6.

3.3K 423 264
                                    

— C-co?

Propozycja w cztery oczy była bardziej stresująca, aniżeli rozmowa telefoniczna. Jungkook w jednej chwili poczuł gorąco napływające zewsząd do jego ciała. Z każdą sekundą było tylko gorzej, bo mniejszy złapał go za sznurki od kaptura i przyciągnął do siebie, muskając wargami lekko zaczerwieniony od zimna nos.

— Potrzebuję najbardziej zaufanej osoby, a tylko ty taki jesteś. Musiałem kogoś wybrać, ale nie wiedziałem kogo... — stęknął starszy, podchodząc jeszcze bliżej, przez co stykali się torsami. — Gniewasz się na mnie?

Jeon przełknął z trudem ślinę, obejmując drobne ciało ramionami. Nie potrafił się powstrzymać, pragnął dotyku swojego chłopca bardziej, niż czegokolwiek innego. Jego oddech, szczupłe palce, teraz niepewnie, ale kusząco wodzące po zroszonej potem szyi, wręcz paliły, a on gotów był spłonąć, byle ta chwila trwała wiecznie, a Tae nagle nie rozpłynął się powietrzu. Przez moment nawet nie dochodziło do niego, że sama sytuacja jest patowa i powinien raczej obmyślać plan działania, nie zaś roztkliwiać się nad perfekcyjnością tych różowych ust.

— Pocałuj go, Taeś.

Do uszu Jungkooka dotarł wysoki głos Jimina, jednak nie zdążył zareagować, chwilę później bowiem miał na swoich wargach te Tae. Ba, mniejszy pierwszy raz napierał na niego w tak zmysłowy i brutalny sposób, jakby był naprawdę spragniony czułości. Brunet zaś chociaż wiedział, że to kwestia jakiś nieodpowiednich substancji i manipulacji Jimina, to chętnie odwzajemnił pocałunek, łaknąc więcej i więcej. Najchętniej sprawiłby, by chwila ta trwała wiecznie, bo jego serce niemalże się roztapiało pod naporem anielskich doznań, które w swojej boskości były wypełnione grzechem. Był nienasycony, a nie powinien.

Rozkosz, która zawładnęła jego ciałem nie mogła jednak być wieczna, niedługo potem poczuł bowiem, że nie są sami. Niechętnie uchylił więc rozleniwione całusem powieki, dostrzegając swojego największego wroga, który obejmował Tae od tyłu, zapewne muskając jego kark. To podziałało na najmłodszego niczym kubeł zimnej wody. Złapał zdecydowanie Tae i przyciągnął go do siebie, chcąc wyrwać z uścisku Jimina, ten jednak chyba to przewidział, bo podążył za szatynem, a na jego ustach zakwitł lekko prześmiewczy uśmieszek.

— Tae, wracajmy do domu. Odprowadzę cię, dobrze? — szepnął, łapiąc mniejszego za podbródek, by zmusić go do kontaktu wzrokowego. Ten posłusznie spojrzał na przyjaciela, jednak na jego twarzy nie dostrzegł uległości względem tych słów. Chłopak rozchylił usta, mrugając niemrawo, następnie zaś pokręcił głową na boki.

— Ja nigdzie nie idę, Jungkookie. J-ja... Ja chyba tego potrzebuję.

Brunet poczuł się tak, jakby ktoś właśnie wrzucił jego serce do maszynki do mielenia, chociaż wolałby określić swój aktualny stan w nieco bardziej romantyczny sposób. Nic nie mógł poradzić na to, że tylko to względnie dobrze opisywało ból, jakiego doświadczył. Nie chciał siłą zabierać Tae, bo po raz kolejny tchórzył i bał się jego reakcji. Nie mógł też pozwolić mu na pozostanie sam na sam z tym niewyżytym zboczeńcem. Z kolejnej zaś strony gdy zostanie, to zrobi dokładnie to, czego oczekiwał Jimin, tym samym dając mu satysfakcję, a to było niedopuszczalne. Co więc miał począć? Los chyba chciał zrobić z niego współczesną Antygonę, tworząc jakąś chorą, bezsensowną tragedię.

Zacisnął wargi, by ostatkiem sił powstrzymać się przed wybuchem, który uczynić mógł o wiele więcej złego, niż cisza, która wręcz wypalała mu w mózgu dziurę, doprowadzając do szału.

— Naprawdę tego chcesz, Tae? — Spojrzał na ukochanego, głaszcząc jego rozgrzany policzek. Znowu robił coś, czego nie chciał. Kolejny raz nie potrafił mu odmówić i postawić się. Chociaż z całego serca pragnął ustrzec go przed całym złem świata, to przez niego wszyscy grzęźli w jeszcze gorszym gównie od tego, w którym tkwili wcześniej. I nie potrafili z niego się wydostać.

potrafię widzieć tylko ciebie | vminkookWhere stories live. Discover now