Rozdział II

22 5 0
                                    

     Otworzyłem drzwi z miłym i ciepłym uśmiechem. Zobaczyłem dobrze znanego mi już kamerdynera, który zawsze przychodził by odebrać obraz lub złożyć zamówienie na następny. Dziś nie był sam, co nie powiem trochę mnie zdziwiło, ale nie chcą wyjść na niegrzeczną osobę słowami oraz gestem dłoni poprosiłem ich do środka. -My się jeszcze nie znamy Nightmare jestem! -podałem dłoń nieznanemu mi mężczyźnie. Był wyższy ode mnie. Miał czarne włosy, złote oczy i miły ale tajemniczy wyraz twarzy. Na pewno był starszy od mojej ziemskiej formy. Nie czekałem długo na jego reakcję.  

-Miło mi Cię wreszcie poznać Nightmare! Jestem William, ale możesz mówić mi Will. -potrząsnął moją dłonią, a moje ciało i umysł przeszły dziwne podejrzenie i od razu wyrwałem dłoń z delikatnego uścisku. Zaskoczyłem tym Willa, ale nic nie powiedział. Nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu.

-Może przejdziemy już do pracowni? -spytał Eric, widząc moją reakcję na dotyk nieznanej mi jeszcze osoby.

-Ah! Tak owszem proszę tędy. -drżącą dłonią skinąłem na znak by szli za mną. Czemu ten Will jest taki… niepokojący?! Dziwny, a zarazem tak tajemniczy?! Weź się w garść debilu! Szybko to załatw i będziesz miał to szybciej z głowy! Otworzyłem drzwi do pracowni puszczając gości przodem. Rozejrzeli się po pokoju, ja natomiast stanąłem już przy sztaludze. Zwrócili swój wzrok na mnie i na przykryte płótno. Z gracją zrzuciłem narzutę, a oczy moich gości zaiskrzyły z podziwu. Will podszedł bliżej i z zachwytem patrzył to na mnie to na obraz. Czułem dziwną aurę tajemniczości bijącą od tego mężczyzny. Na oko miał może 27 lat. Nic nie mówił, ale czułem się dziwnie w jego obecności więc za wszelką cenę muszę go wyprosić z mojego domu… ale grzecznie i taktownie. Odchrząknąłem tak by zwrócił na mnie uwagę.

-Jak się podoba?

-Jest… jest piękny! Eric weź go proszę i poczekaj na mnie na zewnątrz. -powiedział Will nie mogą oderwać wzroku od obrazu. Eric wykonał polecenie. Zostałem sam na sam z osobą poza moją kontrolą.

-Emm~... czy coś jeszcze?

-Tak!… t-to znaczy nie! -widziałem zakłopotanie na jego twarzy, którą momentalnie oblał blado różowy rumieniec. To było co najmniej dziwne, ale na swój sposób urocze?! Moja brew mimowolnie powędrowała do góry.

-Ja już pójdę. Oto zapłata. -wręczył mi sakiewkę z pieniędzmi i wyprowadziłem go z domu bez słowa. Pożegnałem go jeszcze czułym uśmiechem, ale odpowiedziała mi tylko cisza i brak emocji na jego twarzy. Odjechali. Nie byłem w stanie pojąć tego co właśnie miało miejsce w moim domu. Ten chłopak był uroczy… ale i przerażający.

Nim się spostrzegłem był już noc, a ja by nie myśleć zbyt dużo o dzisiejszych wydarzeniach wyszedłem na spacer. Miałem w głowie strach przed utratą mocy i niepokój wywoływany na wspomnienie złotych oczu chłopaka. Nie wiem czy to o nim była moja wizja i nie chcę tego wiedzieć. Droga powrotna do mojego domu przez las była mroczniejsza niż zawsze. Grobowa cisza odbijała się echem w mojej głowie. Czułem na sobie czyjś wzrok jednak nikogo nie widziałem. Użyłam zmysłów, ale to też nie pomogło. Nie wyczułem nic nawet leśnego stworzenia. Szelest w oddali przypomniał mi wizję, nie chciałem tego sprawdzać więc tylko przyspieszyłem kroku co jakiś czas z płomieniem w prawym oku rozglądałem się na wszystkie strony. Zamarłem, gdy na moim ramieniu poczułem czyjąś dłoń od skoczyłem do przodu i tyłem do przeciwnika rozpaliłem ogień w dłoni. Odwróciłem się jednak tam nic nie było. Uspokoiłem się trochę. Ruszyłem dalej, miałem już dość tego lasu, który nie miał końca! Pstryknąłem palcami by chodź trochę się teleportować do przodu. To był dobry ruch. Byłem pod domem. Z ulgą odetchnąłem lecz nie na długo. Ktoś przycisnął mi szmatę nasączoną czymś o mocnym zapachu do ust i nosa. Odurzyło mnie to, bo już po chwili zemdlałem…

Znowu jestem w tym samym dziwnym, pusto-czarnym miejscu. Lecz tym razem nie widzę żadnych rzeczy, postaci ani miejsc. Jedynie słyszę czyjeś odległe i prawie nie słyszalne głosy. Rozmawiają na mój temat? Prawdopodobnie, bo już nie raz jedna postać, bądź druga wypowiada moje imię. Czułem się dziwnie nie mogłem z siebie wykrzesać nawet iskry. Szlak! Czemu ja się nie broniłem? Przecież moce do walki i obrony wróciły! Jestem głupi, ale wizja się jak na razie nie sprawdza. To w jakimś stopniu dobrze. Chociaż mogłem być bezpiecznie w domu, gdybym nie pomylił się o te dosłownie centymetry! Cóż za błędy się płaci. Teraz mogę tylko bezradnie czekać na rozwój akcji. Usiadłem gdzieś w kącie tej pustki, oparłem plecy o ścianę, albo coś w rodzaju ściany. Podciągnąłem nogi pod brodę i czekałem. Jak tu jest potwornie nudno!!! Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Dałbym wszystko co mogę dać by teraz, w tej chwili coś się stało. W pokoju rozbrzmiał cichy śmiech. Zerwałem się i przybrałem pozycję gotowy do ataku. I teraz pokój oświetlały moje fioletowo-niebieskie płomienie. Rozejrzałem się dookoła ale nic nie zobaczyłem. Naraz do moich uszu dobiegł ciepły i dość znajomy (lecz nie wiem skąd) głos:

-Jakie to urocze~! Nie boisz się? Zwykli ludzie już by umierali za strach. -mówił kpiąco głos, ale właściciela ni widu ni słychu.

-Nie jestem człowiekiem! -od krzyczałem z irytacją w głosie, a mój demoniczny głos odbił się echem po pomieszczeniu.

-Oj! Nie radziłbym ci teraz unosić głos! W twojej sytuacji to nie wskazane. -po plecach przeszedł mnie dreszcz. W jego głosie wyczułem złe intencje przez co mój ogień nasilił się ostrzegawczo.

-Ostrzegam cię! Zgaś swoje płomyczki i usiądź grzecznie! Mam ci coś do powiedzania Koszmarku. -mogłem wyczuć tą kpinę w jego rozbawionym głosie, gdy zdrabniał moje imię. Tylko jedna osoba mówiła do mnie w ten sposób, ale nawet nie pamiętam kto.

-Nie nazywaj mnie Koszmarkiem! -warknąłem i niechętnie wykonałem jego prośbę.

-Grzeczny. Teraz zamknij oczka i gdy policzę do pięciu otwórz je Koszmarku.

-Ciebie chyba pojebało! Nie będę wykonywał poleceń tworu mojego mózgu! -oburzyłem się, ani mi się śniło wykonać to co mi ten debil nakazał.

-Radzę ci wysłuchać mojej prośby. -powiedział zuchwale. Po chwili dodał prawie szeptem:

-Bo nigdy się nie obudzisz. -jak grom z jasnego nieba. Jego słowa tempo rozbrzmiewały w mojej głowie. Westchnąłem cicho.

-Co ty kombinujesz?

-Ja? Nic chcę ci pomóc, no powiedzmy. -zaśmiał się jakby usłyszał najlepszy żart na świecie. Pewnie zamknąłem oczy, a głos który działał mi na nerwy zaczął odliczać:

-Jeden… dwa… trzy… cztery… pięć.

     Nie kłamał obudziłem się w pięknym i eleganckim pokoju. Dominował kolor czerwony z brązowymi elementami. Nikogo nie było, a ja nie byłem ani zawiązany, ani nie miałem ograniczonych mocy (co było wcześniej to było i teraz). Wstałem by rozejrzeć się po pokoju. Podszedłem do okna, widok był nieziemski! Wielki ogród przepełniony różnokolorowymi kwiatami. Na horyzoncie widniał tylko las i chylące się ku zachodowi słońce. Pokój był duży i bogato zdobiony, ale brak było tak przesadnego przepychu. Prosto, ale bogato. Po prostu pięknie! Z mojej refleksji wyrwało mnie pukanie do drzwi.

#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#_#

Hejo z powrotem.
Mam nadzieję, że powoli wkręcacie się w to opowiadanie. Jeżeli tak, to dobrze. Następna część będę nie w niedzielę jak chciałam tylko w poniedziałek. Czemu? Bo jutro jadę na kurs i nie będę miała czasu.
Czekam na wasze komentarze i gwiazdki.

Papa :*

Anty WorldWhere stories live. Discover now