Rozdział 12 - Ticket to anywhere

504 37 2
                                    



W mojej piersi zatrzęsło się serce, gardło przyrosło do krtani, ogień zapłonął w oczach. Nie ma uczucia silniejszego niż gniew; jego siła krępowała całe dobro. Nagle byłem katem z wyboru żądnym ofiar pod naostrzonym toporem. O wysokie klify mojego ciała rozbijały się fale wściekłości.

-Jesteś cholerną suką, Chloe - wylały się ze mnie słowa. Niezrozumiałe westchnienia przebiegły przez salon; wymalowały na twarzach znajomych nieudolnie krytą ekscytację. Zbliżyłem się na dwa kroki, tyle samo wciąż nas dzieliło. - Nie biję kobiet. Ale gdybyśmy byli sami, porządnie dostałabyś po mordzie.

Jej wielkie oczy w kolorze szmaragdu wpatrzone były we mnie drżąco; szukały tego ciepła, które biło ode mnie przed laty. Nie odnalazły nawet krzty. Rysy twarzy jej spoważniały, choć blada cera wciąż emanowała nieskazitelną czystością. Proste włosy w kolorze południowego słońca muskały szczyty bioder; bioder, do których niegdyś lgnęły moje dłonie; kciuki zagłębiały się wtedy w parze drobnych dołeczków nieopodal pośladków. Nie zmienił się jej styl. Czarna spódniczka do połowy ud od lat wyjątkowo zgrabnie komponowała się z tenisówkami za kostkę. Kilkucentymetrowy pas nagiego brzucha, później niemały biust pod koniecznie o rozmiar zbyt obcisłym stanikiem - rodzaj wędki zakończonej złotym hakiem. Mnie wyłowił.

-Justin - powiedziała cicho. Moje imię w jej ustach brzmiało niezmiennie. - Co ty tu robisz?

-To pytanie jest nieco nie na miejscu - odwarknąłem. - Jesteś w moim domu. W naszym domu - poprawiłem, wtulając w pierś niemrawo rozbudzającą się Amy. - Jesteś potworną egoistką. Nie mówię o sobie. Rozstaliśmy się, w porządku, taka jest kolej rzeczy. Ale nie zrozumiem - syczałem przez zęby - jak mogłaś zostawić ją. Pyta o ciebie codziennie. Od pieprzonych pięciu lat. Ani razu nie złożyłaś jej życzeń na urodziny. Ani razu nie wysłałaś kartki na święta. A ona czeka. A ona wciąż ma nadzieję. A ona, kurwa, wierzy, że ją kochasz.

Krzyczałem w duchu, szeptałem ustami. Szeptałem złością wielu lat trudu.

-Moment, chwila, zaraz. - Zayn stanął pomiędzy nami z wysoko uniesionymi dłońmi. - Któreś z was może mi wytłumaczyć, co to za gęsta atmosferka wyrosła między wami? Zdradzicie nam ziarno tajemnicy, skąd się znacie?

-Z łóżka, kochanie - wypaliłem w nerwach, patrząc w błękit jej oczu. - Mam rację? - Naraz spięli się wszyscy; wątła Amy była największym rozluźnieniem salonu. - Już wam tłumaczę. Otóż Chloe jest tą dziwką, która zostawiła Amy tuż po urodzeniu.

-Nie wiedziałam, że się nią zaopiekowałeś - próbowała się tłumaczyć.

-To moje dziecko. Jak mógłbym ją oddać? Jak mógłbym porzucić ją tak, jak zrobiłaś to ty?

-Miałam osiemnaście lat - wydusiła przez zęby.

-A ja dwadzieścia jeden, co to zmienia? To twoja córka, do cholery. Jej życie rzeczywiście nic dla ciebie nie znaczy? Naprawdę kochałem taką zimną sukę? - Zawiesiłem głos, powstrzymując jej mrugnięcie. - Wstyd mi. Wstyd mi za siebie samego.

-Dobrze zrozumiałem? - Ramię Tysona nieustępliwie chroniło talię Chloe, palce dłoni na przemian bledły w uścisku i odzyskiwały kolor. - Chloe jest matką Amy?

-Jest dawcą brzucha, nie matką.

-Masz z nim dziecko? - Pytanie Tysona przesiąkło wyrzutem.

-Nie miałam pojęcia, że Justin jest twoim znajomym.

-Nie o to pytałem. Amy jest twoją córką?

-Amy - powtórzyła Chloe, zwracając twarz ku dziecince rozbudzającej się w moich ramionach. A wtedy ja odwróciłem głowę. Widok jej zaskoczonych oczu wypełniał mnie mdłościami. To bezcenne uczucie - poznać imię własnego dziecka po kolosalnych pięciu latach.

Made in heavenWhere stories live. Discover now