Rozdział 12

57 4 2
                                    

Rutyna. Moje życie przez ostanie kilka tygodni to jedna wielka rutyna. Poranne wizyty u Max'a, który jeszcze się nie obudził ze śpiączki. Pamiętam jak przestało mu bić serce. Cóż, trudno by  było tego nie pamiętać... Na całe szczęście jakoś doszedł do siebie, jednak dalej się nie obudził. Po moich wizytach mam rozgrzewkę z innymi Nowicjuszami, później treningi na siłowni, które ostatnio zamieniły się w treningi psychiczne. Musimy dzień w dzień stawiać czoło swoim lękom, bo albo pokonamy je, albo one pokonają nas. Codziennie widzę w tak zwanym krajobrazie strachu martwą mamę, Sarę, Peny, Josh'a i Drake'a ostatnio nawet ujrzałam tam  Marię. Później widzę jak Max wybiera inną, a ja wracam do Peter'a, który zaczyna mnie bić. Mimo to najgorszym dla mnie koszmarem jest gdy biegnę z respiratorami do sali Max'a, lecz przybiegam za późno, a on przeze mnie umiera. Oczywiście mam lęki nie związane z moimi bliskimi: np. z meduzami. Tak. Naprawdę boję się meduz. Jednak i tak najgorszy lęk jest ten ostani w szpitalnej sali... Ta świadomość, że go zawiodłam, że umarł z mojej winy! Doskonale wiem, iż to tylko symulacja, lecz nad tą ostanią marnuję najwięcej czasu. Co ciekawe nie wszystkie moje lęki się powtarzają. W sensie, jednego dnia mogę mieć ich siedem, a drugiego nie mam np. pierwszych dwóch. Zawsze mam tę samą ilość, siedem, jednak one się zmnieniają w zależności od mojego nastroju. Poza treningami moi przyjaciele próbują mnie gdzieś wyciągnąć. Zazwyczaj wtedy z nimi wychodzę. Powoli mnie to przytłacza.


Wstając dzisiaj obudziłam się z dużą energią, była ona spowodowana z odwiedzin mojej mamy. Dzisiaj wszyscy Nowicjusze spotkają się ze swoimi rodzicami. Założyłam swoje czarne ubrania i poszłam do pokoju gdzie śpią Nowicjusze z tej frakcji. Poprosiłam Peny żeby uczesała mnie w dwa warkocze i nałożyła mi staranny makijaż. Obie skierowałyśmy się na stołówkę gdzie przy naszym codziennym stole już siedzieli nasi przyjaciele. Mimowolnie ogarnęło mnie przygnębienie gdy dostrzegłam jego brak przy stole trenerów. Maria posłała mi pocieszający uśmiech. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i mimo dobrych chęci posłałam w jej stronę grymas. Sara wpatrywała się we mnie w ciszy i skupieniu.

- Naprawdę? - powiedziała brunetka z uniesioną brwią i twarzą o znużonym wyrazie.

- O co ci chodzi? - zadałam jej pytanie nie rozumiejąć jej powodu złości.

- Rany boskie! Ile można tego wytrzymać! Jesteś już nie do zniesienia! - krzyknęła. Było to niezauważalne dla innych, lecz nasi towarzysze odwrócili głowy ku nam.

- Naprawdę cię nie rozumiem... - odparłam speszona. Sara głośno westchnęła.

- Staram się ciebie zrozumieć, naprawdę się staram znosić twoje humorki, ale ile można?! To nie jest mój problem, że się zakochałaś w Max'ie i tak go skatowałaś, iż jest w śpiączce już od prawie miesiąca! Do jasnej cholery! Wszyscy już mają cię po dziurki w nosie! Jesteś pieprzoną egoistką! Pogódź się z tym, że on już się nigdy nie obudzi! - wydarła się na mnie. Te słowa bardzo mnie bolały, mimo to nie zaczęłam płakać. Miałam już dosyć płaczu. Po części miała rację. Faktycznie trochę się nad sobą użalałam, ale i tak ostro przesadziła.

- Jak śmiesz! Sara! Czy ty... Czy ty  się dobrze czujesz?! Bo wcale mi na to nie wygląda! - wtrąciła się Peny.

- Daj już jej spokój - dodał Josh. Chłopak wstał aby mnie przytulić, myśląć, że płaczę, ale się mylił. Wyszeptałam wtulona w niego "dziękuję". Sara widząć po któtej stronie są Nowicjusze głośno fuknęła aby po chwili teatralnie wyjść ze stołówki.

- Co za...

- To nie jej wina. To przez jej symulacje - przerwałam Drake' owi.

Zaskoczeni Nowicjusze spojrzeli na mnie.

- Widzi jaka mogę być: oziębła, wredna i wyrachowana, a to przez to, iż nie powiedziała mi prawdy o mnie samej, bo nie chciała mnie zranić. Ona po prostu próbuje temu zapobiec - kończę z lekkim uśmiechem.

- Mimo to przegięła - stwierdził Josh z zaciętą miną.

- Może trochę... - powiedziałam cicho.

- Tak trochę bardzo przegięła - burknęła Peny. Wzruszam ramionami.  Josh bierze mnie na kolana i mocno przytula do siebie. Ze zdziwienia unoszę brwi. Peny i Darke cichutko się śmieją poruszając zabawnie brwiami. Przewracam oczami doprowadzając moich przyjaciół do salwy śmiehu. Po chwili do nich dołączam.


Znajduję się z Peny, Josh'em i Drake'iem w wielkiej hali, gdzie wszyscy czekamy na spotkanie ze swoimi rodzinami. Od porannej kłótni z Sarą, Josh często mnie przytula i trzyma mnie za rękę. Nawet kilka razy pocałował mnie w czoło i w policzek. Czuję się trochę niezręcznie, w końcu jest moim przyjacielem i nie znam go najlepiej więc nie wiem czy jest to dla niego typowe zachowanie, czy też mu się podobam. Oczywiście wolałabym żeby to Max był na jego miejscu, dlatego mam wyrzuty sumienia, chodź nie powinnam. Przecież nie jesteśmy razem. Drake powiedział mi, że nie powinnam tego brać do siebie bo Josh chce po prostu wywołać zazdrość u innej dziewczyny. O dziwo nie czuję się wykorzystana. Tak właściwie, to ta wiadomość mnie uspokoiła. Zapewne gdyby Josh wyznał mi miłość, pod wpływem presji, zgodziłabym się z nim być. Tak, wiem, jestem okropnie głupia, lecz będę próbowała z całych sił się zmnienić. Dla mnie. Dla Max'a. Dla nas.

Na szczęście moje rozmyślania przerywa tłum ludzi, którzy właśnie wchodzą do hali. Zaczynam szukać moją mamę. Obiecała mi, że będzie mnie odwiedzać i wspierać, jeżeli jednak nie przyjdzie, zrozumiem ją. Już pogodziłam się z myślą, iż nigdy więcej jej nie zobaczę. Powoli siadam samotnie na jednej z ławek, oglądając spotkania innych Nowicjuszy. W większości są to Nowicjusze, którzy urodzili się w Nieustraszoności, lecz dostrzegam także rodziny innych Transferów. Lekko się uśmiecham widząc ich szczęście i radość. Siedzę tak dobre 20 minut i dopiero po chwili dociera do mnie, że ktoś siedzi naprzeciwko mnie. Widzę moją mamę, która ma łzy w oczach i uśmiecha się do mnie.

- Mamo... - szepczę, po moich policzkach płyną pojedyncze łzy.

- Patrycjo... - mówi cicho wstając i obejmując mnie. Szybko odwzajemniam uścisk. - Córeczko, tak tęskniłam - z jej ust wydobywa się niekontrolowany szloch.

- Ja też mamo - szepczę jeszcze bardziej się w nia wtulając. Po dłuższej chwili wypuszczamy się z objęć. Zaczynam opowiadać mojej mamie o moich wynikach, przyjaciołach, pomijam tylko swoją "wizytę" w Serdeczności...

- Dobrze się odrzywiasz, to widać po tobie - mówi z uśmiechem. - Mogłabym nawet powiedzieć, że trochę przytyłaś - kończy ze śmiechem. Z uśmiechem przewracam oczami.

- Tutaj, nazywamy to mięśniamy, mamo. Powórz, mięśnie - odpowiadam ze śmiechem. Moja mama szybko parska.

- Naprawdę bardzo się cieszę, że tak dobrze dajesz sobie tutaj radę, córeczko. Oczywiście, wolałabym żebyś była ze mną w domu... Jednak rozumiem i szanuję twoją decyzję - kończy z lekkim  uśmiechem.

- Dziękuję - mówię ponownie się w nią wtulając - chwila, jak to "rozumiem"? - dodaję po chwili. Moja rodzicielka ciężko wzdycha.

- Cóż, gdy byłam z tobą w ciąży, miałam za ledwie szesnaście lat, niecałe dwa miesiące później, odbyła się moja Ceremonia Wyboru - kiwam głową, to wiem od dawna - otóż, przed tym jak byłam w ciąży, poważnie się zastanawiałam nad zmianą frakcji...

- Jaka to miała być frakcja? -  zadaję pytanie bez wcześniejszego myślenia nad tym, co mówię.

- Erudycja - odpowiada cicho.

Serdeczna? (pisane bardzo wolno)Where stories live. Discover now