Rozdział 5

67 7 4
                                    

To niemożliwe. Co on by tu robił? Po co miałby tu przychodzić?! Niech sobie daruje! Nie chcę go widzieć! On chce rozdzielić mnie i Peter'a! Nie pozwolę na to! Max nie zniszczy mojego związku z jego kaprysów! Przygotowuję się do wykrzyczenia mu tego prosto w twarz. Jednak, rzeczywiście chyba mam paranoję. Bo ta postać to wcale nie jest "przystojniak w czerni" tylko jakiś Serdeczny. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam ciepły oddech na swojej szyi. To tylko mój Peter. Boże, jak to cudownie brzmi! Mój Peter!
- Hej Pati, jak się czujesz? - zapytał z czułością w głosie.
- Dobrze - odpowiedziałam całując go w policzek. Posłał mi oszałamiający uśmiech.
- Gdzie idziesz? - powiedział Peter.
- Na stołówkę coś zjeść. Dopiero skończyłam pracę - odparłam robiąc minę pokrzywdzonego dziecka.
- No to idziemy - rzekł mój chłopak.

Zjedliśmy jedzenie na stołówce, po czym blondyn zaproponował, że pójdziemy się przejść. Na naszą korzyść dzisiaj słońce zachodziło wyjątkowo wolno. Peter złapał moją rękę i zaprowadził mnie nad jezioro. Owe jezioro nie należy do naszej frakcji. Właściwie to tak naprawdę nie należy do rzadnej frakcji. Był ciepły czerwcowy wieczór. Jeszcze troche i wakacje! Będziemy mieli wolne! Spacerowaliśmy przez chwilę w ciszy.
- Dziękuję ci za to, że ze mną jesteś - powiedział chłopak. Przytuliłam się do jego torsu. Był ciepły i umięśniony.

Peter rozłożył koc, na którym się położyliśmy. Przez długi czas wpatrywaliśmy się po prostu w niebo. Słońce jeszcze nie zakończyło swojego dzisiejszego kursu po niebie. Otaczała nas kolorowa poświata, świetlne znaki w przeważających barwach : burszytynu, czerwieni, żółci i purpury wraz z niewielką domieszką różu. Nagle poczułam jakbym unosiła się nad ziemią. To tylko blondyn wziął mnie w swe objęcia.
- Chodź Pati, idziemy popływać - oznajmił niosąc mnie w stronę błękitnej wody.
- Peter! Nie mam stroju! - krzyknęłam próbując wysfobodzić się z jego objęć. Postawił mnie na trawie nie cały metr od tafli jeziora. Już po kilku sekundach nie miał na sobie koszulki.
- No chodź - odparł bezstrosko blondyn w samych spodniach.
- No chyba nie - powiedziałam prychając.
- Proooooszę - powiedział Peter robiąc słodką minkę. Westchnęłam. Blondyn ma o tyle łatwiej, że jego spodnie są trzy-czwarte, a nie długie i wąskie jak moje. Ponownie westchnęłam. Ściągnęłam sweter i spodnie. Postanowiłam zostać w podkoszulku. Niebieskooki uśmiechnął się i posłał mi zapraszający gest. Powoli zbliżyłam swoje stopy do niebieskiej barwy. Już po kilku minutach moje bose nogi sięgały wodzie po kostki. Woda jest ciepła, narazie. Dosyć szybko cała zanurzyłam się w jeziorze. Peter poszedł w moje ślady. Bawiliśmy się jak małe dzieci. Oboje mieliśmy bardzi udane dzieciństwo. Właściwie to z blondynem znam się od kąd pamiętam. Mieszka tylko kilka domów od mojego. Przy nim zawsze mogę być sobą. Mogę się nagle zatrzymać, i powspominać dziecięce lata kiedy tylko zechce, a on nie będzie mnie uważał za wariatkę. Nawet sam z siebie dołączy do mnie. Mimo jakiegoś dziwnego uczucia, wiem, że go kocham. Wiem, że on da mi szczęście. To właśnie z nim będę mogła, i chciała, założyć rodzinę. Wciągnąć się w rutynę, tylko po to, aby on mnie z niej wyciągał, każdego dnia.

Po około dwóch godzinach zaczęliśmy się zbierać.
- Dziękuję ci, za to, że zabrałeś mnie tutaj - odparłam posyłając mu szczery, ciepły uśmiech.
- Nie ma za co - powiedział całując mnie w czoło.

W domu byłam grubo po dwudziestejtrzeciej. Przebrałam się w swoją ulubioną koszulę nocną. Jest czerwona z pomarańczową i żółtą koronką. Ma czerwone, koronkowe ramionczka. Uwielbiam ją, jest piękna. Dopiero gdy powiesiłam swoje ubrania żeby wyschły, odkopałam swój telefon. Gdy włączyłam wyświetlacz, ujrzałam, że mam kilka nieodebranych połączeń i sms'ów od Sary. Szybko zadzwoniłam do niej.
- Halo?
- No nareszcie! Człowieku! Ile można czekać?! - usłyszałam głos mojej najlepszej przyjaciółki.
- Na co niby? - zupełnie jej nie rozumiałam. Zdarzało mi się nie odbierać od niej telefonów. Nigdy nie reagowała w ten sposób.
- Co ci jest? - zapytałam ostrożnie.
- Najpierw uszykowana í przebrana w piżamę poszłam pod twoje drzwi, czekałam około dwadzieścia minut. Dzwoniłam í pisałam do ciebie! - zapomniałam, że umówiłam z Sarą na nocowanie ú mnie!
- Tak cię przepraszam! Zupełnie zapomniałam! Peter wziął mnie nad jezioro po pracy. Jeśli chesz możesz przyjść teraz - powiedziałam przez telefon. Sara westchnęła.
- Będę za dwie minuty - rzekła, po czym się rozłączyła. Rozłożyłam śpiwory i koce na podłodze w moim pokoju. Na swoim wielkim łóżku poustawiałam gazetki, słodycze i poduszki.
Rzeczywiście. Sara była po dwóch minutach. Nie mam pojęcia w jaki sposób udało mi się zdąrzyć.
- Kiedyś, zabiję cię. Wspomnisz moje słowa - przywitała mnie moja przyjaciółka od progu. Zachichotałam. Sara tylko przewróciła oczami.

Wieczór minął nam przyjemnie. Słuchałyśmy głośno muzyki z głośników. Nawet same śpiewałyśmy. Wyciągnęłam swoją gitarę, jeśli ostali się jacyś sąsiedzi co mnie lubili, to po dzisiejszym wieczorze, uległo to nie odwracalnej zmianie.

Byłam zdziwiona tym, że gdy obudził mnie budzik, byłam wyspana. Jakim cudem to ja nie wiem. Przecież całą wczorajszą noc prześpiewałam i przetańczyłam z moją najlepszą przyjaciółką. Która godzina? Grubo siódmej. Z westchnieniem wstałam, założyłam czerwone spodnie i żółty sweter. Wzięłam swój żółty plecak i ruszyłam powoli do szkoły.

Gdy szłam przez nasze miasto prawie nie zdążyłam ma autobus. Na szczęście ktoś w ostatniej chwili nacisnął guzik. Zdyszana weszłam do autobusu.
- Hej Patrycja - usłyszałam męski głos. To musiała być pomyłka. To nie mógł być on.
- Halo! - znowu ten głos. Musiałam się przesłyszeć. Przecież to niemożliwe. Popatrzyłam w kierunku owego głosu. Przede mną stał uśmiechnięty mężczyzna w średnim wieku, o identycznym kolorze oczu co moje. Ma na sobie biało - czarne ubranie. Czarne spodnie i krawat oraz białą koszulę.
- Witaj - szepnęłam oszołomiona widokiem własnego ojca. Ojca. Ojca, który zostawił moją mamę. Ojca, który wręcz błagał o to, żeby moja mama dokonała aborcji. Chciał abym nie istniała, bo on sobie nie dawał rady z Mike'iem. Od samego mojego istnienia, nienawidził mnie. Teraz zachowuje się jak gdyby nic się nigdy nie stało. To mnie najbardziej w nim irtytuje. Czy on myśli, że wabaczę mu to jak nas zostawił gdy potrzebowaliśmy go najbardziej?! Nawet nigdy nie przeprosił, nigdy do nas nie przyszedł w odwiedziny, czy choćby sprawdzić jak, i czy w ogóle żyjemy! Teraz stoi i chce ze mną normalnie porozmawiać. Nie do czekanie jego.
- Córeczko, proszę powiedz coś, cokolwiek. Słyszysz mnie? - zapytał się. Słyszę, ale nie mam zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chcę cię znać. Dla mnie nie istniejesz.

Serdeczna? (pisane bardzo wolno)Where stories live. Discover now