5

2.3K 229 69
                                    

Przecież obiecał... Obiecał, że więcej tego nie zrobi. Że nie sprawi sobie więcej bólu. Więc na nic były jego obietnice. Mógł mówić, ale jego czyny odbiegały daleko od tego.

Ciemna krew kapnęła na podłogę. Kilka kropel zostało na kapslu, który zrobił dużo głębsze cięcia, niż Will by chciał. Wstał szybko i, omal się nie wywracając przez zawroty głowy, dotarł do łazienki, która umieszczona była u pokoju. Oparł się o umywalkę i spojrzał w lustro.

– Jesteś śmieciem, Solace – powiedział do swojego odbicia i odkręcił kurek w kranie. Woda przyjemnie muskała jego skórę, co kolidowało z mocnym pieczeniem, kiedy włożył ranę pod strumień. Krew, wymieszana z przezroczystą cieczą, wpłynęła do odpływu, zostawiając Willa samego.

Stał jeszcze chwilę nad kranem. Miał ochotę zrobić sobie dużo większą krzywdę... Ale nie mógł. Przecież obiecał, że będzie żył.

Rozpłakał się.

Pamiętał czasy, kiedy wszystko było ułożone. Miał dziewczynę, dostał się do drużyny futbolu. Miał rodzinę. Stracił to wszystko w jedną noc. Ach, gdyby wtedy się zatrzymał. Gdyby choć raz posłuchał brata, nie chcąc być od niego lepszym...

Wytarł rękę w ciemny ręcznik, niemal zdzierając sobie nim skórę. Cisnął go gdzieś w kąt, co spowodowało upadek czegoś, co narobiło trochę huku. Solace otrzeźwił się minimalnie. Wybiegł z pokoju, zostawiając w nim ślady krwi. Wyciągnął kluczyki od samochodu i wybiegł z domu.

Zatrzymała go czyjaś drobna dłoń na ramieniu. Odwrócił się i ujrzał osobę, której najmniej się teraz spodziewał.

– Co ty robisz?! – krzyknęła drobna szatynka. Dźwięk muzyki ją zagłuszał. Will wyrwał się spod jej dotyku. Czuł ten dotyk już dzisiaj. Gdy pewien chłopak przyszedł go przeprosić. Chociaż może mu się zdawało... Niczego nie był pewny. Dopiero poza domem słyszał dziewczynę wyraźnie.

– Jakby miało cię to kiedykolwiek obchodzić – warknął i otworzył drzwi samochodu.

– Jesteś pijany, nie możesz prowadzić! – Ponownie złapała go za rękę, tym razem przy nadgarstku.

– Myślałem, że twoje rozkazywanie mi skończyło się w tym samym czasie, co nasz związek, Hannah – burknął, otwierając drzwi i już miał wsiadać, kiedy ta sama drobna dłoń zatrzymała je.

– Gówno mnie to obchodzi. Nigdzie nie pojedziesz w tym stanie. – W jej oczach zebrały się łzy. To znów jego wina.

– Odsuń się – warknął, zaciskając pięści. – Powiedziałem, żebyś się odsunęła. – Zabrał jej rękę powoli, lecz stanowczo, prawie zgniatając jej kość. Stracił już cierpliwość do tej osoby i, gdyby nie była dziewczyną, uderzyłby ją. Odepchnął szatynkę i ponownie otworzył drzwiczki samochodu.

Znów zatrzymała go czyjaś ręka. Dużo bledsza, niż poprzednio.

– Nigdzie nie jedziesz, Solace.

|••••••••••••••••••••|

Co ja robię z tej książki...

Totalnie odbiegłam od tematu, jaki miała mieć.

Wyszło jak jakaś opera mydlana.

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału,
Ale obiecałam wam nadrobić,
Więc po prostu to robię.

Nie, nie pisałam tego na siłę,
Po prostu wyszło takie gunwo.

Przepraszam was.

See ya!

✓Pamięć || Solangelo AU✓Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα