26

2.9K 286 793
                                    

Kolejnym razem, gdy spojrzałem na własne odbicie, było ono w drodze na spotkanie z tobą.

To wszystko co ci zostało i co miało się zmarnować.

To był najgorszy tydzień w jego życiu. Louis przeżył wiele nieciekawych okresów, ale żaden z nich nie był aż tak katastroficzny. Zdarzało się, że całe dnie spędzał nad muszlą toalety. Bywał samotny. Porzucony. Cierpiał. Leżał w szpitalach, hotelowych łóżkach i na chodnikach. Miewał zjazdy tak brutalne, że gdyby tylko miał pod ręką pistolet, strzeliłby sobie w łeb, ale mówiono mu, że jest samobójcą tylko wtedy, gdy zaćpany robił sobie krzywdę, bo wcale nie czuł bólu. Bywał wyśmiewany i obrażany, leczył się ze złamanych żeber i potłuczonego ciała. Ale jakimś cudem te siedem dni różniło się od wszystkiego, co dotychczas przeżył. Może dlatego, że łączyły niemal wszystkie okropności, jakich doświadczył wcześniej.

Louis nie dawał sobie rady. Siedział zamknięty w domu, bo tylko tam czuł się bezpiecznie. Wiedział, że jeśli zrobiłby chociażby jeden krok na zewnątrz, udałby się prosto do miejsca, w którym XX trenowało z ich nowym perkusistą. Z osobą, która miała go zastąpić. Jego nadgarstek bolał, nawet kiedy nim nie ruszał, a co dopiero gdyby walnął pięścią w czyjąś szczękę. Już i tak ledwie się powstrzymywał przed rozwaleniem własnej ściany. Dlatego właśnie Louis nie mógł sobie pozwolić na myślenie. A jaki był na to lepszy sposób niż odurzenie. Leki przeciwbólowe, które otrzymał działały tymczasowo na ból, ale nie dawały mu kopa, którego potrzebował. Louis jednak miał takich znajomych, którzy potrafili mu wszystko załatwić. Niestety większość z nich mieszkała w Stanach i to był jeden z głównych powodów, dla których musiał jechać w trasę z XX.

Tak jak przewidział, Lydia nie ucieszyła się specjalnie z tego, że będzie musiała załatwić dodatkowe miejsce w hotelach. Na szczęście ich autobus był na tyle duży, że mógł pomieścić dodatkową osobę, chociaż z tego Louis akurat się nie cieszył. Miał tylko nadzieję, że ten ktoś, kto wyrwał mu pałeczki z rąk, nie zajmie jego ulubionej pryczy.

Louis nie pojawił się na charytatywnym koncercie w Londynie. Nie chciał się tak wcześnie przekonywać o ile nowa osoba jest od niego lepsza. Do Ameryki też niestety musiał polecieć sam, bo ktoś zagarnął jego miejsce. A lotniska, samoloty i przeloty nie należały do rzeczy, za którymi specjalnie przepadał. Było łatwiej gdy byli w grupie, ale samotnie... Louis nie był na tyle zorganizowany, by sobie poradzić, ale na szczęście Lydia załatwiła mu jakiegoś rodzaju kompana, który bardziej robił za jego ochroniarza i odpowiadał za to, by dostarczyć Louisa w odpowiednie miejsce, kiedy już będą w Stanach. Nosił też jego bagaże, żeby nie nadwyrężał swojego owiniętego w bandaż nadgarstka.

W ten sposób po zbyt wielu godzinach lotu i męczącego przejazdu przez Nowy York, Louis znalazł się pod klubem tuż przed drzwiami od ich nowego autokaru. Nie różnił się on zbytnio od żadnych pozostałych poza tym, że na razie był całkowicie czysty. Co powinno się zmienić w przeciągu następnych kilku minut, zważywszy na to, że całe XX (poza Louisem) z małym dodatkiem, którego jeszcze nie poznał, świętowało już w środku swój pierwszy koncert w Ameryce. A przynajmniej pierwszy w tej trasie.

Louis słyszał, że całkiem dobrze się bawią, jeśli prawidłowo wywnioskował z ich śmiechów i lecącej głośno tanecznej muzyki. Sam natomiast najchętniej położyłby się już spać, ale zapewne nie miał co na to liczyć, więc nabrał powietrza i ostrożnie wszedł do środka.

Nie to, że spodziewał się wiwatów i radosnych okrzyków, ale sądził, że jakoś przyciągnie na siebie uwagę. Kogokolwiek. W końcu niedawno cała ich czwórka siedziała przed jego szpitalną salą, bo podobno tak się o niego martwili. Na Boga, Harry nawet zasnął z nim w łóżku. Louis wciąż czuł nieprzyjemny ścisk na samo wspomnienie.

SUCK IT & SEEWhere stories live. Discover now