Rozdział 7

1.2K 193 25
                                    

-Co? -zamrugałem zdziwiony jego prośbą, przez co momentalnie pobladłem.

-Chcę wiedzieć, jak to wszystko się stało. Jeśli jest to dla ciebie ciężkie, to nie musisz. Tak tylko pytam. -odparł spokojnie, nie spuszczając ze mnie badawczego wzroku.

Westchnąłem cichutko zamyślony, zagryzając lekko policzek od środka. -Jeśli cię to interesuje, to nie ma sprawy.

Zerknąłem na niego i rozsiadłem się wygodniej obok swojego pupila. -To było pięć lat temu. Żyłem normalnie, jako spokojne szczęśliwe dziecko. Nic szczególnego prawda? Ojciec często wyjeżdżał na delegacje, zostawiając mnie i mamę samych. Ona nie pracowała, przez co opiekowała się mną całymi dniami. I... -westchnąłem cierpiętniczo, urywając na krótki moment -Pewnego wieczoru mama pojechała po ojca na lotnisko. Byłem zmęczony, więc odpuściłem sobie i zostałem w domu. Z czasem jednak... zacząłem się niepokoić, bo strasznie długo ich nie było. W nocy usłyszałem pukanie do drzwi. Byłem w stu procentach pewny, że to byli moi rodzice. Jednak gdy otworzyłem drzwi zobaczyłem funkcjonariuszy. Po ich wyrazach twarzy widziałem, że nie mają mi nic dobrego do powiedzenia. Do dzisiaj w głowie odbijają mi się echem ich słowa.

Zerknąłem na czarnowłosego, który tylko w milczeniu kiwnął głową, pozwalając mi tym kontynuować.

-Dowiedziałem się od nich, że mieli śmiertelny wypadek. Tak mi obiecywali, że wszystko będzie dobrze. Wszyscy dookoła... traktowali mnie, jak jakąś pieprzoną ofiarę losu, nad którą każdy musi się litować. Próbowali na siłę postawić się na moim miejscu, zrozumieć moje zachowanie, jednak to niemożliwe. Gówno wiedzieli, a się wypowiadali. Nie oczekiwałem zrozumienia od takich osób, jeśli same nigdy się z tym nie spotkały. -mruknąłem, zerkając na owczarka, który leżał spokojnie z zamkniętymi oczami, po czym uśmiechnąłem się smutno, zaczynając go lekko drapać po głowie dwoma palcami. -Myśleli, że jeśli trafię do nowej rodziny, to wszystko będzie dobrze, ale to tak nie działa. Nie da się zastąpić swoich rodziców kimś kompletnie obcym, a oni powinni o tym wiedzieć doskonale. Nie wiem, dlaczego, ale ta cała sprawa zainteresowała media. Robili z czyjegoś nieszczęścia jakąś pieprzoną sensacje. -parsknąłem, siorbiąc cicho nosem.

-Mhm, rozumiem. -mruknął tylko czarnowłosy, marszcząc przy tym lekko brwi -Możesz kontynuować? -spytał, na co przytaknąłem cichym "tak".

-Co tu dużo mówić trafiłem do nowej rodziny. Może i jako smark wyglądałem uroczo, ale to nie znaczy, że taki byłem. Byłem wręcz wredny. Modliłem się tylko o to, aby oddali mnie z powrotem do domu dziecka. Jednak tak się nie stało. Mój ojczym zaczął mnie bić, wysługiwać się mną i poniżać, kiedy jego żonki nie było w domu. Z czasem weszło mu to niestety w nawyk. Wstydziłem się i nienawidziłem samego siebie. W końcu zebrałem się w sobie i uciekłem z domu. To był jeden z gorszych okresów w moim życiu, ale przynajmniej byłem pewny, że nikt już nie podniesie na mnie ręki. Całymi dniami włóczyłem się po ulicach bez celu. I poraz kolejny trafiłem w ręce policji, na którą przez przypadek się natknąłem. Widać wyglądałem aż tak źle, że się akurat mną zainteresowali. Wróciłem do domu dziecka, jednak nie na długo. Niedługo po tym przyszedł do mnie pewien mężczyzna, który powiedział, że może mi pomóc wyjść z dołka. Obiecał mi dom, pieniądze, sławe, szacunek ludzi. Po prostu mnie omotał, a ja jak głupi poszedłem z nim. Ciągle mi powtarzał, że mam potencjał, że mogę kimś w życiu być, o kim ludzie prędko nie zapomną. I tak też się stało. Do dziś jest moim menadżerem. Dzięki niemu dałem się nawet namówić na leczenie psychiatryczne, co dało pozytywne skutki. Mimo tego nadal czuję nienawiść w sobie do osoby, która to wszystko zapoczątkowała. Zawsze sobie obiecywałem, że ją odnajdę i zabiję. Jednak... to niemożliwe. Minęło za dużo czasu, nawet policji nie udało się go znaleźć, a mogę się założyć, że sprawę już dawno ułożyli.

-Przykro mi, że tak wyszło. -mruknął, na co tylko machnąłem niedbale ręką.

-Było, minęło.

Ten tylko westchnął cicho i przetarł twarz dłońmi, wstając po chwili z kanapy i zaczynając kierować się w stronę wyjścia z salonu.

-Gdzie idziesz? -zerknąłem w jego stronę zdezorientowany -Do domu? Tak szybko? -spytałem, na co ten kiwnął tylko lekko głową. Spuściłem wzrok ze zmarszczonymi brwiami, wsłuchując się w jego oddalające się kroki. -Czekaj! -wstałem po chwili, wchodząc do przedpokoju za czarnowłosym, który zakładał buty. -Zobaczymy się jutro? -spytałem niepewnie.

-Okej. -mruknął tylko, prostując się. -Razem możemy pojechać na ten komisariat, jeśli chcesz.

-T-Tak... -uśmiechnąłem się delikatnie od razu -Z chęcią...

-I Eren... jeśli będziesz mieć jakiś problem, to możesz śmiało mi o tym powiedzieć. -odparł, przyglądając mi się uważnie swoimi kobaltowymi oczami.

-Rozumiem... dziękuję. -wyszeptałem, spuszczając nieco wzrok. Nie wiem, czy chcę zawracać mu dodatkowo głowę swoimi problemami...

Po chwili zerknąłem zdziwiony na mężczyznę, który jednym, zgrabnym susem znalazł się tuż przede mną i objął mnie stanowczo swoimi ramionami. Nie wiedziałem kompletnie, jak zareagować. Jednak w jednej chwili wszystkie negatywne myśli zniknęły, a ja poczułem, jak ogarnia mnie błogi spokój, senność i poczucie bezpieczeństwa. Zerknąłem po chwili na swoje ręce, które w tym momencie przypominały bardziej kończyny kukiełki, niżeli człowieka. Postanowiłem jednak oddać się tej chwili i już po krótkiej chwili moje powieki samowolnie się przymknęły, pragnąc aby ten moment trwał już wiecznie.

*~

Witam! Wiem, że ostatni wpis był 2 dni temu, jednak długo już nie aktualizowałam Silence, więc mam nadzieję, że rozdział cieplutko przyjmiecie. Jestem wam bardzo wdzięczna, że tak chętnie komentujecie i głosujecie, bo to bardzo motywuje. Są wakacje, więc rozdziały będą pojawiać się częściej i być może dodam coś nowego ^^ Dziękuję, pozdrawiam
Lerenne~

Silence (Levi x Eren)Where stories live. Discover now