Czas <22>

108 22 0
                                    

-Nie wiem, co planujesz, Bendy...Ale postaram się w pełni ci zaufać.-mówi Henry podczas biegu.
-Zaufaj mi...choć ten jeden raz.-szepczę, nie przerywając gonitwy w stronę maszyny.
-Ja zawsze ci ufałem.-stwierdza, spoglądając na mnie. Uśmiecham się na jego słowa.
-Co tak właściwie chcesz zrobić?-pyta Sammy.
-Zniszczyć maszynę. To ona spowodowała powrót Joey'ego. Wraz z jej zniszczeniem on na zawsze zniknie, a my dłużej nie będziemy mogli stać się demonami.-wyjaśniam.
-Naprawdę tego chcesz, Bendy?-dopytuje Borys.
Przez chwilę biegniemy w ciszy, a w korytarzu unosi się jedynie nasz nerwowy tupot.
-Jeżeli to ma nam pomóc przywrócić to, co było kiedyś...Nie zawaham się.-przekonuję.
Wszyscy patrzą na mnie ze zrozumieniem. Wiem, co oni czują. Siłę. Grupa to siła.

*

Wszyscy wbiegamy gwałtownie do pokoju z maszyną. Wszyscy badamy ją zagadkowymi spojrzeniami, rozumiejąc, jak potężna jest. Spoglądają na mnie porozumiewawczo, a ja jestem gotowy do przemiany. Zamykam oczy, silną wolą próbując przywołać moją mroczną stronę. Powoli je otwieram. Moja twarz zalana jest atramentem, więc lekko odgarniam go dłonią. Wszyscy patrzą na mnie z niepokojem, lecz widać w ich oczach, że wiedzą, iż to nadal ich Bendy. Uśmiecham się do nich delikatnie, chcąc przekonać ich do mojej dwu i półmetrowej postaci demona. Podchodzę do maszyny. Wyczuwam od niej silną aurę...Nie wiem, co sprawia, że jest ona taka niezwykła. Próbuję wziąć rozbieg, by silnym ciosem rozwalić maszynę na drobne kawałki, gdy słyszę zza pleców krzyk Alice.
-Bendy, uważaj!
Odwracam się, widząc jak Ink Devil rzuca się na mnie, odtrącając tym samym od maszyny. Przyszpilił mnie do podłogi, a ja próbuję się wyrwać. Chwyta mnie za gardło, nie pozwalając na jakikolwiek ruch. Drugą ręką oblewa moich towarzyszy atramentem, również uniemożliwiając im jakąkolwiek samoobronę. Po chwili Joey odrywa się ode mnie, wstając i zasłaniając sobą maszynę. Ja tymczasem robię coś, co kompletnie przeczy naturze Ink Demona-podbiegam do przyjaciół, próbując ich uwolnić. Gdy okazuje się, że moja siła na nic się zda, patrzę na Ink Devila marszcząc brwi.
-Odmień się i zostaw w spokoju maszynę, a daruję im życie...-rzekł.
Chichoczę na jego słowa.
-Masz mnie za dzieciaka, Joey? I tak ich zabijesz...-warczę.
-Może masz ochotę przyspieszyć ich śmierć?-pyta.
Patrzę na niego bezsilnie, próbując uspokoić rytm mojego serca. Zamykam oczy, wsłuchując się w ciszę panującą w pokoju. Gdy je otwieram, jestem już normalny. Wychylam głowę, by móc spojrzeć na pięciometrowego demona.
-Zwróć mi ich!-krzyczę.
Joey nic nie odpowiada, jedynie wybucha nerwowym śmiechem. Wiem, że nie wróży on nic dobrego. Jego oczy lśnią czerwienią, a gdy spogląda na mnie, tym samym zamraża mi atrament w żyłach.
-Ach...Czyż nie miałem racji? Naiwny jak dziecko...-mówi, gwałtownie rzucając mną o ścianę. Byłem gotowy z hukiem zderzyć się z twardym murem, gdy usłyszałem znajomy głos.
-Capturam!
Zatrzymuję się w powietrzu, a przede mną widzę Alice, fruwającą pod sufitem. Jej dłonie i oczy skrzą się białym światłem. Opuszcza mnie czarami na ziemię i wypuszcza moich towarzyszy z potrzasku. Patrzy nienawistnie na Joey'ego. Ink Devil ryczy, niezadowolony ze swojej porażki. Zresztą nie pierwszej i nie ostatniej. Pomagam Henry'emu i reszcie wstać.
-Argh! Podła, wredna...dziewucha! Psuje moje plany...Ale zaraz z tym skończę!-wrzeszczy Ink Devil.
-Nie mów tak o Alice!-krzyczę na potwora, lekko się rumieniąc. Ona zaś spogląda na mnie z wdzięcznością.
-Zniszczę was...wszystkich!-to mówiąc uderza wszystkimi czteroma pięściami o podłogę. Pęka ona w mgnieniu oka, a na samym środku pokoju tworzy się rozpadlina. Ink Devil szybko przestawia maszynę, nie narażając jej na szwank. Ja zaś chwieję się na granicy i wpadam w ogromną dziurę. Zaraz jednak coś łapie mnie za rękę. Niepewnie otwieram oczy, po czym widzę Henry'ego. W oczach zbierają mi się czarne krople. Wraz z jego pomocą podciągam się i staję na prawidłowym gruncie. Uśmiecham się do Henry'ego, wskakując na niego i tuląc. Odwzajemnia uścisk.
-No proszę...Jakie to słodkie...-drwi sobie Ink Devil.
Nagle pokój wypełnia trzask. Maszyna rozpada się na kawałki za sprawą Sammy'ego, Connor'a i Borysa. Uśmiechamy się do siebie, a Sammy kłania się, przybijając pionę z Connor'em. Przekierowujemy wzrok na Joey'ego. Wbrew naszym oczekiwaniom śmieje się szyderczo, zmieniając swoją postać. Dwie ręce całkowicie zniknęły, a rogi stały się grubsze. Skrzydła także zanikły, a postać zmalała. Po kilku chwilach naszym oczom ukazał się Ink Demon.
-Niszcząc maszynę pokazaliście, kim jestem naprawdę i zabraliście Bendy'emu możliwość przemiany...Gratuluję strategii.-mówi moim głosem Joey.
-Kłamiesz!-krzyczę.-Ty nigdy nie będziesz mną.
Spogląda na mnie z politowaniem, uśmiechając się szyderczo.
-Spróbuj się przemienić...-proponuje.
Zamykam oczy, uspokajając bicie mojego serca. Całkowicie oczyszczam zmysły. Chciałem przemiany. Bardziej niż kiedykolwiek. Otworzyłem oczy. Nic się nie zmieniło. Nie urosłem, a moja twarz nie była oblana atramentem.
-Nie wierzę...-szepczę, spoglądając na Ink Demona z niedowierzaniem.
-A zatem czas uwierzyć...-stwierdza.
Alice spogląda na mnie z góry. Widzi smutek w moich oczach. Podlatuje do Joey'ego, zanurzając rekę w atramencie, którym jest otoczony. Jej świecąca dłoń przebija się między czarną mazią.
Patrzy w oczy Ink Demona.

-Ty się chyba zmieniłeś, Joey

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

-Ty się chyba zmieniłeś, Joey...-szepcze.
Stwór kiwa głową.
-Najwyraźniej...-patrzy na Alice zagadkowo.
-Ale wiesz, co? My wszyscy chyba też...-marszczy brwi, wyrywając z jego ciała czarne serce. Dmucha w nie, a ono rozpływa się w powietrzu.
-Nieeee!-krzyczy Joey. Niestety, to ostatnie słowo, jakie powiedział pod tą postacią. Ink Demon zamienił się w atrament, a sam Joey w ducha. Duch mojego stwórcy spojrzał na mnie.
-Joey...-wyszeptałem ze łzami, klęcząc w kałuży pozostawionego atramentu.
-Wybacz mi, Bendy...-rzekł duch, roniąc łzę.
Po chwili płakałem, żałując tego wszystkiego, co było moją winą. Wchłonąłem cały atrament, podnosząc wzrok na ducha.
-Wybaczam ci...
Patrzy na mnie życzliwie.
-Wiedz Bendy, że kocham cię jak własne dziecko...Ale jak każdy zagubiłem się. Nie ma już dla mnie szansy, by wrócić na właściwy tor, ale mogę prosić o wybaczenie.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie.
-Już je otrzymałeś, Joey.-mówi Henry.
Duch ponownie się uśmiecha.
-Szanuj twojego twórcę, Bendy...-szepcze ze łzami.
-Szanuję cię, Joey.-przekonuję.
-Dobrze, że to mówisz, lecz nie ja jestem twym twórcą.-powiada.
Patrzę na niego zdziwiony i zbity z tropu.
-Jak to? Więc kto?-dopytuję.
-Henry...To on jako pierwszy cię narysował...I wiedz, że ja tylko stworzyłem z ciebie realną istotę. Zazdrościłem Henry'emu tego projektu...Więc go sobie przywłaszczyłem. Żyłeś w przekonaniu, że to ja cię stworzyłem...W błędnym przekonaniu.-mówi.
Henry staje za mną, uśmiechając się. Patrzę na niego z wdzięcznością.
-Aha...Bendy?-mówi Joey.-Pamiętaj, że...
-Nie zawsze w plecy wiatr, aby trud twój był coś wart, musisz przebyć drogi szmat.-wyrecytowałem jego powiedzonko.
Joey patrzy na mnie ze wzruszeniem.
-Dokładnie...-wzdycha.-Żegnajcie, przyjaciele.-mówi, a jego duch rozpływa się w powietrzu. Po chwili słychać tylko ciszę. Znów zostałem bez Joey'ego.

1100 słów. Dużo...Jak na mnie xP Powoli zbliżamy się ku końcowi, lecz myślę, że jeszcze ze dwa rozdziały się pojawią. Będzie jeszcze krótki epilog, a potem podsumowanie, więc...Wyczekujcie, dziubaski. :* O to > ☆ nawet nie pytam ^^ Raczej zostawione.

BatIM: Cartoon from the deepest hell [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now