Rozdział 11 - Disappear, please

503 42 3
                                    



Drzwi od frontu były zamknięte, klamka nieustępliwa. Nie zapukałem w mahoniowe drzwi okrążone otoczką beżowej farby przysychającej latami. Nie zniósłbym myśli, że zawędrowałem w miejsce, w którym do własnego domu pukam jak do obcych. Bezlitosna świadomość, że jestem obcym, uderzyła mnie w twarz wraz z powiewem firan, których nie poznałem, wraz ze skrzypnięciem wycieraczki, której wymiany nikt nie skonsultował ze mną.

Radosny śmiech Jazzy dobiegł nas z ogrodu. Wąską ścieżką wyłożoną kostką brukową, która okrążała dom przy samych fundamentach, podążyłem w rytmie koktajlu zmieszanych głosów, bo szczerze nie chciałem być dłużej zapomnianym, stawianym za rodzinnymi fotografiami, do których nie przynależę. Wyruszyłem krokiem będącym przepaścią względem poprzedniego, ale już przy bocznej ścianie, gdzie pnącza ogrodu rozrastały się potężnie, kostki związała mi nić i choćbym chciał, większy krok był tylko wyobrażeniem ciągnącym mnie w stronę rodziny. Poruszałem się więc drobnymi posunięciami i wyłoniłem się zza narożnika, jakby spowity mgłą, z której się odrodziłem.

Wokół wiklinowego stołu pod ogrodową altaną siedzieli całą trójką. Jazzy u szczytu, w zwiewnej sukience bez rękawów, którą co rusz wiatr prosił do tańca. Po jej prawej pierś ojca drżała w porywach śmiechu. Twarz miał opaloną, zmarszczki zakradły się wkoło jego oczu, które mrużył przed zachodnim słońcem skradającym się za wyremontowany dach. Jego dobrze zbudowany tors okrywał T-shirt z kobietą w bikini (to ten rodzaj ubioru był odwiecznym czynnikiem wyprowadzającym mamę z równowagi i nie mam wątpliwości, że w tej kwestii nic nie wpłynęło na bardziej przyjazne wody).

Z kolei nad blachą pełną parującego ciasta nachylała się ona, mama skryta w drobnej posturze. Ona jedna zatrzymała się przed ośmioma laty, jakby cały ten czas wyczekiwała mnie w progu i chciała mieć niczym niezmąconą pewność, że rozpoznam ją bez trudów. Na jej szczupłych ramionach kołysała się sukienka przepasana w talii cienkim skórzanym paskiem podkreślającym krągłości jej bioder. Dostrzegłem w niej czystość kobiecej definicji piękna i chciałem wstrzymać czas, by móc przytulić się do jej pleców, ale tak, bym o uścisku wiedział tylko ja.

-Cześć - powiedziałem, chrypiąc gardłowo. - Miałem przyjechać. Więc jestem.

Przeraziłem się własnym idiotyzmem. "Cześć" po ośmiu latach rozłąki brzmi jak "do widzenia" po dwudziestu małżeństwa.

-Synku - wyszeptała poruszona, a nóż, którym kroiła szarlotkę, wypadł z jej dłoni i gładko wszedł w skoszony trawnik. - Mój Boże, Justin.

Jej wąskie ramiona wkrótce pochwyciły mnie w objęcia. Matczyne ciepło zalało mnie po sufit ciała i poza kontrolę uciekły moje dłonie; przylgnęły do jej łopatek, płonęły poczuciem winy. Egoizm pragnął wyrwać się z kajdan mojego ciała. Również ojciec zamknął mnie w krótkim męskim uścisku, po ośmiu latach z niemałym trudem objął moje szerokie barki skropione efektem wieloletnich ćwiczeń.

-Jak ty wyrosłeś - zachwycała się mama. - I zmężniałeś. Jazzy wprawdzie mówiła, że przystojniak z ciebie nie do poznania, ale nie sądziłam, że przepaść jest tak ogromna.

-Jazzy nazwała mnie przystojniakiem? - Zerknąłem na siostrę z ukosa.

-Och - zarumieniła się - to była zupełnie obiektywna uwaga. Jesteś przystojny. To fakt, nie opinia.

-Mogę ci tylko serdecznie podziękować. - Błysnąłem przed nią uśmiechem. - Mamo, tato, a to jest...

Ale nie było kogo im przedstawić. Okręciłam się na pięcie, wokół mnie rozciągała się ogrodowa pustka i ani śladu dziecięcego zapachu Amy.

Made in heavenWhere stories live. Discover now