Rozdział 29

1.1K 92 1
                                    

Stan Genevieve się ustabilizował. Zatrzymanie akcji serca było skutkiem wystąpienia odmy opłucnej. Dla Annabelle wszystkie te informacje były zupełnie bezużyteczne, skoro nie pozwalały w żaden sposób ulżyć matce w cierpieniu.

Kiedy już Peter pomógł się jej uspokoić, po wiadomość o śmierci Allison, a lekarz pozwolił jej zobaczyć się z mamą, praktycznie nie opuszczała jej sali. Czuwała przy jej łóżku, tak jak kiedyś matka czuwała przy niej,gdy leżała nieprzytomna po wypadku samochodowym.

Gdy Peter zaproponował, że odwiezie ją do domu, odmówiła. To tu powinna teraz być.

- Dziękuję za wszystko, Peter – powiedziała, żegnając się z mężczyzną – Moja mama zawdzięcza ci życie. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby ciebie tam nie było... Dziękuję... - Hale posłał jej, pokrzepiające spojrzenie – W tej chwili jest to niemożliwe, ze względu na jej stan, ale gdy tylko będę mogła, pomogę ci znaleźć twoje dziecko – zapewniła, czym zaskoczyła nieco wilkołaka. Spojrzał na nią z niedowierzaniem – To moja jedyna rodzina – wyjaśniła – Nikogo więcej nie mam... Gdybym ją straciła, zostałabym całkiem sama. To straszliwa myśl... Dlatego pomogę ci w poszukiwaniach. Obiecuje, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyś mógł poznać swoje dziecko... - po krótkiej pauzie dodała – To może trochę potrwać, ale znajdziemy je, masz moje słowo.

- Malia... - odpowiedział Peter – Nazywa się Malia... - szatynka dostrzegła błysk w jego oczach – Lydia mi powiedziała, tuż przed tym jak została porwana. Mam córkę... - poklepał przyjaźnie Annabelle po ramieniu – Dziękuję, za twoją propozycję... Nawet nie wiesz, ile znaczy dla mnie twoje zrozumienie i wsparcie w tej sprawie – uśmiechnął się – Chcę żebyś zajęła się matką, Malia może poczekać... Teraz gdy znam jej imię i gdy wiem, że mam w tobie sprzymierzeńca, jestem dobrej myśli. Dziękuję ci, Annabelle...


*****


Ściskając dłoń Genevieve, Annabelle próbowała przekazać matce część swojej siły. Bezskutecznie. Potrafiła przejmować ból, ale nie umiała oddać choć skrawka swojej wilczej mocy. W tej trudnej sytuacji znajdywała pociechę w tym, że nie wyczuwała matczynego cierpienia. Pani Garroway spała spokojnie, podłączona do kroplówek i różnych urządzeń.

- Nie poddawaj się, proszę... - szeptała cicho, jakby bała się zbudzić matkę samym swoim głosem – Błagam, nie poddawaj się. Musisz walczyć. Musisz być silna. Potrzebuję, żebyś była silna. Dla mnie... Nie poradzę sobie bez ciebie... Proszę...

Drzwi do sali otworzyły się niemal bezszelestnie. Ale to nie pielęgniarka ukazała się w progu.

To był Derek. Wyglądał na przybitego. Zupełnie, jakby doświadczył bolesnej porażki. Wszedł do środka i oparł się plecami o ścianę, chowając dłonie w kieszeni kurtki.

Milczał przez chwilę, ale gdy dotarło do niego, że Annabelle nie zamierza wdawać się z nim w rozmowę, postanowił sam wykonać pierwszy ruch.

- Chodź ze mną – polecił. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Podszedł więc do niej i chwytając ją za ramię, ponowił prośbę – Annabelle, chodź...

Wstała niechętnie i wyszła z nim na korytarz.

- Martwiłem się o ciebie – zaczął niespodziewanie – Nogitsune zaatakował szpital, posterunek i Deaton'a... Wiem, że byłaś tu przez cały czas. Jak ci się udało nie wpaść w jego zasadzkę?

- Nie wiem... Pewnie uznał, że nie jestem warta zachodu – odparła, nie patrząc na niego – Nie obchodzi mnie to zresztą...

Wyczuł od niej olbrzymi smutek i poczucie winy.

Ugryzienie nie jest daremWhere stories live. Discover now