Melancholia <2>

275 33 1
                                    

Wyszedłem z gabinetu Joey'ego. Westchnąłem, zmierzając w stronę mojego. To wszystko nie dawało mi spokoju. Nie mogłem o niczym innym myśleć...Było mi trudno. Zamknąłem się w pokoju, usiadłem na krześle i zapłakałem. Nienawidzę go...Dlaczego ja go tak nienawidzę? Z powodu Borysa.-mówi głos mojej podświadomości, jednakże...czuję, że to nie jedyny powód...że to nie koniec. Coś jeszcze musi się wydarzyć...Wytarłem twarz z czarnej mazi, zostawiając ciemne ślady na białych rękawiczkach. Nie pójdę na nagrywki. To ponad moje siły. Nie będę w tym wszystkim uczestniczyć. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszędzie moje plakaty. Jestem na nich ja...Taki idealny, jakbym nie miał złych cech, ani nigdy nie popełnił żadnego błędu. Dotarło do mnie, że wizerunek z plakatów i kreskówek, w których występuję...jest wyidealizowany. Kłamliwy. Nieprawdziwy. To nie jestem prawdziwy ja! Jednym, szybkim ruchem kolejno zrywałem plakaty, kapiąc na zerwany ze ściany papier atramentowymi łzami. To czyniąc, opadłem na podłogę, zalewając się łzami. Joey wykreował mnie na takiego, za jakiego inni go uważali. A skoro oni wszyscy się mylili, to mój idealny obraz również był mdły i nieprawidłowy.

Usłyszałem hałasy w korytarzu

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Usłyszałem hałasy w korytarzu. Słysząc głos Sammy'ego udawałem, że mnie nie ma.
-Paniczu Bendy, zaczęliśmy nagrania. Jeżeli zaraz panicz nie zejdzie nie uda się utworzyć kolejnego epizodu.-wyjaśnił przez drzwi. Nie...Ja nie wytrzymam. Mam tego gościa dość. Otwieram z rozmachem drzwi.
-Nie jestem twoim panem!-krzyczę mu w twarz.-I nie mów tak do mnie!
-Ale Bendy...-próbuje zmienić temat.
-Nie ma Bendy! Przekaż swojemu szefusiowi, że albo weźmie Borysa do nagrywek, albo nie utworzy kolejnego epizodu i nie zarobi. Koniec transmisji.-to rzekłszy, zamknąłem drzwi na klucz. Usiadłem na krześle przy biurku. Wziąłem w dłoń jeden z moich zeszytów i zacząłem zapisywać każdą swoją myśl. Drżała mi dłoń i trudno było pisać, ale sprawiło ono, że uspokoiłem się i wsłuchałem w ciszę. Znalazłem w sobie wewnętrzny spokój. Zacząłem sobie podśpiewywać.

To koniec ciągłych kłamstw,
niech wszystkie one odejdą w cień.
Nieprawda ta zniszczy nas,
i nadejdzie gorszy dzień.
Wszystko było dobrze...
Tyle szans. Tyle okazji.
Czy to się skończyć może?
Ciąglę tkwię w błędnej fantazji.
Ideały poszły gdzieś...
Światło gaśnie, nie ma gwiazd.
Trudno spokój w sobie mieć...
Wiedząc, że przyszłość zniszczy nas.
To nie tak miało być...
Chyba inny miał być nasz los.
On winy swej nie może zmyć.
Chociaż kiedyś miał tą moc.
Przyszłość widzę w mrocznych barwach.
Kapie tusz...Kapie tusz...
Przy anielskich stanę bramach.
Marzę, by...odejść już.

-Bendy!
Odwracam się w stronę drzwi.
-Joey? Sammy?-pytam.
-Nie...To ja. Alice.-odpowiada.
-O co chodzi?-pytam.
-Mogę wejść? Proszę...
Przez chwilę czuję zawahanie. Nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. Nie wiem, czy będzie robić mi wyrzuty...Czy nie. Nie jestem niczego pewien. Po cichutku podchodzę do drzwi i powoli je otwieram. Zadzieram głowę patrząc na Alice. Wyraz jej twarzy łagodnieje, a ja się uspokajam. To niesamowite, że gdy tylko ona jest blisko, wszystkie problemy znikają. I zaczynam czuć się lekki jak piórko. Uśmiecham się łagodnie, delikatnym gestem wprowadzając ją do swojego gabinetu. Spogląda na mnie, jakby szukając odpowiedzi na pytania, które teraz układają się w jej głowie. Chciałbym na nie odpowiedzieć, ale nie wiem czy potrafię...
-Bendy...-wzdycha.
-Wiem, co myślisz.-wyprzedzam.-Że zbyt bardzo przejmuję się jego losem, a za mało swoim.
-Nie. Wcale tak nie myślę...-wyjaśnia.-Według mnie...To niezwykłe, że właśnie taki jesteś. Musisz być wyjątkowy.-mówi. Po raz pierwszy zobaczyłem na jej twarzy rumieńce. Rumieni się. Rozmawiając ZE MNĄ. Twierdzi, że jestem WYJĄTKOWY. Chyba zaczynam z radości unosić się nad ziemią.
-Bendy...Posłuchaj mnie.-mówi poważnie.
-Tak?-pytam.
-Doceniam to, co robisz dla Borysa. Musisz jednak wiedzieć, że uciekając od obowiązków i zrzucając je na niego nijak mu nie pomożesz.
-Ale to nie tak, Alice! Ja chciałem, żeby na serio czymś się zajął i nie czuł się poza tym wszystkim.-dopiero zrozumiałem, że moja wypowiedź nie ma sensu.-Wybacz, mam dość tego wszystkiego.
-Nie szkodzi...Nie tylko ty.-wzdycha.
-Po nagrywkach?-pytam, zmieniając temat.
-Nie. Uciekłam. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że siedzisz tu sam...Taki zmartwiony.-tłumaczy. Znowu to dziwne uczucie. Czemu serce mi tak szaleje?
-To...miło...-dukam.-A...Mogę wiedzieć...Jak...No...Em...Zwiałaś?-pytam.
-Nie było to jakoś kosmicznie trudne, ale Sammy nieco mi to wszystko utrudnił. Ciągle za mną łazi i narzeka, jak to on by...Cytuję: Chętnie opiekował mną, a nie tobą. Bla bla bla. Przynudza. Joey strasznie owinął go sobie wokół palca. To chyba nie dobrze, że ci o tym mó...
-Że co słucham?!-krzyczę. Mam ochotę ciskać gromami.-Co on sobie wyobraża?! Jak on śmie?!
-Nie denerwuj się, Bendy...Henry też będzie ci pomagał jeśli będziesz chciał.
-Ale to nie w tym rzecz.-próbuję wyjaśnić to w taki sposób, aby nie zabrzmiało to jak deklaracja.-Po prostu zdenerwowało mnie to, że Sammy powinien mnie słuchać, a on za tobą łazi.-mówię. Zdajesz sobie sprawę, że jesteś wściekle zazdrosny?-pyta moja podświadomość.
-Serio aż tak widać?-pytam sam siebie w myślach.
Alice patrzy na mnie, lekko zdziwiona, ale nie komentuje moich słów.
-Mogę ci coś wyznać?-pyta Alice.
Kiwam głową w odpowiedzi.
-Sammy...Chciał, żebym...Żebym zjadła z nim kolację. Odmówiłam.-mówi cicho. Nie...Ja spadam. Mam tego dosyć.
-I co z tego?-pytam.
-On chyba mocno to przeżył. Gdy odchodził chyba widziałam, że płakał.-rzekła z zastanowieniem.
Zamyślony kiwnąłem głową. O co mu chodzi i po co chce jeść z nią kolacje? Dopilnuję, aby nigdy do tego nie doszło.
-Słyszałam, co śpiewałeś.-rzekła.-Masz śliczny głos...Ale tekst mnie zmartwił. Mogę ci jakoś pomóc?
-Twoja obecność mi pomaga.-szepczę.
-Pozwól, że coś ci zaśpiewam.

Otrzyj łzę, przyjaciół masz.
Nie jest źle, przed siebie patrz.
Historii nie zmienisz już,
w życiu tyle mamy burz.
Jednak każdy problem ma...
Nie jeden człowiek mimo przeszkód brnie przez świat.
Gotów bądź na nowy dzień,
w którym już nie będzie źle.
I pamiętaj jedną myśl.
By szczęśliwie żyć masz sobą być.

By szczęśliwie żyć masz sobą być

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

No ten...Prawie 1000 słów. Cieszę się z tego rozdziału. Jak chcecie to powiedzcie, co o nim sądzicie. Jeśli uważacie, że był ok, to kliknij w to > ☆. To tak niewiele, a bardzo mnie zmotywuje. Dzięki i do next :)

BatIM: Cartoon from the deepest hell [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now