Ciche wołanie o pomoc

1.4K 127 70
                                    

Przygotowania upłynęły szybciej niż początkowo zakładałem. Już chwilę po porze obiadowej byłem wolny i nareszcie miałem chwilę dla siebie. Nie musiałem przejmować się Mabel, która wybrała się ze swoimi przyjaciółkami na miasto. Gdyby tylko zobaczyła, że wymykam się samotnie do lasu, nie darowałaby mi tak łatwo. Zaczęłaby się seria pytań lub w gorszym przypadku błagałaby na setki rozmaitych sposobów, ażeby pozwolił jej pójść razem ze mną. A tymczasem sprawa sama się rozwiązała. Nie chciałem, aby mój mały sekret jak na razie wyszedł na jaw. Taki już urok Gravity Falls, że lepiej wszystko trzymać tu w tajemnicy.

Mijałem kolejne rzędy drzew, wesoło podgwizdując sobie wymyśloną przed chwilą melodię. Plecak rytmicznie podskakiwał, obijając się lekko o moje plecy. Już dawno nie czułem się tak dobrze. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko słuchawek i ulubionej muzyki. Kątem oka dostrzegłem wyglądającego zza pnia drzewa Shmebulock'a. Machnąłem mu więc na powitanie, a ten odwzajemnił gest i natychmiast zniknął wśród leśnej roślinności. Pokręciłem głową, uśmiechając się pod nosem. Gnomy chyba wciąż nie zbyt przepadały za moją osobą. W końcu zapamiętali mnie jako tego, który odebrał im królową.

Po kilkunastu minutach bezcelowej wędrówki w głąb lasu doszedłem do miejsca w którym drzewa były bardziej przerzedzone, a i znajdował się tu mały uskok ziemi na którym mogłem się wygodnie ułożyć opierając głowę o najbliższe drzewo. Tak też zrobiłem, odrzucając plecak tuż obok mnie. Wydobyłem z niego dziennik i bez większej zwłoki odszukałem fragment na którym uprzednio skończyłem.

"Szczególnie w ręce Stanforda Pines'a. Dowiedziałem się, że zawarł on znajomość z istotą nie należącą do naszego świata. Nazywa go swoim przyjacielem, jednakże ja wolę zachować większą ostrożność. Nie wiem za wiele o stworzeniach, które bada Stanford, ale wszystkie z nich nie wyglądają na przyjaźnie nastawione do ludzi. O ile też niebezpieczna może być istota, która wnika wprost do jego umysłu? Stanford mówił mi, że aby spotkać się ze swoim przyjacielem musi wpierw przenieść się do przestrzeni pomiędzy naszą rzeczywistością a jego wymiarem. Wiem, że brzmi to abstrakcyjnie, ale w tym miasteczku wszystko jest możliwe. Chcąc zachować wszelkie środki ostrożności zdecydowałem się więc spisać wszystkie moje obserwacje oraz informacje o tej przestrzeni zwanej Mindscape'em. Mam nadzieję, że użycie tej wiedzy nigdy nie będzie nikomu potrzebne... A jeżeli już zajdzie taka potrzeba, jestem w dobrej wierze, że informacje te zostaną wykorzystane z rozsądkiem i w dobrej intencji.  Fiddleford Hadron McGucket"

Spojrzałem na niebo zakryte kilkoma chmurami i głośno wypuściłem powietrze z płuc. A więc to stary McGucket jest autorem. Chyba sam nigdy bym na to nie wpadł. Wydawało mi się, że był on asystentem Forda jedynie w technicznych sprawach. Nie wiedziałem, że wujek zdecydował się podzielić z nim informacją o istnieniu Billa. W tej sytuacji cała ta historia stawała się jeszcze ciekawsza.

Ponownie zwróciłem wzrok na dziennik, ze smutkiem spoglądając na złotą dłoń oznaczoną cyfrą cztery. Może gdyby tylko udałoby mi się to znaleźć wcześniej, mógłbym jakoś zapobiec temu wszystkiemu co się wydarzyło... Ale jak, będąc w Mindscape mógłbym powstrzymać demona, który nim panował...? 

Nie dane mi było poszukać odpowiedzi na to pytanie, gdyż nagle posłyszałem głośny chlupot. W pierwszej chwili nie przejąłem się tym zupełnie. Pewnie gdzieś w pobliżu znajduje się jakiś staw i zwyczajnie jakieś zwierze postanowiło z niego skorzystać. Dopiero za drugim razem zwróciłem większą uwagę na ten dźwięk. Tym razem dało się słyszeć coś na kształt głośnego bulgotu. To mnie już trochę zaniepokoiło, tym bardziej, że dźwięk ten trwał nie przerwanie i cały czas się nasilał. 

Niewiele myśląc, schowałem dziennik do plecaka i ruszyłem w tamtą stronę. Przeklęta ciekawość! Pomimo tego zachowałem wszelki środki ostrożności. Chciałem tylko rzucić okiem, a nie byłoby zbyt fajnie, gdybym zwrócił na siebie uwagę tego czegoś. Szedłem powoli, uważając na każdą zdradliwą gałązkę oraz kryjąc się za pniami drzew o ile było to możliwe. Chlupot i bulgot stawały się coraz wyraźniejsze. 

Nagle zatrzymałem się jak wryty, odnalazłszy źródło tych dźwięków. Kilka metrów przede mną, na ziemi pokrytej liśćmi, leżała kobieta. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że była ona wodą. Dosłownie, wyglądała jakby woda przybrała kształt kobiety. Jej ramiona, nogi... nawet włosy były zbudowane z tej przeźroczystej cieczy. Szamotała się na ziemi jak ryba dopiero co wyciągnięta na ląd. Każdy jej pojedynczy ruch emanował owy chlupot i plusk przelewanej wody. Co chwila otwierała swoje usta, ale zamiast jakiegokolwiek słowa, wydobywał się z nich jedynie bulgot. Próbowała ograniczyć swoje chaotyczne ruchy i przeczołgać się po ziemi, jednakże wszelkie jej wysiłki szły na marne. Zdawało się, że każdy ruch sprawiał jej nie mały ból oraz wyczerpywał wszelkie siły. Dziewczyna widocznie męczyła się i cierpiała.

Ugryzłem wewnętrzną stronę policzka, pośpiesznie zastanawiając się co zrobić. Nie potrafiłem patrzeć na czyjeś cierpienie, a tym bardziej uciec od niego, jak gdyby nie miało ono miejsca. Ale jednocześnie mój rozsądek podpowiadał mi, że najlepiej byłoby tak właśnie uczynić. Nie wiadomo kim ani czym jest ta dziewczyna. Nie pamiętam, ażeby w dzienniku znajdowały się wpis o takiej istocie. Nieznana robiła się jeszcze bardziej niebezpieczna. Ale jeśli ją tak tu zostawię, sumienie nie da mi tak łatwo o niej zapomnieć. 

Karcąc w myślach własną głupotę, ostrożnie wychyliłem się zza drzew i powoli zacząłem zmierzać w jej kierunku. Ta niemal natychmiast dostrzegła nagły ruch, z lękiem obracając głowę w stronę z której szedłem. Jej wodniste oczy spoczęły na mojej twarzy, przez kilka sekund dokładnie ją badając. W nagłym odruchu wyciągnęła ku mnie drżące ręce, ponownie powodując tym chlupot swoich kończyn. Jedną dłoń skierowała na zachód po mojej lewej stronie. Otworzyła szeroko usta, jakby próbując wydobyć z siebie jakikolwiek inny dźwięk niż bulgot. Po kilku próbach w końcu udało jej się wypowiedzieć zniekształcone słowa.

- Bl... staa... glu... ww - powiedziała z trudem - Zani... blup... eśść.

Chciała bym pomógł jej dostać się nad staw. Najwidoczniej znajdował się on w kierunku, który wskazywała dziewczyna. Nie zastanawiałem się w tym momencie do czego potrzebna jest jej woda skoro sama była z niej zbudowana. Najważniejsze teraz było jak najszybciej spełnić jej prośbę. Szybko podbiegłem do istoty i delikatnie podniosłem ją, ostrożnie przyciskając do mojej piersi. Gdy tylko to zrobiłem, poczułem jak moje ciało oraz ubrania, których dotykała, niemal natychmiast przemakają. Nie zważając na to, ruszyłem przez las najszybciej jak mogłem. 

Dziewczyna wciąż chybotała się w tych dziwnych konwulsjach, parę razy niemal wypadając mi z rąk. Sam również potykałem się niezliczoną ilość razy o leśne przeszkody czyhające tylko na moje stopy. Aczkolwiek, odbyło się bez jakichkolwiek wypadków. W końcu dostrzegłem staw o którym wspominała nieznajoma. Nie wyróżniał on się niczym szczególnym. Ot zwykły, mały stawik, porośnięty wokoło trzciną oraz pałką wodną.

- Już jesteśmy - oznajmiłem pokrzepiająco, zarazem do dziewczyny, jak i do siebie i przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Nie było to może zbyt rozsądne z mojej strony, gdyż niemal sam prawie wpadłem do stawu, próbując wyhamować. Ostatecznie jednak udało mi się uniknąć nagłej kąpieli.

Nie będąc do końca pewny co teraz uczynić, ułożyłem dziewczynę nad brzegiem, zanurzając jej nogi w stawie. Ona tymczasem jakby zapomniawszy o swojej wcześniejszej niedołężności, błyskawicznie wskoczyła do wody, zanurzając się całkowicie. Usiadłem na ziemi, ciężko oddychając po morderczym biegu.Czekałem przez chwilę, wpatrując się w wynurzające się na powierzchnię bąbelki, ale nic się nie działo. W końcu wzruszyłem ramionami i wstałem, by oddalić się w swoją stronę. Zrobiłem co do mnie należało, nie powinienem liczyć na nic więcej. 

Przeszedłem raptem kilka kroków, kiedy za plecami usłyszałem melodyjny, kobiecy głos.

- Zaczekaj!

Obróciłem się zaskoczony i niemal rozwarłem usta, gdy dostrzegłem, że wśród wodnej roślinności znajduje się zanurzona do połowy w wodzie dziewczyna. Była to ta sama, która jeszcze przed kilkoma minutami nazywałem wodną istotą, jednak teraz ta nazwa pasowała do niej nijak. Tym razem była to kobieta z krwi i kości. Miała jasną skórę oraz długie, w nieco zielonkawym odcieniu, brązowe włosy. Jej głowę przyozdabiały kwiaty lilii, a ciało zakrywała krótka sukienka z liści tej rośliny. Lazurowe oczy nieznajomej wpatrywały się wprost w moją oszołomioną twarz, a jej malinowe usta wykrzywiły się przyjacielskim uśmiechu.

- Nie zdążyłam ci jeszcze podziękować - oznajmiła serdecznie, gestem zachęcając mnie bym podszedł bliżej.

Do następnego razu || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz