Rozdział 2.: Rozdarcie.

Start from the beginning
                                    

Rozglądała się nerwowo po gabinecie. Naprzeciw niej siedziała urzędniczka o surowym wyrazie twarzy.

– Imię, nazwisko i wiek – rzekła kobieta oschłym głosem.

– Anne Shepard, mam dziewiętnaście lat – odrzekła drżącym głosem.

– Data porodu – Kobieta stukała w ekran, nawet nie podnosząc wzroku

– Wczoraj – odpowiedziała roztrzęsiona.

Garrus pociągnął łyk, wpatrując się w vida. I kolejny i jeszcze jeden. Zadrżał, słuchając jej głosu. Gorycz, wzbierająca się w nim od dłuższego czasu, przygważdżała go do podłogi. Łapał płytki oddech, starając się nie wydawać żadnego dźwięku. Nie mógł okazywać żadnych słabości przy Liarze.

– Powód zrzeknięcia się praw rodzicielskich – zapytała mechanicznie. Shepard drgnęła na krześle.

– Nie wiem czyje to dziecko, nie wiem jak to się stało. Pamiętam imprezę i... nic więcej – tłumaczyła, jąkając się.

Turianin odchylił się i potarł skroń. Podniósł alkohol do ust, lecz już nic nie było. Nie wiedział, kiedy opróżnił całą butelkę. Westchnął i powrócił wzrokiem do nagrania.

– To nie jest powód. – Kobieta podniosła na nią lodowaty wzrok.

– Jestem za młoda, niedoświadczona. Nie mam warunków. Nie mam niczego – miotała się.

– Ojciec nieznany – dopisała

– Czy na pewno chcesz się zrzec wszelkich praw do dziecka? – zapytała cieplejszym tonem, zupełnie jakby była pewna, że Shepard się zgodzi. Dlaczego miałaby nie, w końcu sama do nich przyszła.

Lecz ona zamurowana nie drgnęła, myślała gorączkowo wpatrując się w nią. W końcu wolno podniosła się z krzesła.

– Tak– odrzekła, a następnie westchnęła. Urzędniczka podała jej rysik do podpisania się. Chwyciła go drżącymi dłońmi, a następnie pochyliła się nad dokumentem. Chwila wahania.

– Mogę ją nazwać? – rzuciła nagle. W jej oczach pojawił się dziwny błysk.

– Dodatkowe uwagi – zaczęła stukać w klawiaturę. Jej wargi uniosły się nieznacznie w górę. – Imię ?–

– Chciałabym, żeby nazywała się Caitlyn – zakończyła rozdygotana i podpisała dokument. Wycofała się chwiejnym krokiem, lecz urzędniczka zagrodziła ją drogę i przytuliła ją do siebie. W tym momencie vid się zatrzymał.

Turianin wstał od stołu chwiejnym krokiem. Nie był pijany. A może był. Pragnął odszukać jakiś zombie, by móc przestrzelić im łby. Oparł się o ścianę i ukrył głowę w ramieniu. Tyle myśli krążyło w jego głowie.

Nie patrzył gdzie idzie, nogi same go niosły. Słyszał za sobą głos Liary. Wjechał windą na samą górę, a następnie stanął tuż przed drzwiami do jej kajuty.

Wpisał na drzwiach kod bezpieczeństwa. Bez EDI tyle czynności musieli robić sami. Nikt nie chciał tego powiedzieć na głos, lecz odejście EDI było tak samo bolesne, jak śmierć członka załogi.

W końcu była ważną częścią Normandii.

Drzwi otworzyły się. Garrus wszedł do pokoju. Wziął głęboki wdech i stanął wpatrując się w kajutę. Czuł jej słodki zapach w pomieszczeniu. Uderzał w jego nozdrza, upajał go.

Pamiętał pierwszą wizytę w jej kabinie. Ich pierwszy wspólnie spędzony czas, podczas podróży do przekaźnika Omega 4.

Wyszła wtedy z łazienki. Nie chciał przyznać, że czekał na nią całe dwadzieścia minut. Zdziwiła się na jego widok, ale i uśmiechnęła w ten sposób. Działała na niego, od początku, lecz starał to w sobie tłumić.

[Mass Effect] Szmaragdowe SnyWhere stories live. Discover now