Rozdział 4

73 7 5
                                    

Max zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Nie chciałem żebyś dalej robiła z siebie idiotke w stołówce, a wiem, że potrafisz być poważna - powiedział z powagą.
- Skąd wiesz, że potrafię być poważna? Przecież wczoraj mnie poznałeś - odparłam.
- Wydajesz się... ogarnięta - powiedział wzruszając ramionami.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - ponownie zadałam pytanie.
- Po prostu... Chciałem cię bliżej poznać - odpowiedział lekko zawstydzony. Posłałam mu ciepły uśmiech.
- Co chcesz wiedzieć? - powiedziałam promiennie się uśmiechając. Nieustraszony pochylił się nade mną. Nasze twarze dzieliły milimetry.
- Wszystko - wyszeptał figlarnie się uśmiechając. Zawstydziłam się. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Max wybuchnął gromkim śmiechem.
- Szkoda, że nie widzisz swojej miny! - krzyknął przyciągając mnie do siebie.
- Tak w ogóle to, która jest godzina? - szybko zmnieniłam temat. Lubię go, ale nie w ten sposób. Wydaje mi się, że kocham Peter'a. Przy nim nie muszę się zmieniać ani udawać. Daje mi sygnały, że podobam się jemu. Więc dlaczego go odrzucam? Przecież Peter nie jest dla mnie tylko przyjacielem.
- Grubo po dwunastej - odparł beztrosko Nieustraszony.
- Muszę iść, mam pracę, i to sporo. Jeszcze za nim dojdę... - powiedziałam odpychając od siebie jego ramiona z obrzydzeniem. Był zaskoczony moją zmianą nastroju.
- Odprowadzę cię - powiedział widząc, że zbieram się do wyjścia.
- Nie - rzekłam szorstko.
- Proszę cię, muszę mieć pewność, że dotarłaś...
- Nie! Nie rozumiesz?! - nawet nie wiem dlaczego zaczęłam krzyczeć. Postanowiłam się opanować.
- Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję ci za to, że mnie tu przyprowadziłeś - powiedziałam zachowując się jak typowa Serdeczna w pobliżu niechcianej osoby. Chłopak był wstrząśnięty moimi słowami.
- Dasz radę? - zadał mi pytanie z troską w głosie. Prychnęłam.
- Nie musisz się o mnie martwić - odparłam wychodząc z jego domu.

- Jezu! Pati! Nie strasz mnie tak więcej! - przywitał się ze mną Peter - Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem. Blondym przytulił się do mnie z ulgą. Odwzajemniłam uścisk. Położyłam swoją głowę o ramię mojego kochanego przyjaciela.
- Niepotrzebnie, nic mi nie jest - powiedziałam wtulona w niego.
- Coś ci chciał zrobić? Albo zrobił ci coś? - zapytał się z niepokojem blondyn.
- Nie, - odpowiedziałam ze śmiechem - chciał mi tylko pokazać mieszkanie nowicjuszy, to taka jaskinia.
- Masz zakaz się z nim spotykać bez powiedzenia komukolwiek gdzie idziesz, jasne? - rzekł Peter wyczekująco.
- Jasne - odparłam całując go w policzek. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.

- Patka! - czy dzisiaj każdy będzie się ze mną witał w ten sposób? - Gdzie byłaś?!
Westchnęłam. Po czym opowiedziałam mojej przyjaciółce całą dzisiejszą sytuację z Max'em. Reakcja Sary była bezcenna. Miała rozdziawione usta i szeroko rozwarte różowe usta. Często malowała je malinową szminką .
- Kochana, jak ja... Jak ja ci zazdroszczę! - wykrzyknęła Sara siedząc na mojej kanapie.
- Dlaczego? Czego niby? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Tego, że tacy przystojniacy się za tobą uganiają! - powiedziała.
- Przestań, więcej z tego kłopotu niż pożytku. Przeze mnie Peter musiał pracować również za mnie! A ja się szlajałam za jakimś typem w czerni! - prychnęłam.
- Ale za to jakim boskim typem w czerni! - odparła Sara.

Następnego dnia mój plan dnia wrócił w miarę do normalności. Z tym, że pewien Serdeczny prawie w ogóle nie odchodził ode mnie. Ciągle bał się, że Max coś mi zrobi. Dzisiaj Peter zaprosił mnie na coś w rodzaju randki. Właśnie się na nią szykuję. Nie mam pojęcia gdzie mnie zabiera. Postanowiłam więc, że założę czerwoną sukienkę z falbanami na ramiona i czerwone ala baletki. Pod sukienką założyłam na wszelki wypadek krótkie spodenki tego samego koloru co pozostałe ubrania. Nałożyłam lekki makijaż i byłam gotowa do wyjścia.

Na miejscu okazało się, że mój przyjaciel postanowił zabrać mnie na łąkę. Na owej łące było jedno ogromne drzewo. Dąb był bardzo rozłorzysty i okazały.
- Piękne miejsce - powiedziałam uśmiechając się. Mój wzrok bezwładnie utknął w tym niezwykłym drzewie. Nim się obejrzałam Peter zmierzał w moim kierunku. Poprowadził mnie na koc piknikowy, który był z drugiej strony dębu. mogłam ze spokojem oprzeć się o jego konar. Chłopak wziął do rąk koszyk i zabrał z niego ciasto marchewkowe i dwie butelki soku pomarańczowego. Ubustfiam ten sok i ciasto!
- Jeju! Kocham to ciasto i ten smak soku! - powiedziałam uradowana.
- Wiem - odparł z uśmiechem podając mi kawałek jedzenia i picia. Z chęcią zaczęłam jeść te pyszności. Rozmawialiśmy z Peter'em o jakichś mało ważnych sprawach.
- Mam dla ciebie niespodziankę - rzekł blondyn wstając. Podał mi rękę, którą przyjęłam. Trzymając mnie za rękę pokazał mi, że to piękne drzewo przy którym cały ten czas siedzieliśmy ma drewnianą huśtawkę. Byłam zachwycona. Nie czekając na pozwolenie puściłam jego dłoń i usiadłam na drewnie. Z pewnie przesadnym szczęściem zaczęłam się huśtać. Blondyn podszedł do mnie z uśmiechem. Pomagał mi się huśtać. Byłam przeszczęśliwa.
- Kocham patrzeć na twój uśmiech - odparł.
- Ja również cieszę się twoim szczęściem - powiedziałam serdecznie. Nie mam pojęcia ile spędziliśmy czasu na łącę. Po jakimś czasie zgłodnieliśmi więc poszliśmy dokończyć ciasto i soki. Było niesamowicie. Gdy tak siedzieliśmy na kocu stykaliśmy się ramionami.
- Patrycja, bardzo ci dziękuję za to, że przyszłaś i za to, że jesteś na codzień w moim życiu - skończył po czym pochylił się w moją stronę i pocałował mnie w usta. Szybko odwzajemniłam pocałunek. Właśnie tego potrzebowałam. Stabilnego chłopaka, który wie czego chce od życia, przy którym mogę być sobą, który za to mnie kocha. Jednak po mimo ciepła w całym moim ciele i czegoś co toczyło walkę w moim brzuchu, coś było nie tak. Jakby czegoś mi brakowało. Pewnie po prostu nie jestem do tego przyzwyczajona. To mój pierwszy pocałunek. Mam nadzieję, że z czasem się przyzwyczaję.

Będąc w domu nadal myślami byłam przy moim blondynie. Jak to pięknie brzmi. Mój blondyna. Mój Peter. Mój chłopak. On należy teraz do mnie, a ja do niego. Cudowne uczucie. Szybko zasnęłam zmęczona zdarzeniami dzisiejszego dnia.

Dzisiaj weekend, wolne. Nareszcie! Pracę na polach mam dopiero w połódnie. Poprawka. Muszę wstawać! Dziś sobota! Z rana praca! Ekstra! Zapomniałam, to w niedziele mamy po połódniu. No dobra, pora wstawać. Ubieram pierwsze lepsze ubrania i zajadam duże, pożywne śniadanie. Wiem, iż pewnie nie zdążę na obiad. Choć kto wie?

Na polu mam mnóstwo pracy. Oczywiście dostaję za to wynagrodzenie, pieniądze i zapewnione jedzenie. Nie ma co narzekać.

Kończę pracę dopiero po dwudziestej. Szybkim krokiem ruszam do stołówki naszej frakcji. Tyle stołówek naraz, że można się z tym pogubić. Dlatego gdy zauważam barczystą, wysoką postać idącą w moją stronę w promieniach zachodzącego słońca. Jestem pewna, że mam przywidzenia.

Serdeczna? (pisane bardzo wolno)Where stories live. Discover now