Rozdział 13

47 6 1
                                    

Wlepiam swój wzrok w mamę.
- Naprawdę? - zadaję pytanie. Nie mogę w to uwierzyć. W ciszy kiwa głową.
- Dlaczego? - szepcę oszołomiona.
- Zawsze interesowała mnie anatomia człowieka i technologia. Na szczęście w Serdeczności potrzebują na miejscu pielęgniarek jak w każdej frakcji. Nie zrozum mnie źle Skarbie, kocham naszą rodzinną frakcję lecz zawsze tkwił we mnie potencjał, który chciałam wykorzystać. Nie obwiniań ani ciebie, ani twojego brata. Jesteście najlepszym co mnie spotkało, poza tym to była moja wina - tłumaczy się - rozumiesz mnie? - Potwierdzam skinieniem głową. Z uśmiechem przytula mnie do siebie.

- Koniec odwiedzin! Rodzice do swoich frakcji, a Transferzy na salę! Będziecie kontynuować swoje krajobrazy strachu! - Obwieszcza Will wchodząc do wielkiej hali.

- W porządku, jeszcze się zobaczymy. Obiecuję - tłumaczy mi mama. Mimowolnie czuję spływające pojedyncze łzy po policzkach.

- Dobrze. Kocham Cię - mówię ze ściśniętym gardłem.

- Też Cię kocham Skarbie - odpowiada. Ona również płacze. Po chwili wstaję i zamiast iść do sali gdzie powinnam pokonywać swoje lęki udaję się do sali szpitalnej gdzie leży Max. Tradycyjnie siadam na brzegu łóżka i biorę jego rękę w swoją.

- Wybacz Max, ale nie mam już ochoty płakać. Nie chcę już cierpieć. Błagam cię. Obudź się. Naprawdę już nie mam siły! Nie mam siły! Nie mam siły przychodzić tutaj codziennie. To mnie wyniszcza. Odbiera mi życie. Przepraszam, tak bardzo przepraszam - szlocham. Szybko pozbywając się łez.

- Ale będę - kiwam głową - bo zasługujesz na to - kładę się obok niego na szpitalnym łóżku wraz ze swoją głową na jego ramieniu. - Zrobię dla ciebie wszystko, tylko się obudź - szepcę wtulona w niego. Leżę wąchając jego zapach z uśmiechem.

Ktoś mnie szturcha w ramię.

- Pati! Pati! Patrycja! - słyszę czyjś głos. Wydaję głośne westchnienie.

- Jeszcze chwilę. Dajcie mi jeszcze chwilę. On się musi obudzić. Muszę tu być! - Moja twarz ląduje w poduszce. Gdy po dłuższej chwili nikt mi nie odpowiada powoli odwracam głowę. Moim oczom ukazuję się Max. Max, który siedzi obok mnie wpatrując się we mnie z uroczym uśmiechem.

- Boże! Max! Obudziłeś się! - krzyczę ze szczęścia. Znowu czuję słoną ciecz na mojej twarzy. Cały czas się uśmiecham.

- Czyli... Te wszystkie twoje wizyty... One mi się nie śniły? - pyta zdezorientowany.

- Nie, nie śniły ci się - odpowiadam z uśmiechem. Brunet mocno mnie przytula.

- Dziękuję - mówi.

- Nie masz za co, to wszystko moja wina.

- Nie prawda, to był wypadek. Nie martw się, już jest dobrze. Nigdy cię nie zostawię - mówi patrząc w moje oczy.

- Ja także nie chcę być daleko od ciebie - szepcę. Max powoli pochyla się nad moją twarzą. W tym samym momencie drzwi sali zostają otwarte.

- Max! O mój Boże! Obudziłeś się! - mówi radosna Maria. Gdy jednak bardziej wpatruje się w nas z konspiracyjnym uśmiechem mruga do mnie, a po chwili wychodzi z pokoju. Mimowolnie parskam śmiechem.

- Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z Marią - zabawnie porusza brwiami. - Wielka szkoda, że nam przerwała. Na czym skończyliśmy? - Znowu pochyla się nad moją twarzą z figlarnym uśmieszkiem. Parskam śmiechem.

- Może kiedy indziej - wydostaję się z jego objęć. Ma zdezorientowaną i smutną minę. Wygląda tak bardzo uroczo. - Muszę już iść na trening.

Nagle wstaje i podchodzi do mnie.

- Ile tutaj leżałem?

- Długo. Około miesiąca, pewnie więcej. Sama już nie wiem, ale wydawało się to dla mnie wiecznością - odpowiadam patrząc na swoje czarne trampki i jego adidasy.

- Jaki trening? Psychiczny? - zadaje pytanie. Kiwam głową. Wzdycha z frustracją. - Idź, w tym niestety nie jestem w stanie ci pomóc - mówi. Wyczuwam w jego głosie smutek. Mimo to lekko się uśmiecha. Wstaję na palcach i całuję go w policzek.

- Zobaczymy się dzisiaj, obiecuję - mówię, gdy już chcę wybiec z pokoju on chwyta mnie za nadgarstek.

- Tylko pamiętaj - tłumaczy mi - dzisiaj porywam cię na noc - szepce mi do ucha. Z uśmiechem wybiegam z sali kierując się prosto do pokoju treningowego.

Jestem wykończona. Niby to tylko treningi psychiczne ale dają popalić. Mam nadzieję, że Max nie będzie mnie nie wiadomo jak męczył...
Pukam do drzwi jego domu. Pamiętam gdy byłam tu po raz pierwszy. Wtedy szybko wybiegłam. Czułam się jakbym choćby zbliżając się do tego miejsca zdradzała Peter'a. Ciekawe co teraz robi? Nie zależy mi już na nim, to po prostu głupia, ludzka ciekawość. Wreszcie otwiera mi uradowany ale lekko spięty brunet. Czy jak ja to go nazywam - pięknooki.
- Już jesteś - mówi z lekkim uśmiechem.
- A co? Powinnam przyjść później? - pytam z zakłopotaniem. Już i tak sprawiam mu problem.
- Nie, nie! Jesteś w sam raz! - odpowiada po czym otwiera przede mną drzwi. Bierze z mojej ręki czarną, sportową torbę, w której spakowałam szybko ubrania.
- Tak właściwie to dlaczego mnie zapro... - nie dokańczam gdy moim oczom ukazuje się perfekcyjnie nakryty stół, ze świecami i czerwoną różą w małym, prostym wazoniku na środku. Na talerzach leży schludnie ułożone penne ze szpinakiem i borowikami.
A obok nich, w szklance, mój ulubiony - sok pomarańczowy.
- Ale pięknie - szepcę. Max posyła mi wielki uśmiech. Odsuwa dla mnie krzesło. Szybko siadam na nim.
- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam ten makaron i sok! - pytam.
- Mam swoje sposoby - odpowiada przy czym dziwnie porusza brwiami. Parskam śmiechem. On również przestaje być poważny lecz po chwili mówi opanowany:
- Niestety, nie zaprosiłem cię do mnie tylko ze względu na kolację. Coś się kroi. Erudyci i Prawi wszczynają bójki. Bardzo niepokoi to Erudytów, Serdeczni są przerażeni, a, Nieustranieni, cóż... Oni są wniebowzięci. Nareszcie będę mieli okazję się wykazać.
Siedzę osłupiała.
- Dlaczego tutaj jestem? Skoro jest niebezpiecznie? - pytam się bruneta.
- No jak to? Nie poto narobiłem się żeby teraz samemu to jeść - mówi. Próbuje mnie uspokoić ale to mu nie wychodzi.
- Max. Bądź poważny - cedzę przez zaciśnięte zęby.
- Dobra, przepraszam. Po prostu myślałem, że...
- Ty mi tu nie myśl tylko gadaj o co dokładnie chodzi z tymi bójkami?! - cała się trzęsę.
- Okay, więc tak, Prawi chcą większych praw dla siebie, chcą objąć władzę. Na tym samym zależy Erudytom tak w skrócie. - Tłumaczy mi sytuację. Lekko kiwam głową.
- Co możemy zrobić? - zadaję pytanie, mój głos przypomina bezradną dziewczynkę.
- Chronić siebie i swoich najbliższych - podchodzi do mnie i kuca przede mną. Delikatnie bierze moje ręcę w swoje. Opieram głowę na jego ramieniu. Może nie jest mi teraz najwygodniej ale czuję się bezpieczna i kochana.
- Kocham cię - szepcę.
- Też ciebie kocham. Nie martw się, poradzimy sobie. Przeżyjemy to - dodaje mi otuchy. Jednak dla mnie to za mało.
- Nie. Najpierw pomorzemy innym. Proszę, obiecaj mi, że jeśli będziemy mogli jakkolwiek komuś pomóc zrobimy to - mocniej ściskam jego dłonie. Wpatruję się we mnie przez dłuższą chwilę.
- Obiecuję - kiwa głową.

Serdeczna? (pisane bardzo wolno)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz