Bezpieczeństwo.

2.1K 166 5
                                    

  Tłum ludzi, ciemna postać. Przedziera się przez osoby w pięknych strojach. Trzyma w dłoni nóż. Podnosi ją i rzuca nim w moją stronę. Spokojnie. Spokojnie. Spokojnie.

  Obudziłam się i chciałam gwałtownie poderwać, ale ktoś mnie trzymał i przytulał do siebie. Wbiłam paznokcie w jej ramię. Oddychałam bardzo szybko. Byłam przerażona.
  -Spokojnie-wyszeptał znajomy głos.
  Opanowałam negatywne emocje i rozejrzałam się. Biblioteka. Byłam wtulona w Pana, ale i tak jeszcze bardziej się do niego przybliżyłam i oparłam się głową o jego klatkę piersiową. Przymknęłam oczy.
  Dopiero teraz przypomniałam sobie wczorajszy wieczór. Po rozmowie udałam się tutaj, a on dołączył do mnie po około godzinie. Usiedliśmy obok siebie i czytaliśmy książki. Długo też rozmawialiśmy. Najwidoczniej zasnęłam.
  -Co Ci się przyśniło?-spytał półszeptem, głaszcząc mnie po włosach.
  -Ktoś chciał mnie zabić-odparłam.
  Westchnął, jakby lekko podburzony.
  -Nie pozwolę nikomu Cię skrzywdzić, wiesz o tym?
  Mimo, że aktualnie czułam się bardzo bezpiecznie w jego ramionach, to nadal nie darzyłam go większym zaufaniem. Puściłam go z zamiarem odsunięcia się.
  -Nie-zaprotestował-posiedźmy tak jeszcze chwilę, proszę.
  Pokiwałam nieznacznie głową i wróciłam do poprzedniej pozycji. W ciszy nie przestawał bawić się moimi włosami.
  -Celowo nie odpowiedziałaś na moje wczorajsze pytanie?-spytał.
  Wiem już, jak zdefiniować ton jego głosu: monotonny. Nie wyraża nim żadnych emocji. W zasadzie, nie okazuje emocji w żaden sposób. Jedynie czasem wyrzuci z siebie frustrację. I na tym się kończy, znowu lód.
  -Jakie pytanie?
  Zamknęłam oczy i położyłam dłoń na jego boku, a głowę wygodniej ułożyłam na piersi. Może to się wydawać dziwne, ale nawet przez skórę czułam chłód jego serca. Nawet przestałam uważać to wszystko za niedorzeczne-los wtrącił mnie w świat pełen magii, a ja to po prostu zaakceptowałam.
  Pan, to jest, Aleksander, milczał. Niezbyt się tym przejmowałam. Milczał, czyli nie chciał tego powtarzać.
  -Będę musiał niedługo wyjechać-oznajmił.
   -Gdzie? Dlaczego?
  -Żeby powiedzieć, że nie żyjesz.
  Podniosłam się. Już nie oponował. Spojrzałam na niego pytająco.
  -Dla Twojego bezpieczeństwa. Nieboszczyka nie będzie szukała, ani nie będzie o niego zazdrosna-dodał.
  Trudno opisać uczucie, towarzyszące dowiedzeniu się o swojej śmierci. Ale po rozpatrzeniu wszystkich pozytywów i negatywów stwierdziłam, że to wcale nie jest taki głupi pomysł. Pan wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń, pomagając mi się podnieść. Ruszył przodem, jakby jako przewodnik, ale przepuścił mnie pierwszą w drzwiach. Znaleźliśmy się w jakimś pokoju z wieloma oknami i otwartym przejściem na zewnątrz. Skręciliśmy w prawo i znaleźliśmy się w pomieszczeniu, w którym wczoraj poznałam jego imię. Stół przecierała niedrobna kobieta z wyraźnie widocznymi kośćmi policzkowymi, ubrana w suknię do połowy łydek i fartuszek. Włosy miała gęste, jasne i splecione w gruby kłos. Były naprawdę długie-gdyby nie fryzura, najpewniej by po nich deptała. Oczy miała jasne, a usta czerwone. Gdy zauważyła nas, odłożyła szmatkę i zaczęła wycierać dłonie w fartuch.
  -Przepraszam, że nie usprzątnęłam jeszcze biblioteki, nie chciałam państwa budzić-rzekła z uśmiechem i wyraźnym, rosyjskim akcentem.
  Zaczęła mi się przyglądać.
  -Dobrze, Tatiano-odparł Pan, a gdy dostrzegł to samo, co ja, dodał lakonicznie-to Rozalia.
  -Narzeczona?-dopytała bardzo szybko.
  Spojrzeliśmy na siebie. Ja lekko się zaśmiałam, a on, jak zresztą zwykle, przybrał poważną postawę.
  -Załóżmy-odpowiedział, patrząc na służącą.
  Nastała chwila niezręcznej ciszy, podczas której Rosjanka uważnie nas obserwowała.
  -Ma państwo ochotę na śniadanie?-przerwała ją.
  -Ja podziękuję, ale zostawiam Cię z Rozalią-oznajmił i ruszył do drzwi-Piotr!-zawołał.
  Dumny i wyprostowany opuścił dom, a za nim kulejąc szybko podążył sługa.
  Spojrzałam na dziewczynę nieco starszą ode mnie, która przyglądała mi się. Czułam się bardzo nieswojo.
  -Jesteś dobra dziewczyna-powiedziała nagle, po czym wskazała na stół-siądź, idę smażyć placki.
  Gdy tylko wyszła, wypuściłam z płuc powietrze. Usiadłam za stołem i grzecznie czekałam na śniadanie, które przyszło po piętnastu minutach. Postawiła przede mną talerz z pięcioma plackami ziemniaczanymi, polanymi śmietaną. Zajęła miejsce naprzeciwko. Wczorajszego dnia tak samo siedziałam z nim.
  Dziewczyna odważnie wzięła w dłonie placek i zaczęła go spożywać. Wtedy zauważyłam, że nie przyniosła sztućców. Lekko spanikowana i zdezorientowana spojrzałam na nią.
  -No co? Tak się je na wsi-stwierdziła.
  Westchnęłam i delikatnie podniosłam placek, biorąc malutki kęs. Moja towarzyszka właśnie rozpoczęła kolejny. Jedząc go, zaśmiała się.
  -Jesz jak księżniczka! Nie przejmuj się, nie patrzy.
  Czułam, jak się rumienię. Wzięłam kolejny, bardziej pewny gryz. Kobieta się uśmiechnęła.
  -Skąd jesteś?-spytała.
  Połknęłam kawałek.
  -Ze wsi-odparłam bez zastanowienia.
  -No jo, ale jakiej?
  Wzruszyłam ramionami i ugryzłam.
  -Dziwne to-zmarszczyła się i wstała, ruszając do kuchni-idę zdjąć kolejne.
  Wróciła z talerzem wypełnionym jedzeniem.
  -Te z góry gorące, na dole już przestudzone-oznajmiła.
  Pokiwałam głową
  -Kochacie się?-ponowiła pytania.
  Z trudem przełknęłam.
  -W jakim sensie?
  -W obu sensach.
  -Nie kochamy się, w łóżku, no wiesz-odparłam speszona-a czy się kochamy? Nie wiem.
  Zjadła ostatniego i sięgnęła po kolejne, dobywając tych z dołu. Polała je obficie śmietaną.
  -Chcecie śmietany?
  Pokiwałam przecząco głową. Odłożyła miskę i łyżkę, po czym ponowiła konsumpcję.
  -To ja się dopytam.
  Zrobiłam wielkie oczy.
  -O co? Kogo?
  -No, Pana. Chociaż sam fakt, że przywlókł tu dziewczynę chyba mówi o tym, że za Tobą szaleje. To był jego azyl. Przyjeżdżał tu raz na kilka miesięcy i prawie nic nie gadał. Siedział w altance albo gdzieś spacerował.
  Znowu się zawstydziłam. Oh, jaka ta dziewczyna jest bezpośrednia.
  Dokończyłam posiłek, umyłam dłonie i usta, podziękowałam za poczęstunek i towarzystwo, po czym prędko usunęłam się z domu. Pan stał kilkadziesiąt metrów od drzwi, oparty o konia. Niepewnie podeszłam.
  -Pojeździmy.
  -Nie ma mowy-zaoponowałam.
  Powolnym krokiem stanął za mną. Jedną ręką złapał mnie w talii, a drugą chwycił i położył na pysku konia, który zniżył głowę.
  -Ona nic Ci nie zrobi. Widzisz? Boi się bardziej od Ciebie. Wie, że Ty dominujesz. W przeciwieństwie do ludzi, konie są inteligentne-szeptał mi do ucha.
  -O czym Ty mówisz? Przecież ludzie są inteligentniejsi od koni. I to znacznie-mówiąc to głaskałam klacz.
  -Człowiek nie rozumie, kiedy powinien zaprzestać buntu. To czyni go idiotą.
  Zmarszczyłam brwi.
  -Każdy pragnie wolności, to normalne.
  -Ale czy użyteczne?
  Przeanalizowałam jego wypowiedź. Wyrwałam mu i stanęłam obok. Patrzał na mnie bez uniesionej brody, jak to miał w zwyczaju.
  -Nie ulegnę Ci-oznajmiłam.
  -Nic takiego nie powiedziałem.
  -Wiem, o co Ci chodzi. Nie ma w Tobie uczuć. Został jedynie strach, który nakazuje Ci szukać tej głupiej dziewczynki, która się w Tobie zakocha i żebyś w końcu zaznał spokoju duszy.
  -Bredzisz.
  -Tak, oczywiście-odparłam urażona i ruszyłam w stronę altanki.
  Dopiero po kilkunastu krokach ruszył za mną. Dogonił mnie i zatrzymał mocnym chwytem za ramię.
  -O co Ci chodzi, Rozalio?-spytał.
  -A Tobie? Puść mnie-rozkazałam.
  Wykonał to. Wziął głęboki wdech, ale nic nie powiedział. Ruszyłam dalej, ale znowu mnie zatrzymał.
  -Naprawdę Cię nie rozumiem, miła. Co się stało?
  -Nie będę Twoją uległą suką. Nigdy.
  -Nie wymagam tego-powiedział szybko.
  -Więc czego ode mnie chcesz? Dlaczego nadal mnie przy sobie trzymasz?
  Pomyślał chwilę.
  -Chcesz odejść?
  Wzruszyłam ramionami.
  -Możliwe.
  W jego oczach zobaczyłam niepokój.
  -Chcesz odejść?-powtórzył, jakby wymagał konkretnej odpowiedzi.
  -Możliwe.
  Sięgnął za głowę i rozwiązał maskę, znowu ukazując przede mną tą szkaradną część siebie.
  -Dlaczego akurat teraz? Dlaczego akurat po tym, jak Ci to pokazałem?-uniósł się.
  Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale nie pozwolił mi dojść do głosu.
  -Jesteś taka sama jak wszystkie. Byłem idiotą, łudząc się, że jesteś wyjątkowa-prychnął, po chwili dodał-ale niestety Cię kocham i nie pozwolę Ci odejść, bo równałoby to się z Twoją śmiercią, Rozalio. Musisz w końcu to zrozumieć.
  Nie mając siły na kolejną kłótnię, po prostu wybuchłam niekontrolowanym płaczem. Aleksander jedynie mnie objął.
  Ten dzień spędziliśmy w ciszy, ale wspólnie. Pomógł mi trochę przemóc się do jeździectwa. Był bardzo delikatny i czuły, gdy mnie dotykał czy podsadzał lub zsadzał z konia.  Koniec końców i tak skończyło się na tym, że siedziałam z przodu, a on powoli prowadził czarnego ogiera. Przekroczyliśmy bramę porośniętą pnączami i lasem gdzieś zmierzaliśmy. Dosyć często skręcaliśmy, więc starałam się zapamiętywać wszystkie szczegóły. Po kilkunastu minutach, może kilkudziesięciu, znaleźliśmy się w wiosce. Po drodze szły kury, a przy udeptanej drodze stały gospodarstwa. Wokół malował się obraz pól, a dalej majaczył się las. Ktoś gwizdnął w naszym kierunku, więc spojrzeliśmy w tamtą stronę. Był to dzieciak dojący krowę. Od razu dostał szmatką w głowę od swojej matki, która obok zmywała. Zachichotałam.
  Jechaliśmy dalej i już po chwili wyjechaliśmy z wioski. Otworzyła się przed nami długa, piaszczysta droga, wokół której dalej rozciągały się pola. Czasami na horyzoncie było widać zwierzęta, takie jak bydło czy konie.
  Po pokonaniu tego odcinka skręciliśmy w lewo. Kilkadziesiąt metrów dalej już rozciągało się głośne miasteczko. Gdy dotarliśmy, Pan zdjął mnie z ogiera, po czym sam zgrabnie z niego zeskoczył. Podszedł do jakiegoś mężczyzny, a ja nie zwracając na to uwagi ruszyłam przed siebie. Dogonił mnie.
  -Nawet nie myśl o ucieczce-powiedział szorstko.
  W prawdzie ja nawet nie wpadłam na nic takiego. Zafascynowałam się mężczyzną, który stał na wzniesieniu. Pokazywał błahe, magiczne sztuczki, ale naprawdę mi zaimponowały. Ludzie wrzucali mu drobne do cylindra, a on się im kłaniał i kontynuował. Bardzo zgrabnie przetasował karty, po czym odwrócił je w taki sposób, że nie widział oznaczeń, za to cała reszta widziała je doskonale. Przyklęknął i schylił się do jakiejś dziewczyny. Zaprosił ją ruchem dłoni do wyjęcia karty.
  -Czy to...-zastanowił się-dwójka pik?
  Pokiwała głową i oddała mu ją. Pokazał wszystkim oznaczenie i miał rację-to była czarna jak noc dwójka pik. Przyklasnęłam i uśmiechnęłam się, po czym spojrzałam na Pana. Ku mojemu przerażeniu nie zastałam go u mojego boku. Przestałam wiwatować i spuściłam nieco głowę.
  Magik podał jedną kartę osobie z publiczności i odwrócił się, zakrywając oczy. Zauważyłam zamieszanie. Nagle ktoś wcisnął ją w moje dłonie.
  -Koniec!-zawołał prowadzący.
  Zestresowana szybko opuściłam ręce wzdłuż ciała i bacznie obserwowałam sytuację. Czarodziej zaczął rozglądać się po wszystkich, po czym spojrzał wprost na mnie. Wskazał na mnie palcem. Rozejrzałam się po tłumie, który zaczął bić brawa. Nie wiedząc o co chodzi, po prostu oddałam kartę najbliższej osobie i się wycofałam. Uciekając spod podestu czułam się okropnie aspołeczna. Siedzenie w zamknięciu chyba zbyt bardzo na mnie wpływało.
  Gorączkowo zaczęłam szukać Pana, którego nigdzie nie mogłam znaleźć. Nie miałam pojęcia co robić. A jeśli mnie zostawił? Spojrzałam w stronę wjazdu do miasteczka-nadal stał tam uwiązany czarny koń. Ale czy to pański? Podeszłam do pierwszego lepszego straganu i niemal krzyknęłam do przygrubego sprzedawcy, chcąc przedrzeć się przez gwar.
  -Widziałeś mężczyznę w masce?
  -No-odpowiedział, raczej mało przyjaźnie i zabrał się do krojenia kapusty wielkim nożem.
  -Którędy poszedł?-nachyliłam się nad koszem wczesnych truskawek.
  Wskazał w jakąś uliczkę, a ja z podziękowaniem skinęłam głową i pobiegłam w tamtą stronę. Rozejrzałam się, ale ponownie go nie dostrzegłam. W tym tłumie czułam się tak niewyobrażalnie samotnie, że rozpaczliwie podchodziłam do każdej osoby i pytałam o niego, aż w końcu otrzymałam odpowiedź.
  -Widziała pani mężczyznę w masce?-spytałam i odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów.
  Pokiwała przecząco głową.
  -Ale tam jakiś stoi, niech panienka spojrzy-powiedziała i wskazała gdzieś za mnie. Pospiesznie spojrzałam w tamtą stronę.
  -To ten, bardzo dziękuję-odparłam szybko i niemal zaczęłam biec, ale w porę ochłonęłam.
  Po kilku krokach wykonanych w jego stronę, dostrzegł mnie i również ruszył do mnie. Szedł powoli, z dumnie uniesioną głową i dłońmi splecionymi za plecami. Czyli tak, jak zawsze.
  Gdy już byłam obok niego poczułam  błogi spokój i miałam ochotę jakkolwiek się do niego zbliżyć, a nawet łasić niczym kot. Ale tak się po prostu nie robi.
  -Podobało Ci się przedstawienie?-spytał, patrząc na mnie z góry.
  Pokiwałam lekko głową, uspokajając bijące serce. Przez bliżej nieokreślony czas patrzyliśmy na siebie, po czym podał mi ramię i ruszyliśmy w cichszą uliczkę. Nim jednak w nią weszliśmy, usłyszałam:
  -Wiem, że mnie szukałaś.
  Ponownie się zestresowałam.
  -Skąd?-spytałam cichutko.
  Zrobił coś na wzór zaśmiania się.
  -Raczej mało jest mężczyzn w masce w tym miasteczku, których szukają młode dziewczyny.
  Odwróciłam od niego głowę.
  -Przepraszam-szepnęłam.
  -Słucham?
  -Głupio mi-dodałam trochę głośniej.
  -A mi spokojniej, miła-odparł.
  Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego.
  -Zrobiłem to specjalnie. Chciałem sprawdzić Twoją reakcję.
  Aleksander przedstawił mi miasteczko i nieco o nim opowiedział. Zauważyłam, że jest bardzo sentymentalnym człowiekiem. Opowiedział mi historię niby nic nie znaczących, szarych budynków, ale mających swoją duszę. Bardzo miło spędziłam to południe.

BestiaWhere stories live. Discover now