Korytarze <8>

175 24 4
                                    

Wszedłem głębiej do holu. Rozejrzałem się po korytarzach.
-Joey? Gdzie jesteś? To ja, Henry! Przyszedłem w odwiedziny!-krzyczę. Nie słysząc odzewu, spoglądam na Connor'a.
-Nie odchodź daleko ode mnie, w porządku?-pytam.
-Jasne.-odpowiada bez namysłu.
Idę jednym z korytarzy, a zaraz za mną idzie Connor. Wszędzie atrament...porozrzucane kartki. Gdyby ktoś mnie tu wpuścił w nocy, powiedziałbym, że to jakiś horror. Widzę swój stary gabinet. Niesamowite, jak wspomnienia wracają pod wpływem odwiedzania takich miejsc...
-Zaczekaj tu chwilę, Connor...To mój gabinet i chciałbym tu przez chwilę posiedzieć...No wiesz...Sam. To miejsce jest dla mnie ważne.-wyjaśniam.
-Rozumiem...-mówi.
Zamykam za sobą drzwi, wchodząc do gabinetu. Pomoczone w tuszu kartki leżą na podłodze. Wszystkie plakaty zdarte ze ściany...Coś tu się stało...Staję na środku pokoju i patrzę na niego z każdej strony. Na jednej z pustych ścian widnieje napis: Traitor. Wykonany atramentem. To oznacza...zdrajca. Czuję dziwne ukłucie w sercu...Kto to zrobił? Wzdycham, kierując się w stronę biurka.
-Tu cię rysowałem, Bendy...-szepnąłem do siebie. Zaraz potem jednak cicho się zaśmiałem.-Zmarnowałem tu tyle czasu...
Nagle słyszę hałas z korytarza. Szybko wybiegam z pokoju. Nigdzie nie widać Connor'a...
-Connor?! Gdzie jesteś?!-krzyczę rozpaczliwie. Dopiero teraz zaczynam się bać. Idę dalej, nie zważając na nic. Wchodzę do gabinetu Joey'ego. Jego pokój wygląda identycznie jak mój...z tą różnicą, że na jego ścianie widnieje napis: The creator lied to us. Co prawdopodobnie oznacza...twórca nas okłamał. Wychodzę, zmierzając dalej. Na ścianie zauważam kolejne napisy...na przykład: Dreams come true. Marzenia się spełniają. Ale jakie? O co tutaj chodzi? Gdzie jest Joey? Gdzie jest Connor i kto go porwał? Ależ ja jestem głupi...To jakaś pułapka! A ja nawet się nie zorientowałem...Naiwny jak dziecko. Szedłem dalej. Wszedłem do sporego pokoju. Stał w nim projektor, który generował na ścianie obraz tańczącego Bendy'ego. Na półce stały puszki z bekonową zupą. Wziąłem jej trochę na zapas do torby. Za regałem stał przycisk. Powyżej migał napis: Niskie ciśnienie. Znam to...To jest mechanizm maszyny do atramentu. Sam ją odbudowywałem! Obok znajdowały się miejsca na położenie różnych przedmiotów. Ten mechanizm akurat nie jest moim dziełem...W tym pokoju znajduje się mnóstwo atramentu...To aż dziwne. Z trudem udało mi się wydostać z niego i otworzyć drzwi do sąsiedniego pokoju. Maszyna. No tak...Prosta sprawa. Muszę odnaleźć przedmioty. Pamiętam, że...kiedy ostatni raz odpaliłem tą maszynę, Sammy zmienił się w demona. Na samo wspomnienie aż dostawałem drgawek...A może on nadal tu jest? I to on porwał Connor'a? Obym się mylił...Sześć przedmiotów. Czyżby sześć gwoździ do trumny?

*

Pierwszy przedmiot znalazłem jeszcze w tym samym pokoju, w schowku. Było to koło zębate. Było dość ciężkie, więc od razu pofatygowałem się, aby je odłożyć na jedno z miejsc. Dalej zdecydowałem się iść do gabinetu Joey'ego. Tam udało mi się znaleźć jego pamiętnik. Co innego, jak nie jego wspomnienia mogą mieć moc, by włączyć maszynę? Więc wziąłem go ze sobą. Wszedłem spowrotem do swojego gabinetu, gdzie znalazłem małą buteleczkę z atramentem. To nim rysowałem Bendy'ego...On musi coś znaczyć. Szedłem dalej. W holu zauważyłem leżącą na ziemi płytę gramofonową. Podniosłem ją i z uśmiechem zobaczyłem, że to cała kolekcja piosenek Bendy'ego. Drzwi do wyjścia się zatrzasnęły. Typowe dla horrorów. Czego ja się spodziewałem? Porwie Connor'a, a drzwi zostawi otwarte? No raczej nie... Szedłem dalej. W gabinecie Bendy'ego znalazłem jego ulubioną maskotkę, która przedstawiała, jego samego...Na ten widok zacząłem płakać jak bóbr. Był taki mały, gdy nie rozstawał się z nią na krok. Uwielbiałem Bendy'ego...I pomyślałem, że chciałbym go zobaczyć...Choć jeden raz. Poszedłem dalej. Nagle minąłem pokój. Nie byle jaki...Gdy go zobaczyłem, wszystkie włosy stanęły mi dęba. Leżał tam martwy Borys, z dziurą w brzuchu. Nie mogłem znieść tego widoku.
-Joey...Coś ty zrobił?-spytałem sam siebie, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Z jego brzucha wystawał klucz francuski. Chwyciłem go, wciąż zalewając się łzami. Czy mam już wszystko? Prawdopodobnie...

*

Położyłem wszystko na wyznaczonych miejscach. Z drżącymi kończynami kliknąłem guzik i przeciągnąłem dźwignię. Co się teraz stanie...? Błagam...Byle nic złego...Ta...Dobry jesteś, Henry. Jesteś zamknięty w starym i odrapanym studiu swojego zbzikowanego przyjaciela z dzieciństwa. Do tego jakiś demon porwał ci syna brata twojej żony...Co może pójść nie tak? WSZYSTKO! Zaprzestaję myślenia. Podchodzę do zabitego deskami pokoju z maszyną. Działa. Jest dość głośna, więc sprawdzenie tego było równe z pewnością. Przez chwilę w ciszy stoję, patrząc na maszynę zamglonym wzrokiem. Nagle zza ściany wyłania się dziwnie znajoma atramentowa postać. Jednym ruchem wyrywa deski. Odruchowo się cofam. Z rzeki atramentu wyłania się...Bendy. Niesamowite! To on! To naprawdę nie sen! Przecieram oczy. Jest znacznie wyższy niż ten Bendy, którego zapamiętałem. Ale w końcu minęło 30 lat...Ale...Jestem taki szczęśliwy! Jak nigdy!
-Witaj, Henry...-mówi zachrypniętym głosem.
-Bendy! Co się stało?! Wiesz, o co tutaj chodzi? Ktoś porwał Connor'a, nie wiem, co robić...-wyjaśniam.
-Taki był mój cel, Henry. Aczkolwiek myślę, że już nigdy nie spotkasz Connor'a takiego, jakiego znałeś dotychczas. Nas także!-krzyczy.
-Nic nie rozumiem...-mówię.
-Nic?! Ty jesteś półgłówkiem czy tylko takiego udajesz?-odrzekł wrednie. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Nie poznaję go...
-Co ci się stało? Bendy?
-Ja nie jestem BENDY! Jestem INK DEMON! Ty i Joey mnie w niego zamieniliście. On już dostał to, na co zasłużył. Teraz pora na ciebie!-krzyczy. Z drugiego korytarza wyłania się Sammy. Z głośników znajdujących się na korytarzu zaczyna płynąć muzyka. Nie mogę zrobić kroku. Ze strachu, ale i z ciekawości. Czekam na dalszy rozwój zdarzeń. Tymczasem Ink Demon wczuł się w rytm i uraczył mnie piosenką.

Wysłali ci list: wróć do domu, spotkajmy się.
Lecz przerażę cię,
to nie twój dzień.
Tamto miłe życie poszło w cień.
Zobacz jak podniosłem się ze zwłoków, których nie chciałeś.
Zdemontowani, wciąż omijani.
Lecz nadal niezapomniani.
Zamknięty śród tych ścian,
opuściłeś nas, by dalej żyć.
Tusz ucieka gdzieś,
na ścianach jest.
Lecz czas powrotu nadszedł dziś.
Mówisz: w Borysie żył już brak,
Joey zamienił je na metalową nić.
Dość tych tortur, cofnij się.
Wiedz: ten nieład zniszczy cię!

Już po zwrotce miałem w głowie bałagan, ale występ Ink Demona i Sammy'ego był ciekawy. Sammy był chórkiem w tle. Ink Demon to wokal. Bendy zawsze miał zdolności, ale nie sądziłem, że takie. Jednak nie byłem pewny, co tak naprawdę się tu zdarzyło od czasu mojego wyjazdu. Minęło 30 lat...Tymczasem Ink Demon śpiewał dalej.

Jestem żywy!
Nieśmiertelny!
Ty jesteś władcą,
lecz zdrajcą.
Hey!
Lekarstwa brak,
na ten nieczysty szlak.
Lecz póki co
maszynę buduj złą!
Umrzesz już dziś!

Groźby demona mocno mną wstrząsnęły. Zacząłem biec, ile tylko sił w nogach. Na rozkaz ,,złego" Bendy'ego gonił mnie Sammy. Dobiegłem do wyjścia, lecz gdy tylko znalazłem się blisko niego podłoga się zapadła. Spadłem z pięciu metrów, tracąc przytomność.

Hehehe...Fajne, co? Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak, to polecam kliknąć w to > ☆. Z góry dziękuję c:

BatIM: Cartoon from the deepest hell [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now