Rozdział 23 - No apology for love

433 35 8
                                    


Rozdział nie jest sprawdzony (znów), przepraszam :(:(:(

(ps. poprawię się)



To jedna z tych chwil, gdy czas stoi w miejscu i jednocześnie pędzi jak z nurtem dzikiej rzeki. Niewybaczalnie długie sekundy trwało, nim jeziorna bryza obmyła mi twarz. Zacząłem przeczesywać ciemności stawu niewidzącymi oczyma w nadziei, że dostrzegę jej włos, blask jej bladej nocą skóry, muśnięte uderzenie rzęs. Prosiłem, by księżyc zajrzał tu, nad jezioro, i pomógł, bo nie świeci nadaremnie. Nigdy jeszcze nie byłem tak przerażony mrokiem.

-Viv! - krzyknąłem. Echo mojego głosu rozbiegło się po gładkiej tafli. Dotarło do mnie z powrotem, nie zahaczając po drodze jej. - Viv, proszę cię!

Naraz na wodzie zaszeleściło coś bielą, gładkim błyskiem cery. I choć nie dostrzegłem konturów ani zarysu, ani jaśniejącego punktu, wiedziałem, co zrobię, nim padła decyzja.

W okamgnieniu rozpiąłem spodnie. Jednym kopnięciem zrzuciłem je wraz z butami. Koszulka opadła na piach jak chorągiew.

-Co robisz? - spytał zaalarmowany szef.

-Nie zamierzam stać i przyglądać się bezczynnie. Niech szef przyniesie z mojego samochodu koc. Leży na tylnym siedzeniu. Byle szybko!

Wbiegłem w brud wody po kolana, w te wodorosty, w to mętne dno przedzierające się podgniłą roślinnością przez palce stóp. Wpłynąłem pod taflę i woda rozprysnęła się wkoło mnie. Nie wiedziałem, kiedy się wyłonić, więc wynurzyłem się ponad granicę suszy i mokradeł, gdy uszczerbek powietrza rozpalił mi płuca. Nie sięgałem już dna, więc poruszałem łagodnie ramionami, by nie wchłonęły mnie gęstwiny.

I nagle ją dostrzegłem. Leżała na wznak na tafli, łagodnie w niej zagłębiona. Włosy falowały wkoło jej głowy. Ramiona i nogi, nieznacznie ugięte, ułożyły ją w kształcie rozgwiazdy. Nim pojmałem ją chwytem ratunkowym, długo przypatrywałem się temu pięknu w zgodzie z naturą. Gdyby nie przywołujący krzyk szefa, piękno to jeszcze długo narażałoby nas oboje i podtapiało w wannie wodorostów obwiązujących kostki i nadgarstki.

-Mam ją! - krzyknąłem zwrócony ku plaży.

Chwytając ją, nieprzytomną, głowiłem się, jak tu ułożyć dłonie, by ich wygięcie nie powiewało erotyzmem; jak blisko swego ciała trzymać jej, by bliskość ta nie była zbyt intymna. W wodzie jej ciało ważyło gramy. Lżejsze nawet gramy niż ponad jej taflą. Ująłem ją czule i na plecach holowałem do brzegu. Kilkakrotnie zachłysnąłem się jeziornym brudem, ale w końcu wyłowiłem ją, moją złotą rybkę, zdolną przeciąć każdą sieć.

-Co z nią? - dopytywał nerwowo szef.

-Jest nieprzytomna - odrzekłem, układając ją na wznak. Piersi pod przemoczoną bluzką miała nagie, ich zarys wraz z sutkami odbijały się na materiale, który wodorost obwiązał wokół jak wstęgą.

Zdarzało mi się wcześniej dotykać jej piersi. Czy to przypadkiem, czy to teoretycznie przypadkiem. Ale gdy teraz miałem ułożyć obie dłonie na jej mostku, pomiędzy biustem, którego wspomnienie wciąż błyszczało mi w oczach, poczułem niezrównane podenerwowanie. Bo kiedy w moich oczach lśniły jej piersi, w oczach szefa płonęły moje ręce na nastoletnim ciele. Stwierdziłem jednak, że jej życie nie może równać się z pozorami wyobcowania i przyciskałem dłonie w równych pulsacyjnych ruchach do tego, co i tak należy do mnie.

Odżyła za którymś razem, za którąś błagalną prośbą, może niemą, może głośną. Wypluła haust mętnej wody i zdławiła się spazmatycznym kaszlem, przekręcając głowę i dotykając piasku prawym profilem. Chwyciłem w dłonie jej mokre włosy i już, już nachylałem się nad jej czołem, już, już całowałem jego wyziębioną gładkość, gdy kantem oka spostrzegłem but szefa. I zacząłem grać w teatrze ciał bez serc. Udaję obojętność na krzywdy tej, o którą niepokój spędza mi sen z powiek.

Made in heavenWhere stories live. Discover now