcie? – Wskazał na torby z zakupami.

– Ach, nie – odparła zaskoczona prawniczka. – Sophie ma urodziny... Myślałam, że wiesz.

– Nie wiedziałem – przyznał równie zaskoczony. – Które?

– Kolejne – odpowiedziała. – No, Steve, nie pyta się kobiet o takie rzeczy.

Blondyn uśmiechnął się i pożegnał, a winda odjechała piętro wyżej, gdzie Alistair czekał na nią przy otwartych drzwiach. Mężczyzna odebrał od niej kilka toreb z zakupami spożywczymi, po czym wepchnął się pierwszy do mieszkania.

– Nie wiem, dlaczego te wszystkie kobiety na ciebie lecą, skoro ty nie masz za grosz ogłady. Współczuję Soph, że tyle musiała się z tobą męczyć.

Elizabeth cicho zatrzasnęła drzwi, po czym przemierzyła salon, by dostać się do wyspy, gdzie ułożyła karton z tortem. Delikatnie otworzyła wieczko, delektując się zapachem świeżego ciasta biszkoptowego.

– Jak coś ci nie pasuje, to zawsze możesz przestać się ze mną kumplować – odparł mężczyzna, podając jej świeczki i zapalniczkę.

Ułożył na drewnianej tacce kubek kawy z mlekiem, przygotowane wcześniej przez Elizabeth gofry z dżemem różanym oprószone delikatnie cukrem pudrem oraz perłowo połyskującą ozdobną kopertę. Wziął tacę w ręce, a Liz szła zaraz za nim z tortem na szklanej paterze.

Cicho wkradli się do sypialni, gdzie Sophie spała w najlepsze. Wróciła późnym wieczorem po dyżurze z doktorem Westem i przespała całą noc, co było rekordem, biorąc pod uwagę jej tryb snu.

Prawniczka odłożyła na komodę tort, klękając przy łóżku Clark. Lekko potarła czubek nosa kobiety, a ta machnęła dłonią.

– No, wstawaj śpiochu. – Spróbowała jeszcze raz, tym razem skutecznie, bo Sophie otworzyła oczy, patrząc na nich zaskoczona.

– Co jest? – zapytała, przecierając powieki.

– Jedenasty listopada – prychnął Scott, zanosząc się śmiechem.

– No i co z tego? – patrzyła na nich, jakby urwali się z choinki.

Elizabeth uśmiechnęła się, sięgając po tort z komody. Panna Clark wreszcie zrozumiała, o co chodzi dwójce przyjaciół i podniosła się do pozycji siedzącej, robiąc im miejsce na skraju łóżka, by mogli usiąść obok niej.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – James podniosła głos, podsuwając uroczyście lekarce tort pod nos z dokładnie dwudziestoma pięcioma świeczkami.

[𝟏] 𝐁𝐮𝐭𝐭𝐞𝐫𝐟𝐥𝐲 𝐜𝐨𝐝𝐞 • 𝐒𝐭𝐞𝐯𝐞 𝐑𝐨𝐠𝐞𝐫𝐬Where stories live. Discover now