15. Sprawa życia i śmierci

21 4 3
                                    

Słońce kryło się za horyzontem zaledwie od kilku minut. Niebo rozgwieździło się milionem jasnych punkcików, a gdzieś pomiędzy nimi błądziła majestatyczna tarcza księżyca. Latarnie uliczne pomagały jej oświetlać ziemski świat, który wydawał się być niczym wobec nieskończoności wszechświata.

Pewnie tak ten moment opisałby jakiś pisarz, ale ja miałem zupełnie inne wrażenie. Nie skupiałem się na otoczeniu, tylko na uczuciach i reakcjach moich przyjaciół, którzy patrzyli na mnie jak na niedorozwiniętego. Zrelacjonowałem całą opowieść, zaczynając od porwania po grillu u Rossa a kończąc na tym, co działo się chwilkę przed akcją z Leavestone'm. 

- Ale to chore - powiedziała Sophie. - Nie ma lepszych naukowców od dwóch nastolatków?

- Wiesz, że też mnie to zastanawia - dodałem.

Ross się nie odzywał. Milcząc obserwował naszą konwersację.

- Trochę nie mieści mi się to w głowie - kontynuowała nasza przyjaciółka. - Ale z drugiej strony to absolutne spełnienie twoich marzeń o pracy naukowej - popatrzyła na mnie z iskrzącymi się oczami.

- Ta, racja - przyznałem. - Dosłownie dream come true.

Odprowadziliśmy ją do domu. Na pożegnanie nas przytuliła i obiecała, że wymyśli coś przekonującego, jako uzasadnienie jej zniknięcia. Dobrze. Nie mogła przecież wyjawić tego, co się faktycznie wydarzyło, bo jej rodzice to zawodowi plotkarze i zaraz o wszystkim wiedziałaby cała Kornwalia.

Ostatni raz pomachała i zniknęła za drzwiami. Westchnąłem głośno is spojrzałem na Rossa, który ciągle miał wzrok skierowany na chodnik. Delikatnie musnąłem palcami jego nos, na co się uśmiechnął. Zawsze tak robiliśmy, gdy widzieliśmy, że któreś z nas smuta.

- To chodź, ciebie też odprowadzę - zaproponowałem.

- Przecież to zupełnie nie po drodze - założył ręce. - Nie musisz.

Dalej nie chciał zwrócić swoich czekoladowych oczu w moją stronę.

- Ale chcę - zakończyłem i ruszyłem w stronę jego domu, nasłuchując, czy idzie za mną.

Nie protestował już, bo usłyszałem kroki. Po pewnym czasie, całkowicie do mnie dołączył i szliśmy na równi. Skoro on nie raczył odwzajemnić kontaktu wzrokowego, postanowiłem, że poczekam, aż sam go zainicjuje. Niestety się nie doczekałem, ale gdy byliśmy w połowie drogie, nareszcie się odezwał.

- Josh - jego głos był słaby, ale dobrze słyszalny. - Przepraszam.

- A to za co? - po moich słowach w końcu popatrzył w moje oczy.

- Za to, co zrobiłem w dzień zakończenia - rozjaśnił. - To było głupie. Nie powinienem był tego robić.

- Tego już nie zmienimy - powiedziałem.

- Masz mi za złe? - zatrzymał się w miejscu.

- Nie.

Chwilę staliśmy w ciszy. Rzeczywiście, na początku myślałem, że to absolutny koniec naszej przyjaźni. Ale podczas pobytu w Saint-Brieuc poukładałem swoje myśli i doszedłem do wniosku, że nie można nikogo za to winić. Wiedziałem, że nasza relacja już nigdy nie będzie taka sama. Zwłaszcza, że spodziewałem się, że Ross będzie podświadomie ode mnie oczekiwać czegoś, czego nie będę w staniu mu zapewnić. Postanowiłem przerwać milczenie:

- Posłuchaj - złapałem go za ramiona. - Nie żałuję niczego, co ci powiedziałem i zawsze mówiłem dokładnie to, co myślę. Jesteś niezwykle ważną osobą w moim życiu i bardzo nie chcę cię tracić, ale wydaje mi się, że myślę o tobie inaczej, niż byś tego chciał.

Spostrzegłem, że się zarumienił i znowu opuścił wzrok. Przytuliłem go.

- Bardzo nie chcę, żeby między nami się coś zmieniało - szepnąłem mu do ucha.

Ross mocniej mnie objął, po czym całkowicie odepchnął.

- Josh - wpatrywał się w moje oczy. - Myślę, że przynajmniej na razie to nie możliwe.

Przeraziłem się. Co on ma na myśli?

- Ciężko mi jest z tobą przebywać - mówił z ogromnym oporem. - Może lepiej będzie, jeśli zachowamy dystans. To dobrze nam zrobi. Dzięki za wszystko - uśmiechnął się pierwszy raz, od kiedy wróciłem do Anglii. - Chyba sam już trafię do domu. Na razie!

Ostatnie słowa wypowiedział mój stary Ross, który niczym się nie przejmował. Ten, którego myślałem, że znam na wylot. Ale wiedziałem, że to tylko iluzja. Nigdy nie będzie już tak, jak dawniej. Zacisnąłem pięści i zawróciłem. 

Wciąż nie mogłem uwierzyć we wszystko, co się stało. Jednego dnia wszystko grało. Ja, Sophie i Ross beztrosko spędzaliśmy nasz młodzieńczy czas w liceum. Następnego porwała mnie ESA, prowadziłem badania naukowe, jeszcze następnego bliżej poznałem wspaniałą osobę, jaką jest Emily. Potem lawinowo otrząsnąłem się z pomylonego zauroczenia. Miłość wyznały mi dwie ultra bliskie osoby. Brawo, debilu! Przynajmniej z tych względów jesteś wyjątkowy.

To ciekawe, że ludzie miewają takie życzenia: "Och, jakbym chciała, żeby biło się o mnie dwóch chłopaków". Nie wiedzą, co to znaczy naprawdę. Nigdy nie uważałem się za ofiarę w tej sytuacji, ale nie chcę nikogo ranić, co w tej sytuacji było nie do uniknięcia. Zwłaszcza że...

Co ja zrobiłem? Wycisnąłem z Emily wyznanie mi uczuć jak pryszcza, który zalegał na twarzy. Zrobiłem to z delikatnością słonia, próbującego kaligrafować. Naraziłem ją na coś takiego. Ona powinna otrzymać ode mnie największy szacunek, a dostała to. Ona zasługuje na całe dobro tego świata, a ja potraktowałem ją jak śmiecia. Poczułem nieodpartą ochotę porozmawiania z nią, przytulenia, wynagrodzenia jej tego wszystkiego. Stała się dla mnie celem sama w sobie. 

Mocno przetarłem swoje oczy. 

- Kurwa mać! - wykrzyknąłem na cały głos.

Po raz kolejny zmieniłem swój kierunek i zacząłem biec, ile miałem sił w nogach. Było ciemno, ale oświetlenie ulic zapewniało pode mną widoczny grunt. Bez jakiejkolwiek przerwy, zacząłem dobijać się do drzwi domu kogoś, na kim zależało mi bardziej niż na kimkolwiek innym.

Otworzył ten cały facet jej mamy.  Ugh zapomniałem o nim.

- A ty co tu robisz? - zapytał i patrzył jak na przybłędę, którym byłem.

- Muszę powiedzieć coś bardzo ważnego Emily, sprawa życia i śmierci! - prawie wykrzyczałem.

Zmarszczył brwi, po czym nasłuchiwał to, co się działo w środku. Gdy zwrócił się do mnie, zniżył głos.

- Dobra, ale bądź cicho, bo mama Emily już śpi, nie chcę, żeby zobaczyła, że o tej porze ktoś do niej przychodzi, a zwłaszcza jeśli to chłopak, którego ja wpuściłem.

Co!? Zaskoczyło mnie to, ale pozytywnie, rzecz jasna. Podałem mu rękę i chaotycznie zacząłem dziękować. Chwilę później z gracją baletnicy dostałem się na piętro. Otworzyłem bez uprzedzenia drzwi i zastałem Emily w pozycji półsiedzącej na łóżku, robiącą jakieś notatki przy świetle zaledwie małej lampki. Od razu na mnie popatrzyła. I sam nie wiem, co było widać w jej wzroku. Czy to "Nareszcie!" czy "Czemu znowu on?", nie umiałem odgadnąć. 

Ja stałem. Ona dalej trwała bez ruchu. Ja. Ona. Josh Harbinger i Emily Avonlea.

Gotta Be Me!Where stories live. Discover now