séptimo día • tres parte

2.4K 127 18
                                    

Pomysł na rozdział przyszedł mi do głowy, po kilku komentarzach. Zatem publikuje go ze specjalną dedykacją dla Lauruuunia. Miłego czytania kochane!

• • •

“Kochani wracamy do Buenos Aires!” Takimi oto słowami Gaston przerwał nam tą chwilę, wpadając do mojego pokoju. Jedyne co wyjaśnił to to, że dziś w naszym apartamencie robimy jedną z najlepszych imprez w życiu. Podobno za bardzo im się tu nudziło, więc w BA już wszystko zorganizowali.
Po trzygodzinnej podróży, która dłużyła mi się niemiłosiernie, podjeżdżamy pod nasz blok. W trakcie drogi nawet głupie zaczepki Balsano w niczym nie pomogały. A wręcz przeciwnie, może to przez zmęczenie, ale jego zachowanie strasznie mnie irytowało. Gdy wysiadam z auta słyszę dźwięk komórki Matteo, spoglądam w jego stronę i widzę jak zniesmaczony marszczy brwi.

- Przepraszam kochani, ale Diego mnie pilnie potrzebuje. Nie wiem o której dziś do Was dołączę. - na te słowa jedynie wywracam oczami, szkoda. Chłopak podchodzi do mnie, czule całuję w czoło, a po chwili znika za rogiem budynku.

Gdy tylko weszłam do naszego mieszkania zaszyłam się w moim pokoju na bite 3 godziny. Muzyka w salonie była już rozkręcona na maksa, a rozmowy wcale nie były cichsze. Dziś postanowiłam wyprostować włosy i mocno podkreślić oczy. Na usta nałożyłam moją bordową szminke, która podkreśliła mój dzisiejszy wygląd. Ubrana w czarny, krótki top - odsłaniający mój brzuch - oraz krótką spódniczkę z wysokim stanem, wychodzę z pokoju z ogromnym uśmiechem na twarzy. Mam dziś ochotę na dużo zabawy, ale w sumie to kiedy nie mam? Długo nie zostaje sama, ponieważ  szybko wokół mnie zbiera się małe kółko adoratorów. Cicho śmieję się pod nosem i jednego z nich ciągne w stronę prowizorycznego baru, którym jest blat w kuchni. Biorę jeden z drinków i przechylam go na raz. Wreszcie spoglądam w stronę chłopaka, który dzielnie koło mnie stoi. Jest to przystojny szatyn o oczach koloru niebieskiego.

- Jestem Alex. - uśmiecha się do mnie, a kolana pode mną dosłownie się uginają. Jego śnieżnobiały uśmiech aż razi w oczy.

- Luna. - kiwam delikatnie głową, popijając kolejnego drinka.

- Wiem. - jego uśmiech, o ile to możliwe, staje się jeszcze szerszy.

- Oh, tak? A skąd? - pytam lekko marszcząc brwi. Dziwne, ja go widzę pierwszy raz w życiu.

- Cóż, dość głośno jest o Tobie w męskim świecie. - na te słowa wybucham głośnym śmiechem. Nie wiedziałam, że wzbudzam aż takie zainteresowanie.

- Mam być zadowolona czy raczej nie? - uśmiecham się do niego i nie czekając na odpowiedź, z kolejnym drinkiem w ręku, idę w stronę salonu. Przystaje w progu i przyglądam się ludziom wypełniającym całe pomieszczenie. Na parkiecie zabawa trwa w najlepsze, dlatego bez wahania postanawiam tam dołączyć.
Szaleje na parkiecie już jakiś czas, moje nogi za chwilę odmówią mi posłuszeństwa. Nagle na swojej talii czuję czyjeś dłonie, obracam się i widzę za sobą twarz jakiegoś nieznajomego mi chłopaka. Zadziwiając sama siebie, wyrywam się z jego objęć i kieruje się po kolejną dawkę alkoholu. Dziś nie mam ochoty bawić się z mężczyznami. W kuchni przy blacie dostrzegam Inéz. Dziewczyna ze szkoły, w moim wieku.

- Valente, mordo Ty moja! - podbiega do mnie i zgarnia moje drobne ciało do mocnego uścisku. Czuję od niej niemałą ilość alkoholu. Śmieję się cicho na ten gest i delikatnie próbuje ją od siebie odsunąć. Dziewczyna uradowana wreszcie mnie puszcza i z ogromnym bananem uparcie się we wpatruje. - Co powiesz na mały maraton? - uśmiecha się do mnie stojąc z butelką czystej w ręce.

Przestaje liczyć ilość alkoholu, jaki w siebie wlewam, już po piątej kolejce. Inéz nie ma zamiaru zwalniać tempa i gdy tylko kończy się wódka w zasięgu naszego wzroku, sięga po piwa. Już wiem, że źle się to dla mnie skończy.
Będąc w połowie drugiej butelki już sama nie wiem z czego się śmieję, brzuch boli mnie okropnie. Cały świat wiruje, a ja nie mam zamiaru przestawać. Wstaję powoli z krzesła w celu pójścia po ręczniki papierowe, ponieważ niechcący wylałam jedno z piw. Nie udaję mi się to jednak i powoli leżę na środku podłogi, i po raz kolejny zwijam się ze śmiechu. Przeklinając pod nosem cholerne nogi od stołu wstaję do pozycji pionowej i próbuję ją utrzymać. Udaje mi się to z małą pomocą kuchennego blatu. Opieram się o niego i przymykam delikatnie oczy. Staram się uspokoić helikopter, który zapanował w mojej głowie. Stoję tak z dobre 10 minut. Co ja ze sobą zrobiłam? Śmieję się pod nosem i odwracam się w stronę wejścia do kuchni. Nietrudno się domyślić kogo tam dostrzegam. Alex całą dzisiejszą imprezę nie odstępuje mnie na krok. Robi się to powoli uciążliwe. Dokańczam swoje piwo i chwiejnym krokiem podchodzę do chłopaka. Bardzo blisko. Czuję na swojej rozgrzanej twarzy jego oddech, w którym nie czuć nic innego oprócz dużej dawki alkoholu. O nie, odsuń się człowieku bo zaraz nie wytrzymam. Szatyn przysuwa się jeszcze bliżej, a ja automatycznie zielenieje na twarzy. Zaraz nie skończy się to za dobrze. Cofam się o krok, ale wypity alkohol powoduje to, że o mało się nie wywalam. Chodzenie do tyłu po pijaku nie jest moją mocną stroną. Ludzie! Potrzebuje świeżego powietrza! Gdy twarz Alexa jest już niebezpiecznie blisko mojej, czuję na swoim przedramieniu mocny uścisk, a następnie mocne szarpnięcie, co powoduje moje małe potknięcie. Jest to powód mojego kolejnego wybuchu śmiechu, jednak szybko milkne, ponieważ zawartość mojego żołądka podchodzi mi do gardła. Łape się dłońmi za buzię i widząc wyjście na taras, wyrywam się szybko z uścisku i biegnę w tamtą stronę. O mało się nie wywalając dopadam do balkonowych barierek, o które się opieram i przymykając oczy, biorę głęboki oddech. Niewiele mi to pomaga i za chwilę moja głowa już zwisa poza barierkami, a z mojego żołądka wydostaje się cała jego zawartość. Po chwili czuję jak ktoś łapie moje włosy i odgarnia je do tyłu. W myślach dziękuję tej osobie, dalej męcząc się z torsjami jakie mnie dopadły.

- Ehh Valente. Zostawić Cię samą na jeden wieczór. - z lewej strony słyszę ciche westchnięcie Balsano. Idiota. Podnoszę się szybko z zamiarem odpyskowania jednak od razu tego żałuję, ponieważ wymioty ponownie podchodzą mi do gardła. Tym razem nie chcę, aby brunet patrzył na moją chwilę słabości i wbiegam do domu w celu zamknięcia się w łazience. Mój zamglony przez alkohol umysł, ledwo daję radę mnie prowadzić. Gdy tylko wpadam do łazienki nie myślę nawet o tym by zamknąć drzwi. Najszybciej jak tylko mogę dopadam do muszli toaletowej, ponownie zwracając resztki jedzenia. Dzieję się dokładnie to samo. Czuję jak Balsano łapie moje włosy, a jego druga dłoń spoczywa na moich plecach delikatnie je masując. Po kilkunastu minutach, gdy czuję się już trochę lepiej podnoszę głowę z deski i nie patrząc na Matteo podchodzę chwiejnym krokiem do umywalki. Opieram się o nią, przechylając się lekko do tyłu. Chłopak jednak nie pozwala mi na upadek i mocno łapie mnie w talii. Nie jestem w stanie na niego spojrzeć, dlatego szybko obmywam swoją twarz zimnym strumieniem wody i płukam swoje usta. Boże, jaka ze mnie idiotka. Opieram czoło o brzeg umywalki i wybucham głośnym śmiechem.

- Chodź, Lu. Zaprowadzę Cię do łóżka. - słyszę cichy szept Balsano, a we mnie znowu coś się gotuje.

- Porrradzze sobbie ssama! Wccale Cię niiiie potrzebbuje! - wydzieram się na niego sama nie wiem za co. Jeśli mój bełkot można w ogóle nazwać krzykiem. Żwawo podnoszę się do pozycji pionowej i staram się iść w stronę mojego pokoju. Jednak zaraz tego żałuję i gdyby nie silne ramiona bruneta, to z impetem wylądowałabym na zimnej posadzce. Chłopak szybko mnie podnosi i bierze na ręce. Bez zastanowienia wtulam się w jego szyję, przymykając oczy. Co nie jest moim kolejnym zbyt dobrym pomysłem, ponieważ helikopter od razu mnie dopada. Gdy docieramy do mojego pokoju, Matteo stawia mnie na samym środku i powoli zaczyna ściągać ze mnie ubranie.

- Chceszz wykorzyssstać nie w pełni śśświadomą? Ajj lajk yt. - zwracam się do niego wybuchając po raz kolejny śmiechem. Gwałtownie przysysam się do jego szyi zostawiając po sobie, na pewno bardzo widoczny ślad. Na ten gest słyszę tylko, jak Matteo cicho wzdycha.

- Nie Luna! Uspokój się, błagam Cię! - jego ton staję się ostry, po czym z trudem nieznacznie mnie od siebie odsuwa.

- Oho, Balsssano się wnerwił. - staram się brzmieć uwodzicielsko, ale z moich ust wydobywa się tylko pijacki bełkot. Gdy już jestem w samej bieliźnie, Matteo za rękę prowadzi mnie do łóżka, kładzie i przykrywa kołdrą po samą szyję. Po czym widzę, jak chłopak kieruje się w stronę drzwi.

- Mattuśś, proszę zostań. - mówię słabym głosem. Brunet jednak nie reaguje i dalej kieruje się w stronę wyjścia. Gdy już mam zamiar zjechać go od góry do dołu, dostrzegam że chłopak jedyne co robi to przekręca klucz w moim drzwiach i już po chwili leży koło mnie.

- Nie zostawiłbym Cię samej Valente. Nigdy.

• • •

Nie wiem jakim cudem, ale jest i kolejny! Nawet nie wyobrażacie sobie ile mam w głowie pomysłów. Mogłabym teraz ciągle siedzieć i pisać. Jednak nie ma tak dobrze.
Wreszcie mamy jakieś porządne skutki imprezy i opiekuńczego Balsano.
Naprawdę przepraszam, za taki opis pijanej Luny, ale chyba nie potrafię tego robić. 🙈
Czekam niecierpliwie na Wasze opinie.
Buziak 💋

La vida es divertida ✔ L&M [Tom I] Kde žijí příběhy. Začni objevovat