«somenthing more»

2.9K 612 71
                                    

07.09.2010r.

To była kolejna zwyczajna, ciepła noc. Wrześniowe powietrze przyjemnie otulało twarze pogrążonych we śnie chłopców, pozwalając im na chwilę odpoczynku od miastowego zgiełku i zabiegania.

A przynajmniej jednemu z nich.

Podczas gdy niczego nieświadomy Jungkook spał, przytulając do siebie miękką poduszkę z myślą, że to jego przyjaciel, Taehyung siedział na skraju łóżka zwinięty w kłębek, po tym, jak znowu nawiedziły go nocne koszmary.

Starał się być jak najciszej i nie łkać zbyt głośno, aby nie obudzić bruneta. Nie chciał być ciągle dla niego zmartwieniem, chciał być silny chociaż ten jeden raz, choć sam wiedział, że to niewykonalne.

Nigdy nie chciał być ciężarem, sprawiać problemów osobie, na której najbardziej mu zależało, ale dobrze wiedział, że stał się jego kulą u nogi już kilka lat temu, kiedy to wszystko dopadło go wbrew jego woli. Albo nawet i wtedy, kiedy opiekun przydzielił go do pokoju młodszego. W końcu gdyby nie on i pojawienie się go wtedy w tym domu dziecka, życie Jungkooka mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. 

Normalnie.

Ciągle przed oczami miał obrazy ze swojego dzisiejszego snu. A raczej koszmaru.

Jak w każdym z jego snów, znajdowali się w tej samej, szarej, ponurej placówce, w której spędzają całe swoje nastoletnie życie. Tym razem byli na podwórku chyba podczas wczesnej wiosny, bo na drzewach, które ich otaczały, były już pierwsze pąki kwiatów. Ścigali się nawzajem, bawiąc w ich własną wersję berka, kiedy nagle Jungkook zaczął się oddalać coraz bardziej i bardziej, a jasnowłosy nie był w stanie go dogonić, mimo tego, że biegł ile sił w tych krótkich nóżkach. I nagle młodszy zniknął, zabierając razem ze sobą wszystkie kwiaty, kolory i radość, jaką przynosiło Taehyungowi bycie u jego boku.

Zapłakał jeszcze żałośniej, przyglądając się swojemu szczęściu z pewnej odległości i dziękował wszystkim magicznym siłom, że mu go zesłali.

Taehyung nie rozumiał siebie. W jednym momencie chciał zniknąć, pozwolić przyjacielowi żyć normalnie, a jednocześnie cieszył się niezmiernie, że może mieć przy sobie takiego anioła.

Dziękował za każdą rzecz, jaką brunet dla niego robił.

Za cowieczorne zapalanie lampki nocnej, by nie bał się ciemności.

Za robienie ciepłego mleka z miodem, kiedy nie mógł zasnąć.

Za wspólne chodzenie na spacery w jesiennie wieczory.

Za służenie mu jako prywatna przytulanka.

Za ogrzewanie go lepiej niż najcieplejszy kocyk.

Za wspólne oglądanie głupkowatych dram (kiedy tylko zostanie im udostępniony telewizor) i jedzenie żelków.

Za niezostawienie go po tych wszystkich latach.

Za możliwość bycia przy nim i nazywania go swoim.

Za trwanie przy sobie niczym bracia, choć oboje wiedzieli, że czują do siebie coś więcej niż przyjaźń.

Te wszystkie myśli pozwoliły mu wyprzeć z głowy nieprzyjemne chwile ze snu, a na twarzy zamiast gorzkich łez zamieszkał delikatny uśmiech.

Szybko przetarł dłonią policzki, na których osadzały się jeszcze zaschnięte krople i ostrożnie wgramolił się z powrotem pod kołdrę, którą dzielili.

Dokładnie miesiąc temu zdecydowali się złamać wszystkie reguły i połączyć ze sobą ich łóżka, aby nie musiała dzielić ich ta okropna przestrzeń.

Powoli zabrał poduszkę z objęć Jungkooka, a ten jak na zawołanie zaczął szukać dłońmi przez sen swojego zaginionego skarbu, przez co natrafił na ciepłe ciało szatyna. Uśmiechnął się i przyciągnął go do siebie. Starszy zaśmiał się cicho, chętnie wtulając w jego umięśnioną klatkę piersiową.

To było zdecydowanie więcej, niż braterska miłość...

paper dreams ❧ kth · jjkМесто, где живут истории. Откройте их для себя