10. Yashinteki

964 97 7
                                    


Ockneła się w środku nocy. Wydawało się jej, że spała bardzo długo, a jednak wciąż było ciemno. Przekreciła głowę w bok, tak by dojrzeć to, co ją otacza, ale nagle przeszył ją ból.

Sykneła, łapiąc się za bolące miejsce. Ostrożnie, by nie nabawić się większej kontuzji, podniosła się do pozycji siedzącej. Teraz lepiej mogła przyjrzeć się otoczeniu.

Znajdowała sie w tym samym miejscu, do którego przybyła z Ginittou. Po prawej jej stronie leżał zwalony pień, a po lewej zgliszcza po ognisku. Dalej wyłożona była spora ilość liści, tworząca gniazdo. Spostrzegła, że w takiej samej sama siedzi, musiało więc to być posłanie lisa, jednak po demonie nie było śladu.

Spróbowała wstać, ale przez wciąż sztywne kończyny było to trudne. Po paru próbach zrezygnowała.

─ Co się w ogóle stało? ─ Nie musiała długo myśleć. Złapała się za głowę, gdy wpomniania po kolei zaczęły wracać.

Ginittou kazał się jej rozebrać, w końcu sam zacząt to robić. Powrócił strach jaki wtedy czuła
i to, że mężczyzna koniec końców wcale nie chciał jej nic zrobić. Chociaż... rzucił ją do wody, prawie się utopiła i...

Zapomominając o bólu, poderwała się do góry. Ledwo utrzymała się na nogach, siłą woli udało się jej nie upaść. Tak jak myślała, była kompletnie ubrana. Miała na sobie obcy jej ubior. Yukate w kolorze granatowym, przez której dół przepływała fala pięknych fioletowo-różowych kwiatów. Jej obi, czyli oplatający ją pas miał kolor niebiesko-fioletowy również
z kwiatowym akcentem.

Przejechała dłonią po materiale, był miękki i bardzo przyjemny w dotyku, wyglądał też na dość drogi.

─ Wreszcie się ocknęłaś. – Słysząc jego sarkastyczny ton, uniosła ku niemu swe piwne oczy. Dwukrotnie musiała zamrugać powiekami, by przyzwyczaić do jego widoku.

Lis nie miał już na sobie poprzedniego kimona, w tej chwili odziany był w znacznie piękniejsze i bogatsze. Jego haori, było czarne wpadające w brąz dodatkowo jednak przyozdobione było malachitowymi paskami przebiegającymi przez krawędź ubioru. Natomiast jego montsuki, czyli wewnętrzne kimono, miało kolor brunatny.

Laura ledwo się powstrzymywała, by nie westchnąć z zachwytu. Zacisnęła mocno pięści,
w myślach policzyła do dziesięciu i znów na niego spojrzała, tym razem jednak z palącym się pod powierzchnią, gniewem.

─ Jak... śmiałeś! – cedziła przez zaciśnięte szczęki. – Kto ci dał do tego prawo! – krzyknęła. – Chciałeś mnie zabić! – Podbiegła do niego i z całej siły, jaką w sobie kumulowała, spoliczkowała go.

Na twarzy Ginittou natychmiast pojawił się czerwony ślad po tym czynie. – Nienawidzę cię! – Zaczęła uderzać go pięściami po torsie. – Chciałeś mnie zabić!

Lisi demon stał chwilę bezczynnie, pozwalając jej wyładować swą złość. Gdy miała zadać mu kolejny cios, bez problemu zatrzymał jej dłoń, wykręcając ją, a tym samym sprawiając jej nieopisany ból.

Twardo wpatrywał się w jej twarz. Błądził po niej wzrokiem, zatrzymując się w końcu na ustach. W tym momencie wyciągnął język i seksownie przejechał nim po swoich wargach. Tym gestem przypominał Laurze głodnego drapieżnika, który właśnie szykuje się do pożarcia swojej ofiary, w tym przypadku jej.

Przestraszyła się nie na żarty. Jej serce zaczęło gwałtowniej bić. Chciała cofnąć się do tyłu, ale demon ciasno trzymał ją przy sobie.

─ Co jest, ludzka kobieto? Gdzie twoja odwaga? – kpił z niej. – Uspokoiłaś się już? – Szarpnął ją ku sobie, przez co dziewczyna wylądowała na jego klatce piersiowej.

─ Puszczaj mnie! – Ostatkiem sił próbowała się wydostać z jego objęć. Niestety, jej wysiłek
i tak spełzł na niczym.

─ Kiedy to w końcu zrozumiesz – zamarła, gdy poczuła jego oddech na swojej szyi – że nawet jeśli bym tego chciał, to w obecnej sytuacji nie mogę pozwolić, by spadł ci choć włos z głowy. – Przejechał ostrym pazurem po jej szyi, krążąc niebezpiecznie blisko tętnicy. Laura ze strachu przełknęła, utkwioną w gardle, ślinę. Sama nie była już pewna tego, co może ją czekać w jego obecności. Jak na razie, widziała tylko tę jego okrutną stronę. Przestawała wierzyć w to, że ma w ogóle jakąś inną.

Nagle chwycił ją pod brodę, tak mocno, że aż skrzywiła się z bólu. Nie śmiała jednak
w jakikolwiek sposób się mu sprzeciwić.

Po plecach przeszedł jej nieprzyjemny dreszcz. Zaczynała się pocić i tracić oddech. Ogarniało ją przerażenie, a dotyk lisa na jej ciele nie polepszał sytuacji. Nie chciała być tak blisko niego.

Ginittou siłą, choć nie musiał używać jej zbyt wiele, gdyż dziewczyna stała się wyjątkowo uległa, skierował jej głowę w swoją stronę tak, by patrzyli sobie prosto w oczy. ─ Należysz do mnie – wyszeptał władczo. Jej serce zadrżało. – Po wszystkim, to ja zdecyduje, co z tobą będzie.

─ Nie możesz – wydusiła. Na jego twarzy pojawił się ten krzywy uśmiech.

─ Mogę wszytko! – Pchnął ją. Laura upadła na ziemię, obijając sobie boleśnie pośladki. Kiedy odwrócił się do niej plecami, zdecydowała, że nigdy nie obdarzy go żadnymi cieplejszymi uczuciami. Ginittou, to okrutny demon i nim pozostanie do samego końca.

Zagryzła dolną wargę, by nie zapłakać. Teraz dosadnie odczuła, że jest w zupełnie obcym
i niebezpiecznym świecie, na dodatek całkiem sama.

Niepewnie podniosła się z ziemi, otrzepując i prostując swoje ubranie. Ze łzami w oczach zerknęła na plecy lisa. On jak gdyby nie zauważał jej emocji, rozsiadł się wygodnie w swoim posłaniu.

Popatrzył w niebo. W tej chwili było ono grantowo czarne i tylko gdzie niegdzie przebijały się przez nie złote gwiazdy. Błyszczały coraz mocniej, to był znak. ─ Już wkrótce zacznie świtać, będziemy musieli ruszać – oznajmił.

─ Dokąd idziemy? – Jego wzrok znów padł na nią, żałowała, że się odezwała.

─ Do miasta... musimy zajrzeć do pewnego miejsca – uśmiechnął się szelmowsko – ludzka kobieto. – Brzmiało to bardziej niczym obelga, niż luźne określenie.

─ Nie nazywaj mnie tak! – Ruszyła w stronę pnia.

***

─ Nadchodzi świt. Zapowiada się piękny dzień. – Izanami wpatrywała się w jeden z kawałków lustra, tylko za jego sprawą miała możliwość dojrzenia świata zewnętrznego. Ona, bogini śmierci nie miała wstępu nawet do krainy demonów. Skazana była na wieczną egzystencję
w podziemiu, gdzie docierała jedynie śmierć.

─ Moja pani...?

─ Kachiki, czy sądzisz, że zbyt wiele pragnę?

─ Ależ skąd, moja pani, jednak... czy to właściwe kazać im znaleźć to lustro? – Psia służąca weszła głębiej do pomieszczenia, poczym klęknęła przed swoją panią i ustawiła u jej stóp wielką misę z wodą.

─ Masz rację, to niewłaściwie, ale ja bardzo chcę go zobaczyć. – Oczy Izanami zabłysły na złoto, jej włosy ponownie się wydłużyły, zapełniając cały pokój. Kachiki pochyliła się do przodu, głową niemalże dotykając podłoża. – Tylko ty mi zostałaś, moja ty waleczna duszo. Gdy tylko znajdą wszystkie odłamki, sprowadź je dla mnie, Ginittou nie wolno ufać!

─ Tak jest, moja pani.


Kitsune - Ostatni Lisi DemonWhere stories live. Discover now