35. Wieczny Blask

3.8K 366 241
                                    

Poczekaj na skraju nocy
Wsłuchaj w hymn poświęcenia
Spójrz w nieśmiertelne oczy
W błękit wiecznego istnienia


Stań ze mną pod drzewem
Czekaj na skraju brzasku
Pod płaczącym niebem
W błękicie wiecznego blasku

~~.~~

Air założył na siebie skórzane pasy z kaburami. Jedne przewiązał w pasie, natomiast dwa pozostałe przełożył przez ramię, zapinając je na krzyż. Rozprostował masywne skrzydła, sprawdzając czy nic mu nie krępuje ruchów, po czym chwycił w dłoń masywny karabin szturmowy. Nucąc pod nosem, ubrał czarne rękawiczki, po czym podszedł do szklanego okna, zajmującego całą ścianę. Usłyszał tupanie ciężkich butów ochroniarzy. Uśmiechnął się, nieśpieszno obserwując panoramę miasta.

- Więc tak wygląda... - szepnął, robiąc parę kroków w tył - idealność.

Po tych słowach wystrzelił z karabinu. Minęła chwila nim szyba rozpadła się w drobne kawałeczki.

- Stój! 

Usłyszał za sobą donośny głos. 

- Wyrzuć broń i się odwróć. 

Air pomału kucnął, z jedną ręką poniesioną do góry. Spojrzał w stronę ochroniarzy.

"Trójka" - pomyślał i uśmiechnął się delikatnie. 

- Mam wyrzucić broń? Jasne!

Karabin przefrunął przez pokój i przejechał po białej podłodze, aż w końcu wypadł za okno. W tym samym momencie mutant zerwał się w jego kierunku, wyskakując z budynku. Usłyszał za sobą strzały, jednak teraz liczyło się tylko to, że spadał. Lubił to uczucie, to jak wiatr opatulał jego ciało, jak szemrał w jego uszach. Kiedy złapał karabin, rozpostarł skrzydła i poszybował w dół, aż w końcu delikatnie wylądował przed budynkiem, w tej samej chwili kiedy Nora i Kundel wychodzili z jego wnętrza.

- Długo wam to zajęło - powiedział, z figlarnym uśmieszkiem na twarzy. 

- Nie czas na gadanie. - Nora pociągnęła za ramię mężczyznę. - Wiejemy.

- Niby gdzie? Cały plan wziął i się rypnął. Nie wiemy gdzie jest Fnets ani Niemy, już nie wspomnę o Roksanie... Co niby mamy robić.

- Na pewno nie stać tutaj! - krzyknęła kobieta, zrywając się do biegu, po czym szybko skręciła w jedną z bocznych uliczek.

- Roksana pewnie była by podawana mutacjom, co nie? - wysapał Kundel, dorównując kroku Norze.

- Raczej tak, ale nie mamy żadnych informacji o niej...

- Chyba wiem gdzie może być - odparł Kundel i nim lwica zdążyła zadać pytanie, ten zdążył na nie odpowiedzieć: - Czuję mutanty... dużo mutantów.

Kobieta popatrzyła na przyjaciela. Biegł przy niej na czterech łapach, a wzrok utkwiony miał cały czas przed sobą. Wychudzony, o brudnej i zaniedbanej sierści. Osoba, w której w oczach widać było szaleństwo... jednak to właśnie patrząc na tego zaniedbanego kundla, poczuła spokój i odwagę, której zaczynało jej brakować. Spojrzała na zamyślonego Aira, który biegł z tyłu, po czym zacisnęła pewnie pięść. Przyjaciele zawsze przy niej byli, zawsze się nią opiekowali, jednak tym razem to i ona zaopiekuje się nimi. Będzie liderem jakim zawsze chciała być, takim dla którego poświęciła lata treningów.

- Prowadź - odparła, na co Kundel przyśpieszył, wysuwając się na przód grupy.

~~.~~

Niemy zostawiał za sobą ścieżkę obezwładnionych strażników. Obezwładnionych na tyle, by nie stanowili już zagrożenia, ale wciąż mogących wskazać dokąd się udał. Alarm wył i odbijał się echem po idealnie białym korytarzu. Nie dbał o pozostanie niezauważonym. W gruncie rzeczy było to ostatnie czego w tym momencie chciał.

Swoje gładkie, czarne włosy zapiął dokładnie z tyłu głowy. Tylko dwa kosmyki po obu stronach pozostały luźne i kołysały się lekko w rytm jego chodu. Może i był maszyną, lecz Staruch dokonał wszelkich starań, aby nikt się o tym nie dowiedział. Wziął głęboki oddech, po czym wypuścił z siebie gorące powietrze. Póki nie walczył, mógł zaczerpywać tchu niczym zwykły człowiek. A przynajmniej udawać, że to robi. Teraz oddech, którym chłodził swoje układy, stał się gorący niczym powiew ogniska.

Co wiesz o potworach?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz