Rozdział 2

537 37 9
                                    


Harry

- Zobaczysz, że oni się kiedyś zabiją - zaśmiała się Hermiona wchodząc do Ministerstwa.

- Chciałbym to zobaczyć - zaśmiałem się, za co dostałem w ramię.

Nagle do nas podszedł pewien auror. Wyglądał na poddenerwowanego.

- Panie Potter... - zaczął.

- Co się stało?

- To pan nie słyszał?

- Śmierciożercy zaatakowali - dodał po chwili.

- Przecież są w Azkabanie.

- Jak widać nie...

- To niemożliwe, kiedy?

- Dzisiaj z rana, nie czytał pan Proroka? - zapytał, lecz zaraz później dodał: - Wszyscy czekają na pana.

- Ah, tak, już idę... - szybko pocałowałem Mionę w policzek i szybkim krokiem poszedłem za aurorem.

Czyli jednak... Blizna mnie bolała, bo jest szansa, że Voldemort powróci... Chyba, że już gdzieś jest! Tylko jak? Przecież go zabiłem, zniszczyłem wszystkie horkruksy, czy o czymś zapomniałem?!

W głowie miałem mętlik, nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. I co, znowu mam go zabijać? Tamta wojna nic nie dała, a ludzie, którzy za mnie wtedy umarli? Czyli to było bez sensu? Znowu mają za mnie umrzeć?! Nie mogę na to pozwolić, to nie może być!

Błagałem w duchu, żeby to nie była prawda, żeby to był jakiś żart albo totalna pomyłka...

- Co mamy robić? - przerwał mi jakiś głos. - Panie Potter...

- Tak, przepraszam... - wróciłem do rzeczywistości. - Najpierw musimy tam się teleportować... Tylko trzeba uwarzać, żeby nikt nas nie zobaczył, w końcu to mugole. Jest już tam ktoś?

- Kilku aurorów...

- Brooks - zawołałem jednego z aurorów. - Napisz mi jacy śmierciożercy zginęli na wojnie, a jacy są w Azkabanie.

Mężczyzna tylko skinął głową i odszedł.

- Gdzie jest Weasley? - zapytałem nagle.

- To właśnie on jest jednym z kilku, którzy poszli na miejsce zdarzenia - niemalże od razu dostałem odpowiedź.

- On zawsze musi być pierwszy... - szepnąłem do siebie.

- Jak czegokolwiek się dowiecie, proszę przyjść do mnie - dodałem i skierowałem się do mojego gabinetu.

Opadłem na krzesło i zmierzwiłem sobie włosy.

Tylko jakim cudem śmierciożercy są na wolności? Czy zrobiłem coś nie tak?

Przez ponad dwadzieścia lat nic się nie działo i nagle...

Pukanie przerwało moje zamyślenia.

- Proszę... - odwróciłem się w stronę drzwi, aby zobaczyć kto wszedł.

To był Ron.

- Sorki stary, że bez uzgodnienia z tobą tam poszedłem, nie gniewaj się... - speszył się.

- Przecież nic się nie stało - potarłem dłonią kark. - W sumie dobrze, że tam poszedłeś. Masz coś?

- Nic ciekawego... - zamyślił się. - I tak za długo nie byłem, bo zaraz trzeba było wracać.

- Sam wiesz... Mugole... - dodał.

- Rozumiem...

Co robić? Nie mam nawet siły o tym wszystkim myśleć. Trzeba będzie od nowa zacząć się poszukiwaniami...
Bez dłuższego myślenia, jak najszybciej wziąłem się do pracy.

Nie wiem ile wypiłem kaw, ale na pewno dużo... Nie miałem czasu nawet iść na przerwę, ale to bez znaczenia.
Mówiąc prościej: do tej pory nie wyszedłem z gabinetu, choć nie wiem czy moja dzisiejsza ''praca'' cokolwiek mi da...

************************************
Witajcie moim mili! ♥
Zdaję z tego sprawę, że rozdział jest nudny, ale
to dopiero drugi rozdział, więc akcja się dopiero
rozkręci...
UWAGA: NIESPRAWDZONE, więc jeśli pojawią się jakiekolwiek błędy
lub cokolwiek, za co przepraszam, napiszcie w komkach :***
Czekam na Wasze komki i gwiazdki! ♥♥♥♥

P.S. Nie nastawiajcie się na to, że będę tak
często dodawała rozdziały... Ale jak się uda,
to może.. xD Sami wiecie jak to jest... Szkoła i w ogóle...
Po prostu dzisiaj musiałam dodać xD I przyznaję się bez
bicia xD Nie potrafię się zachować w takich sytuacjach jako auror xD
♥Pozdrawiam♥


He come back || HP || HarrmioneWhere stories live. Discover now