Wspomnienie

406 23 0
                                    

To było 3 lata temu, wtedy poznałam lepiej Huncwotów. Był to ciepły, letni poranek. Byłam wtedy ubrana w zwiewną, czerwoną sukienkę, razem z Lily, ubraną w fioletową spódnicę i niebieską bluzkę, siedziałyśmy w Wielkiej Sali jedząc śniadanie, tak jak ona byłam negatywnie nastawiona na czwórkę najbardziej znanych chłopaków w szkole, chociaż ukrywałam przed nią mały sekrecik. Podobał mi się Remus. Wyglądał na innego niż jego przyjaciele, na bardziej spokojnego, znającego granice, wtedy gustowałam w takich chłopakach, ale po pewnym czasie to się zmieniło, gdy dołączyłam do Huncwotów.

Do Sali weszli Huncwoci z uśmiechniętymi twarzami.

- Prymusi przyszli. - prychnęła Lily. - Nie rozumiem jak wszyscy mogą ich lubić.

- Nie wszyscy. - powiedziałam, smarując masłem rogalika. - Ślizgoni ich nie znoszą, ty, ja. Więc nie wszyscy.

- W sumie masz rację, idziemy dzisiaj nad jezioro? Mamy piękny, majowy poranek. - zaproponowała.

- Okej... Lilka oni idą w naszą stronę. - szepnęłam, co chwilę patrząc kątem oka na nich. - No nie. - jęknęła.

I po chwili czworo Huncwotów zasiadło koło nas.

- Witajcie drogie panie. - przywitał nas szarmancko James. Nie odpowiedziałyśmy.

- Pewnie niemowy. - powiedział z lekką kpiną Syriusz.

- Sam jesteś niemowa, ciołku. - rzekłam dziarsko.

- Uuuuu, lepiej z nią nie zadzieraj Łapo. - zaśmiał się James, biorąc na talerz kanapkę z sałatą i pomidorem.

- Haha, bardzo śmieszne. Ona nawet, by mnie nie powaliła na ziemię jakby miała ze mną się pojedynkować.

- Nie bądź tego taki pewien. - powiedziałam kpiąco. - Chcesz się przekonać?

- Nie krzywdzę dziewczyn. - rzekł sztywno.

- Oh, czyli tchórzysz. - stwierdziłam.

- Wcale nie.

- Więc wyzywam cię na pojedynek, po śniadaniu, nad jeziorem. Weź kumpli, bo nie wiem czy sam zdołasz dojść do szpitala. Lily chodź. - kończąc rozmowę ruszyłam z Lily nad jezioro. Idąc z Lily u boku, byłam wręcz przeszczęśliwa, że będę mogła dać nauczkę temu Blackowi i innym, by mi nie wchodzili w drogę. Aż się dziwiłam, że mi wtedy włosy nie zapłonęły! Zawsze jak mnie ktoś wyprowadzi z równowagi tak mam. Oczywiście nie jest to taki ogień co, by mi spalił włosy.

- Żeś się wpakowała. - powiedziała Lily.

- Wybacz, ale nikt nie będzie do mnie czy do ciebie w taki sposób mówił. Co oni sobie myślą, że jak ich zna cała szkoła to każdy będzie klękał i ich miłował?

- W sumie masz racje, ale co jak przegrasz?

- Wtedy tego pożałują.

Usiadłyśmy pod drzewem nad jeziorem i czekałyśmy. Wokół zaczęli się zbierać inni uczniowie. Nagle usłyszałam Spinnet'a.

- No, no Lopez, co tak ostro? Nie mogę się doczekać jak spierzesz Blacka.

- Możesz być pewny, że cało z tego nie wyjdzie. - zapewniłam go z uśmiechem.

Z zamku wyłonili się Huncwoci, idąc szybkim krokiem, mówili coś do siebie z pośpiechem. Zatrzymując się przed mną o jakieś 3 metry Syriusz rzekł:

- Słuchaj, nie chce ci zrobić...

- Krzywdy? Błagam, ty mi miałbyś zrobić krzywdę? Znam się lepiej na pojedynkach niż ty. - powiedziałam z kpiną.

- Dobra, skoro tego chcesz... - syknął ze złością, wyciągając różdżkę.

- Wspaniale. - wyciągnęłam szybko różdżkę i zanim się zorientował, że zamierzam to zrobić szybko, wypowiedziałam zaklęcie. - Drętwota!

Czerwone światło przemknęło mu tuż przed uchem, gdyż się cofnął.

- Rictusempra! - krzyknął.

- Protego! - korzystając z sytuacji, postanowiłam zakończyć ten banalny pojedynek. - Expelliarmus!

Chwytając jego różdżkę w powietrzu, ukłoniłam się z gracją i spojrzawszy na niego rzekłam:

- Jak na razie 1:0 dla mnie.

Po oddaniu mu różdżki poszłam samotnie przed siebie, nie zważając na to gdzie idę. Nie rozumiałam pewnych rzeczy, ale czy to było istotne? Po co się do nas przysiedli, po co ciągle nam dokuczają? Czemu tylko ten Lupin musi być spoko, a oni nie? Moje rozmyślania przerwały się wraz z mocnym uderzeniem o podłożę tuż koło mnie, powodując że nie utrzymałam równowagi i upadłam. Wstałam i zorientowałam się że byłam tuż koło bijącej wierzby. Wściekłe drzewo co chwilę waliło w ziemię, a ja musiałam unikać ciosów jak jakiś ninja. Jedna z gałęzi podstawiła mi haka i upadłam twardo na ziemię, a tuż nad mną leciał potężny pień wierzby. Myślałam wtedy, że to już koniec, ale wtem usłyszałam głos wypowiadający zaklęcie.

- Wingardium Leviosa!

I wtedy wielka gałąź siłowała się z zaklęciem. Ktoś zaczął mnie ciągnąć po ziemi, zapewne jak najdalej od drzewa. Nie wiedziałam kto to, miałam zamknięte oczy z przerażenia. Miałam głowę na czyjś kolanach, wtem ktoś zawołał głosem pełnym furii:

- Co ty dziewczyno wyprawiasz?!

Black. Wtedy otworzyłam oczy. Okazało się, że to Remus mnie trzymał. Patrzył na mnie z troską, nie było w nim cienia złości, tylko przyjazne spojrzenie. Od tamtego momentu bardziej go polubiłam.

- Jesteś ślepa, że nie zauważyłaś wściekłego drzewa?! - wrzeszczał dalej, a ja patrzyłam na niego ze strachem.

- Syriuszu, zostaw ją. Ona jest w szoku, to nie jej wina... - uspokajał go Remus.

- Stary wyluzuj, każdemu się zdarzy. - powiedział James.

Czy on mnie bronił? No tego się nie spodziewałam.

- A kto normalny pcha się pod masakrujące drzewo?!

- A może nie jestem normalna? - rzekłam zachrypniętym głosem. Remus podciągnął mnie do pozycji siedzącej.

- I tak okazujesz wdzięczność, co? - warknął.

- Mam u was dług, ale nie będę się przed tobą płaszczyć jak te wszystkie panienki.

- Dobra, James masz jakiś sposób na spłacenie długu? - spytał Black.

- Mały psikus?

I od tamtego czasu, gdy podpaliłam gacie Filcha, zaprzyjaźniliśmy się tak, że trzymaliśmy się razem. Wróg stał się przyjacielem.

*CDN*

Świat HuncwotówWhere stories live. Discover now