Dwadzieścia trzy

11.7K 684 117
                                    

Siedziałam przy stoliku pośród nieziemsko wyglądających ciast i ciasteczek. Niestety nie mogłam zjeść ani jednej słodkości. Dlaczego? To proste. Siedziałam obok Weasel'a i Irene, którzy rozmawiali z organizatorką ślubną, która co rusz zabijała mnie wzrokiem, bo jej nie słuchałam. Ale co ja mogłam zrobić, były tu ciasta.

– Mamo masz chusteczkę? – spojrzałam natychmiast w stronę swojej córki, która właśnie wróciła z łazienki z mokrymi dłońmi.

Lekko pokiwałam głową i zaczęłam szukać w torebce opakowania chusteczki. Skierowałam swój wzrok na kartkę, gdzie starsza kobieta notowała najważniejsze informacje dotyczące ślubu. Moim zdaniem, takie przygotowanie było bezsensowne. Już pod koniec października, decydowali jaki smak mają mieć różne ciasta i alkohole, a przecież smak może się zmienić, więc od dłuższego czasu jestem za braniem ślubu w Vegas. Szybko i tanio. Jeszcze po pijaku można wziąć to dziadostwo, ale jak mówiłam to było moje zdanie.

Ronnie usiadła obok mnie i spuściła wzrok na swoje dłonie. Nie powiem, to mnie martwiło, bo przez brak pewności siebie sześciolatka traciła bardzo dużo znajomych. Jedynie, w czym była pewna to w tańcu, za co ją podziwiałam, ale to na dłuższą metę nie wystarczy.

Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, na co od razu zaczęłam szukać swojego telefonu w torebce. Szybko zerkając na organizatorkę, która akurat na mnie nie patrzyła, wyjęłam telefon i zobaczyłam, że dostałam wiadomość od Clark'a. Nie wiedzieć czemu lekko się uśmiechnęłam i przeczytałam jego wiadomość.

Clark: Czy chcesz mnie dzisiaj uczyć tego dziwnego tańca?

Podniosłam wzrok na trójkę dorosłych, którzy teraz omawiali kwestię uroczystości zaślubin. Przekonując się w przekonaniu, że nie jestem aż tak potrzebna w tej dyskusji, jak najszybciej odpisałam aktorowi.

Ja: Właściwie to nie mam dzisiaj czasu.

Clark: Ałć. To nie było miłe, ale i tak przyjadę.

Ja: Nie ma takiej opcji. Nawet nie ma mnie w domu.

Clark: To Ciebie poszukam.

Ja: Nie.

Ja: Zobaczymy się w poniedziałek.

Clark: Ale dzisiaj jest sobota. Tak się nie robi przyjaciołom.

Ja: Yhm.

Spojrzałam na Ronnie, która badawczo mi się przyglądała. Lekko się do niej uśmiechnęłam i odwróciłam wzrok na Weasel'a, który również na mnie patrzył, wzruszyłam ramionami na co ten posłał mi znaczący uśmiech i odwrócił głowę w kierunku swojej narzeczonej.

– A co gdyby dziewczynka rzucała płatkami kwiatów? – nagle wszyscy się na mnie spojrzeli, najgorszy był wzrok Ronnie, która wręcz błagała mnie żebym odmówiła za nią.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – powiedziałam po chwili ciszy. – Mała niezbyt dobrze się czuję w centrum uwagi... A poza tym to nie jest zbyt przereklamowane?

– Słuszna uwaga. – mruknęła organizatorka, która od razu zapisała sobie coś w swoim notesie.

Ogólnie to nasza... przepraszam, Weasel'a i Irene organizatorka nazywała się Sheila Harness. Miała około czterdziestu lat, była wysoką, wysportowaną brunetką. Widać było, że naprawdę kochała swoją pracę, bo przykładała się do swojej pracy, jak ja do jedzenia czekoladowych muffinek.

(Nie) Powiem TakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz