Rozdział 25 - In the name of love

Start from the beginning
                                    

Rozebrałem się w pokoju do naga i wszedłem do łazienki. Nie było takiej siły, która zatrzymałaby mnie w progu. Stała tyłem do drzwi, za zaparowanymi szybami. Opływowy zarys jej ciała lśnił w strugach wody za szklanym murem. Trzymała słuchawkę prysznica przy piersiach i powolnym ruchem dłoni prowadziła wodę wzdłuż drobnych włosków na jedwabistej skórze.

To niesamowite, czuć, że choć ją kocham, zakochuję się wciąż od nowa i na nowo. W tym, co poznane i w tym, w czym pokładam głębokie nadzieje. Na przykład w seksie. Pewnego dnia. Lata świetlne później.

Wszedłem do niej pod prysznic i zamknąłem nas w parującej i oddychającej wrzątkiem kabinie. Zdjąłem z jej nadgarstka gumkę. Wtedy drgnęła. Ująłem w dłonie całe tornado jej włosów i aby jej snu nie mąciła mokra poduszka, związałem łagodnie powyżej karku, który magnetyczną siłą opuścił nań moje usta i pozwolił przywitać się salwą pocałunków.

-Jesteś taka piękna - powiedziałem, kosztując widoku jej piersi, kształtnie, choć nieobficie zarysowanych, znad kościstego ramienia.

-Co ty tutaj robisz? - spytała półgłosem.

-Biorę prysznic - odparłem ja.

-A dlaczego razem ze mną?

Nachyliłem się nad jej rozgrzanym wrzątkiem uchem i szepnąłem:

-Oszczędzam wodę. Żeby któregoś dnia nasze dzieci nie musiały kąpać się w deszczówce. W każdym razie to jeden z powodów.

-Jaki jest więc drugi? - ciągnęła.

-Ty.

Spiłem wodę z jej brzoskwiniowym pełnych warg, i spijałem, i spijałem, bo wciąż przybywało świeżej. Najwspanialsza w romansie z jej ustami była niezmienność. Z racji doskonałości, nie mogły być lepsze. Pozostawały więc słodkie, lecz nie przesłodzone, pikantne, lecz nie perwersyjne, wprawione, choć niedoświadczone. Ich wzajemne zaprzeczenia nadawały rozpędu, jednocześnie trzymając kontrolną stopę na hamulcu.

Pragnę jej. Potrzebuję. I wiem to na pewno. Oszaleję, postradam zmysły, jeśli jej nie dotknę. Dotykiem kojącym ból męskiego pożądania. To ogień wypalający sobie od wewnątrz drogę ucieczki. Rozlana fiolka kwasu poszukująca ujścia w kroczu. A później, całkiem jakbym spuszczał się żyletkami. Ale jestem masochistą, bo lubię ten ból. Lubię czuć, jak narasta i mieć świadomość, że pewnego dnia odejdzie. Ona go zabierze.

-Pierwszy raz stoisz przede mną nago - zauważyła.

-Nie wydajesz się być tym faktem przesadnie onieśmielona.

-Bo nie jestem. Przesadnie. - Przebiegła po mnie wzrokiem. - Zaskakujące jest to, że przeważnie ci z największym ego równie wiele mają w bokserkach.

Uśmiechnąłem się. Viv odgrywająca rolę obojętnej zimnej suki to wraz z nagością jej ciała wisienka na szczycie tego przełomowego dnia.

Cieszy mnie jednak, że to wyłącznie poza, jedna z wielu i zmienna. Nie chciałbym, by na co dzień była swoją siostrą i milionem innych pospolitych. Nie sztuką jest znaleźć stokrotkę na łące pełnej stokrotek. Wyzwanie stanowi odszukanie czterolistnej koniczyny w kłębach trójlistnych.

-Chcę cię dotykać, skarbie - wyznałem. Dłonie mi drżały, gdy poznawałem jej pośladki i piersi, i biodra, i każdy kręg szczupłych pleców.

Przyjemność rozlała się po jej twarzy. Nie zamaskuje jej. Nie dziś. Nie, gdy tak bardzo potrzebuję ją widzieć.

Jej ciało było pięknem, poezją czytaną niewidomemu, każdego jednego dnia. Dziś piękno to nie mogło zostać niedocenione. Raz jeszcze spojrzałem w jej oczy. Nie umiem z nich czytać. Odczytałem więc na oślep i upuściwszy stos krwistych malinek na jej szyję i wyboiste obojczyki, padłem na kolana. Moja królowa. A ja jej marnym sługą.

Made in heavenWhere stories live. Discover now