Rozdział 7

62 5 5
                                    

W pomieszczeniu jest pełno luster. Właściwie ściany składają się tylko z nich. Na środku pokoju stoi regulowany fotel, trochę taki jak u dentysty. Obok niego jest mały srebrny stolik na kułkach. Stoi przy nim kobieta z Erudycji.
- Siadaj na krześle - mówi do mnie gdy przechodzę przez próg drzwi. Wykonuję polecenie Erudytki. Podaje mi jakąś fiolkę z dziwnym płynem w środku i karze wypić. Płyn ma goszkawy smak. Przypomina mi syrop na kaszel z za dużą ilością wody. Wzdrygam się od tego odczucia jakie we mnie wywołuje. Gdy otwieram oczy, jestem w siedzibie Nieustraszonych. Słyszę czyjeś krzyki. Od razu biegnę w ich stronę. Widzę małą dziewczynkę nad przepaścią. Obok niej stoi kilku mieszkańców frakcji, są ubrani na czarno. Próbują ją zepchnąć na dół. Słyszę śmiechy z ich strony.
- O, hej Pati! Chodź! Pomożesz nam! - krzyczy do mnie jeden z nich. Jestem totalnie zszokowana. Bez wahania odciągam od nich małą. Stoi teraz za mną, i cała się trzęsie.
- Co ty wyrabiasz? Psujesz nam zabawę - mówi blondyn, wychodząc z tłumu.
- Oszaleliście?! Macie ludziom pomagać a nie ich zabijać! - krzyczę. Owy blondyn zadaje mi cios w twarz. Szybko blokuje jego pięść, swoją. Zadaje mu cios w brzuch. Krzyczy z bólu. Zapada cisza. Po chwili reszta rzuca się w moją stronę. Automatycznie blokuje i zadaje ciosy. Gdy wszyscy zwijają się z bólu, ja wraz z dziewczynką rzucam się do ucieczki. Jesteśmy daleko od urwiska, sama nie wiem gdzie dokładnie się znajdujemy, mimo to pne się dalej z małą na baranach, byle jak najdalej uciec od tego koszmaru. Biegnę coraz szybciej i szybciej, jestem taka zmęczona, chcę żeby to wszystko już się skończyło. Mam dosyć.

Budzę się w pomieszczeniu z luster. Obok mnie nie ma małej dziewczynki. Zamiast niej stoi dorosła Erudytka, która uśmiecha się do mnie ze współczuciem.
- Musiałam przerwać test. Jesteś wykończona, zupełnie jakbyś naprawdę biegła - mówi do mnie. Jestem całkowicie skołowana. Co? Czyli to wszystko to był tylko test przynależności? Jak to możliwe, że wydaje mi się jakby to działo się na żywo, a nie tylko w mojej głowie.
- Mimo to uzyskałaś wynik - odzywa się kobieta.
- Jaki? - pytam się.
- Jesteś idealnym przykładem Nieustraszonej. Gratuluję - odpowiada z uśmiechem. Ja również się uśmiecham. Erudytka puszcza mnie do domu. Mój plany okazał się fatalny. Nie nadaje się na Serdeczną, co już wiedziałam. Lubiłam tamto życie, jednak, popadam przez nie w rutynę. Nadal będzie stał po między na mi mur. Bo również nie nadaje się na Prawą. Nigdy nie zbliżę się do mojego ojca. Nie będę nigdy potrafiła nazwać go tatą. Skoro nadaje się tylko na Nieustraszoną, to nią zostanę. Jutro Dzień Wyboru. Już nie jestem podekscytowana, tylko przerażona.

- Pati! Zbieramy się! - woła mnie mama z dołu. Czeka tam również na mnie Sara. Mam na sobie ubrania z wczoraj. Sara natomiast ma pomarańczową bluzę, żółty t-shirt í zielone spodnie. Wpiełam sobie we włosy duży pomarańczowy kwiat.
- Gotowa? - pyta się moja najlepsza przyjaciółka.
- Bardziej nie będę - odpowiadam z nerwowym śmiechem. Ruszyłyśmy na miejsce.

Gdy dotarłyśmy Sara złapała mnie za ramię. Widziałam, że ledwo powstrzymuje łzy.
- Nigdy cię nie zapomnę. Dla mnie zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką. Powodzenia w Prawości, i z tatą. Rozumiem cię, od zawsze byłaś nie zwykle dobra i wrażliwa. Dziękuję ci, za to, że mnie tego nauczyłaś - już na dobre płakała. Ja również.
- Idziesz do Nieustraszonych, prawda? - spytałam się szybko.
- Tak - powiedziała z zaciśniętymi zębami. Przytulałyśmy się bardzo długo.
- No to się zobaczymy. W teście wyszło mi, że jestem "idealną Nieustraszoną". Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - szepcze ze śmiechem. Mina Sary - bezcenna. Dotąd nigdy nie widziałam jej w takim szoku.
- Żarujesz? - pyta z nadzieją. Kręce przecząco głową. Po czym moja przyjaciółka zawiesza się na mojej szyi. Ja również jestem szczęśliwa. Nagle słyszę, że wyczytują jej imię. Obie zastygamy. Szybko wyplątujemy się ze swoich objęć. Sara mknie do sceny. Przecina sobie rękę do krwi. Łączy ją z zarzącymi się węglami. Podbiegam do swojej mamy í czule się z nią żegnam. Wiem, że lada moment to nastąpi. Na zawsze pożegnam się z moją dotychczasową frakcją. Słyszę ryk Nieustraszonych i dostrzegam w nich Sarę. Z miejsca jeden z nich daje jej swoją czarną kurtkę. Ona również mnie widzi. Uśmiechamy się do siebie. Jeszcze raz całuję i żegnam się z mamą. Zaraz mnie wyczytają. Dociera do mnie własne imię i nazwisko. Wstaję i idę na scenę. Gdy na niej jestem, widzę Peter'a. Widzę w jego oczach czułość i pewność siebie. On naprawdę myśli, że wybiorę Serdeczność, jak on. Jak bardzo się myli. Przyglądam się misom przede mną. Jest ich pięć, każda z nich ma coś innego w środku. Erudycji ma wodę, Serdeczność zięmię, Altruizm głatkie kamienie, Prawość szkło, Nieustraszoność z palące się węgle. Jeszcze kilka dni temu chciałam złączyć swoją krew ze szkłem. Jednak dzisiaj łącze ją z węglami. Momentalnie słysze ryk mojej nowej frakcji. Gdy tym razem patrzę na Peter'a, w jego oczach nie znajduję niczego pozytywnego. Jest taki zaskoczony i wściekły. Widzę w nich nienawiść. Idę do mojej frakcji, jakimś cudem blondyn mnie dogania i zamyka w ciasnym uścisku.
- Nie żartowałaś - szepcze oszołomiony.
- Gdybyś mi uwierzył i dokonał takiego samego wyboru co ja, bylibyśmy razem - mówię.
- Nie dokonałbym. Jesteś szurniętą idiotką! Nie umiesz się bić! Nie dotrwasz nawet do połowy nowicjatu. Umiesz tylko łazić po drzewach, gotować i ładnie się uśmiechać - kończy mówić. Już ma zamiar uderzyć mnie w twarz. Szybko blokuje jego rękę i wykręcam ją.
- A ty, jesteś tylko rozpieszczonym bachorem i dupkiem. Powodzenia na starej drodze życia. Nudziarzu - mówię, puszczam jego rękę i odchodzę.
- Ale mu pokazałaś! Jesteś genialna! - mówi Sara i mnie przytula.
- Dzięki - szepczę i wtulam się w nią. Wokół nas schodzi się tłum gapiów Nieustraszonych. Nagle wszyscy z nich zaczynają wiwatować i klaskać. Puszczam Sarę. Jestem w totalnym szoku. Moja nowa frakcja uśmiecha się do mnie i daje pochwały za moje zachowanie. Dlaczego? Tak powinnam się zachowaywać? Postawić na swoim i dać mu nauczkę? W sumie, czemu nie? Peter zasłużył sobie na to.

Wszystko dzieło się tak szybko. Najpierw pędem ruszyłam za resztą z moją przyjaciółką, potem musiałyśmy wspiąć się na wysokość ponad dziesięciu metrów i wbiec do pędzącego pociągu. Aktualnie siedzę na metalu i dyszę ze zmęczenia. Sara robi to samo.
- Wyskakujemy! - gdy dociera do mnie ten krzyk, jestem pewna, iż zaraz umrę. To żart?! To musi być żart! Jednak, nie. Faktycznie ludzie w czerni wyskakują na dach wieżowca. Powoli się podnoszę pomagając Sarze wstać. Stoimy obie. Podchodzimy do krawędzi, odsuwamy się, a następnie na jeden sygnał skaczemy na dach. Sara boleśnie ląduje na kamieniach. Ja natomiast usiłuje chociaż złapać się dachu. Z mizernym skutkiem.
Powoli widzę jak nieubłaganie spadam w dół. Na górze słyszę krzyki mojej najlepszej przyjaciółki, która próbuje mnie ocalić.
Drze się na innych żeby mi jakoś pomogli.
Zamykam oczy. Nie mam na nic siły.
Czuję, jak opadam na dno.

Serdeczna? (pisane bardzo wolno)Where stories live. Discover now