Nieszczęście.

3.1K 264 46
                                    

  Minął rok, a może nawet i półtora. W każdym razie-okrągły, długi i wyczerpujący rok. Dnie były takie same, ale ta miejscowość była inna. Nie było ścinania co tydzień i czteroosobowej służby. To znaczy… to było skomplikowane. Były służki i my. Ja tak samo jak w poprzednim miejscu miałam obowiązek utrzymać bibliotekę w czystości, Liliana zajmowała się jedną częścią ogrodu, Weronika utrzymywała przy życiu wszystkie rośliny wewnątrz posiadłości. A Łucja? Stała się kobietą Pana. Nie chciałam nawet wiedzieć, co z nią robi. Zniewolił ją jak psa. Gdy tylko mówiła "nie"-beształ ją. Nie wiem, czy to, że powiedziałam jej o tym bezwględnym posłuszeństwie było dobre… ale przynajmniej JA miałam spokój.
  W pałacu nie było Jakuba, Ludwika, Jarosława ani Konrada. Witali do nas jedynie odświętnie, z sympatii do Pana. Pałętała się tutaj jedynie jakaś gołota. W trakcie tego całego pobytu dostałyśmy przywilej nietykalności-każdy, kto nas dotykał w nieodpowiedni sposób, został bezwględnie wydalany z pałacu. Nie wliczając w to Jakuba i Konrada, na których razem z Lilianą nie skarżyłyśmy.
  A jedyną atrakcją tego miasta były turnieje rycerskie, na które Pan jako właściciel jeździł i zabierał naszą czwórkę ze sobą.
  Kolejnym przywilejem było to, że zniósł zakaz patrzenia na niego. Może to dzięki mnie? Może przypomniał sobie moje słowa? Szczerze bolało mnie, że Pan o mnie zapomniał. Stałam się jedną z wielu. Jednak czego mogłam się spodziewać?
  Do pewnego dnia… bardziej niespokojnego. Niespodziewanego. I okrutnego… jednak od początku.
  Pan traktował nas z większym szacunkiem od bezimiennych służek. Byłyśmy pracownicami tylko na pokaz. Tak naprawdę stawałyśmy się damami na tym dworze, a Pan co jakiś czas znajdował nam jakieś nietypowe zajęcia, co urozmaicało nam czas.
  W ciepłe, kwietniowe popołudnie zabrał nas na strzelnicę, gdzie mogłyśmy potrenować strzelanie z łuku. Pan stał z boku, u jego stóp siedziała Łucja, a nasza trójka wymieniała się bronią. Mogłyśmy, owszem, zabić go w tym momencie. Ale żadna nie odważyła się nawet o tym szeptać. Byłyśmy posłuszne swojemu właścicielowi. Żadna z nas nie pamiętała, kim jest. Więc po cóż się buntować?
  Strzeliłam gdzieś w obrzeż tarczy, czując na sobie natarczywy wzrok Pana. Z zawstydzeniem podałam łuk Lilianie, ta zaś trafiła w sam środek obręczy. Odwróciła się chcąc wręczyć broń Weronice, lecz natrafiła na Pana. Grzecznie odebrał jej sprzęt.
  -Idźcie do Łucji-rozkazał spokojnie.
  Skinęły posłusznie głowami i wykonały polecenie. Zostałam z nim sama. Byłam przerażona.
  Pan objął mnie z tyłu, kładąc podbródek na moim barku. Złapał moje dłonie i wsunął w nie cięciwe i drewnianą część broni.
  -Tęsknię za tobą, Rozalio-szepnął mi do ucha.
  Napiął łuk strzałą i wycelował. Wypuścił ją ze świstem. Trafiła w środek strzały Liliany, przepoławiając ją na pół. Opuścił moje dłonie.
  -Przez te półtora roku uczyłem się panować nad sobą. Wybacz mi za moje karygodne zachowanie.
  -Jeszcze to przemyślę-mruknęłam.
  Mam mu wybaczyć zniszczoną psychikę? Bicie mnie i poniżanie?
  Wziął głęboki wdech, ale nie wybuchnął gniewem. Puścił mnie i odszedł w stronę reszty.
  -Macie czas wolny-oznajmił.
  "My"-to byłam ja, Weronika i Liliana. Zwykle prosiliśmy o to, żeby Łucja z nami została. To znaczy-ja prosiłam, a Pan pozwalał jej pobyć z resztą. Ale tym razem byłam zbyt rozkojarzona, żeby o tym pamiętać, toteż dziewczyna poszła z Panem.
  Usiadłyśmy na trawie, napawając się świeżym powietrzem i cichym śpiewem ptaków. Rudowłosa rozplątała i poczęła pleść ponownie warkocza z grubych włosów naszej trzydziestoletniej koleżanki. To było pewne, że Weronika już nie znajdzie męża. Była za stara, co było przykre.
  Przez bramę posiadłości wjechało sześciu szlachciców, ale po pobieżnych oględzinach nie dostrzegłam Jakuba, toteż odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku. Zapewne przybyli się upewnić w sprawie turnieju rycerskiego, który miał mieć niedługo miejsce w miasteczku.
  Wstałam z postanowieniem przejścia się po ogrodzie. Był bardzo zadbany i kolorowy. Ten pałac bardzo różnił się od poprzedniego. Był okazały, piękny, zadbany. Nie przypominał tamtej ruiny, którą pamiętałam jedynie z koszmarów. Jeśli o nich mowa; niepokojące sny nie minęły. Ostatnio stały się jeszcze bardziej straszne, gdyż w moich snach nie byłam sobą. A ostatni raz takie uczucia miałam po śmierci Małgorzaty.
  Dziewczęta chichotały, a ich śmiech roznosił się po całej mnie. Dlaczego nie mogłam być taka sama jak ogół? Nie intrygowałam się przyziemnymi sprawami, a bardziej interesowała mnie mistyka czy sens uczuć. Książki czytane w bibliotece nie podawały kontretnej odpowiedzi, ani nie potwierdzały istnienia sił nadprzyrodzonych. Jeśli mary nie istnieją, to skąd pewność na istnienie Boga? Gdyż taka była-stuprocentowa. Czym był Bóg?-kolektą. Symonią, nepotyzmem, które podobno zabiła kontrreformacja-ha!
Po dwóch godzinach spacerowania i rozmyślania, dostrzegłam, że sześciu mężczyzn już opuszcza dom. Jednego z nich znałam, może nawet dwóch, ale z daleka nie miałam pewności, kim oni są. Może nawet i nikim, bądź tymi przelotnymi mężami, którzy witali tutaj raz na jakiś czas.
  Gdy zaczęło robić się chłodno, wróciłyśmy do budynku. Z jednej strony miło było oglądać kogoś innego niż ty w pracy, a z drugiej było mi żal tych kobiecin, które żywo sprzątały i przygotowywały kolację dla nas i reszty gości Pana. To był zaszczyt. Byłyśmy traktowane jak goście, a nie marionetki.
  Zasiadłyśmy i zjadłyśmy całą czwórką, a towarzyszyło nam kilku szlachciców. Łucja była przygnębiona cały posiłek, co nieco mnie dziwiło i martwiło. Obiecałam jej, że później do mnie przyjdę, a ona pokiwała posępnie głową.
  Wróciłam do swojego pokoju i wzięłam długą kąpiel. Po ostrzu noża pozostał jedynie niewyraźna blizna.
  Ubrałam się w koszulę nocną, rozczesałam włosy i przez moment czytałam książkę, a w całej posiadłości panowała niczym nie mącona cisza. Było cicho jak w grobowcu.
  W okolicach godziny dwudziestej trzeciej postanowiłam zawitać do pokoju Łucji, który znajdował się na przeciw mojego, lecz na drugim końcu korytarza.
  Zapukałam delikatnie, a gdy nikt mi nie odpowiedział-niepewnie weszłam. Światło w pokoju było zgaszone oprócz jednej przygaszającej świeczki, toteż wzięłam ją w dłonie i podeszłam do łóżka, na którym leżała moja koleżanka, z twarzą skierowaną ku poduszce. Postawiłam świecę na stoliku obok łóżka i pogłaskałam ją po plecach.
  -Łucja, co się dzieje? Jesteś ostatnio jakaś nieobecna-spytałam ją półszeptem.
  Jednak trzymając na niej rękę nie czułam, by jej klatka piersiowa się unosiła. Z zaniepokojeniem przewróciłam ją na plecy i spojrzałam na jej martwą twarz i krew pod nosem. Zamarłam.
  -Weronika! Liliana!-zawołałam zrozpaczona.
  Ah, była godzina nocna, na pewno już spały. Zerwałam się i pobiegłam po nie, zbudzając je z mocnego snu. Gdy dowiedziały  się, dlaczego je niepokoję, od razu pobiegły do sypialni niewolnicy naszego Pana.
  Weronika usiłowała coś zrobić, jednak bezskutecznie. Przecież nie da się uratować nieboszczyka.
  -Liliano, idź po Pana-rozkazała jej najstarsza, modląc się przy ciele dziewczyny.
  Rudowłosa pomknęła na górę, a ja tylko podwinęłam kolana pod brodę i cicho łkałam nad zwłokami blondynki. Zaprzyjaźniłyśmy się, odkąd… odkąd ją pobili. To było okrutne.
  Pan już po chwili był w pokoju zmarłej. Spojrzałam na niego, miał nieco zmartwiony wyraz twarzy. Podszedł do łóżka, a Weronika ustąpiła mu miejsca. Przygryzłam wargę, przed oczami mieszały mi się dwa obrazy. Jednym z nich była ściągnięta twarz Pana z żalu, a drugim Pan rzucający Łucją o ziemię podczas jej pierwszego i ostatniego zarazem ścinania.
  Wsunął dłonie pod jej plecy i kolana, uniósł ją i począł wynosić z pokoju.
  -Odprawmy jej pogrzeb-zaproponowała nagle najstarsza.
  -Żadnego religijnego obrządku nie będzie-mruknął z irytacją.
  Wyszedł z pokoju, zostawiając nas same. Gdybym przyszła prędzej… to przeze mnie to nieszczęście
  Dlatego ten dzień był bardziej niespodziewany, niespokojny i okrutny. Zamordowano naszą przyjaciółkę, z którą zdążyłyśmy się zżyć. A może to było samobójstwo? Czy byłaby do tego zdolna?
  Płakałam całą tę noc, zapewne podobnie jak reszta świadków śmierci. Z wyjątkiem Pana, on nigdy nie ronił łez, tylko tworzył je w innych oczach.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz