Rozdział 1.: Rozpacz

1.2K 51 29
                                    

 

 Wreszcie zrozumiałem, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła tak, że lekarz musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce.  

[José Mauro de Vasconcelos]




Jeden strzał. Wziął głęboki wdech i spojrzał ponownie przez celownik. Błękitne oczy wypatrzyły kolejnego umarłego. Drugi strzał. Usłyszał za sobą pojedyncze kroki. Znał ich rytm. Nie drgnął. Pociągnął za spust. Trzeci. Bezwładne ciało opadło na ziemię z głuchym plaśnięciem. Czwarty pocisk. Usłyszał westchnięcie, lecz podniósł tylko dłoń, prosząc o dodatkową chwilę. Kolejny, jeszcze jeden. Zgraja zombie, która zmierzała w ich kierunku teraz ścieliła ruiny zabudowań. Wyprostował się, obracając w jej stronę. Karabin umieścił na uchwycie z tyłu grzbietu.

– Liara – przywitał ją, lecz jego wzrok dalej badał pobojowisko. Od miesiąca przemierzali galaktykę, oczyszczając poszczególne planety z pozostałości sił żniwiarzy. Czekali na jakieś wieści, lecz Układ Słoneczny wciąż pozostawał niedostępny, odkąd ich przekaźnik masy wybuchł.

Wiedziała o czym myślał. Serce się ściskało, gdy widziała go w tym stanie. Na początku cała załoga starała się przy nim, wspierając i wspólnie opłakując ich przywódczynię, przyjaciółkę, lecz jego nastrój tylko się pogarszał. Do tego stopnia, że stał się oschły i opryskliwy. Teraz większość załogi starała się go unikać, by nie odczuć na własnej skórze jego frustracji i zaraźliwego przygnębienia.

Dogadywał się z Jeffem, oczywiście jeśli dogadaniem można nazwać wspólną żałobę. Po odejściu EDI, na Normandii zrobiło się jeszcze ciszej. Tali większość dni spędzała przy ciele, w którym wcześniej przebywała EDI, starając się robić wszystko by włączyć ją ponownie. Bezskutecznie.

– Chcesz czegoś? – burknął turianin. Liara założyła ręce na piersi, wpatrując się w niego karcącym wzrokiem.

– Szukaliśmy cię kilka godzin. Nikomu nie powiedziałeś, że wychodzisz! Baliśmy się, że coś ci się stało– zbeształa go.

– I co z tego – mruknął, ruszając w drogę powrotną. Asari złapała go za ramię.

– Garrus, przestań to znowu robić – syknęła.

– Co? – zapytał obojętnie, odpychając lekko jej dłoń. Ruszył do przodu.

– Nie jesteś tu sam, zrozum to. Wciąż jesteśmy drużyną. Siedzimy w tym razem, więc jeśli masz w planie zabijać zombie, mówisz nam i idziemy zabijać te cholerne zombie razem – mówiła, idąc za nim krok w krok – Nie sam. Tali spanikowała gdy zauważyła twoją nieobecność i podniosła alarm na cały statek. Może ciebie to mało obchodzi, ale im wszystkim zależy na tobie. Martwią się, gdy znikasz. – Turianin uparcie milczał.

Liara wiedziała, że jej słowa obeszły go bokiem. Postanowiła więc wyłożyć całkowicie karty na stół, jak to ludzie mówili. W końcu po raz pierwszy od dłuższego czasu miała okazję porozmawiać z nim na osobności.

– Shepard nauczyła nas działać razem, więc... – zaczęła ,ale jej przerwał obracając się gwałtownie i spoglądając na nią wściekłym wzrokiem. Przynajmniej zareagował.

[Mass Effect] Szmaragdowe SnyWhere stories live. Discover now