48. Project 98.

Zacznij od początku
                                    

Justin pozwolił, aby śmiech opuścił jego usta. Potrząsnął głową rozbawiony, przerywając mi.

- Mam w domu pianino. Dziadek jak kiedyś jeszcze żył to grał na nim.

Pokiwałam głową ochoczo, ściskając policzki chłopaka i ucałowałam każdy z nich z radością,  jednak zauważyłam,  że chłopaka coś trapi i nie odwzajemniał mojego uśmiechu,  ani żadnych większych emocji.  Zagryzłam niepewnie dolną wargę. 

- Wszystko w porządku?

- Tak. Zamyśliłem się na moment.

Nie odpowiedziałam już nic, tylko westchnęłam ciężko pod nosem, nie wiedząc co mam mu odpowiedzieć. Zeszłam z ciała chłopaka i ponownie położyłam się obok niego, przytulając się do jego ręki opatuloną grubą i ciepłą bluzą. Czy wspominałam, że cudownie pachniał miętą i wanilią? Muszę koniecznie sprawdzić jego kosmetyki do kąpieli lub perfumy, gdyż zakochałam się w tym zapachu. Przymknęłam oczy, śmiejąc się pod nosem na zabawną kwestię jednego z bohaterów bajki, a jedną z dłoni rysowałam wzorki na nodze Justina, aż pogrążyłam się w otchłani ciemności.

~*~

To zabawne, że gdy nie możemy się czegoś doczekać, czas potrafi płynąć niczym długie lata. Zauważyłam to i tym razem, kiedy z upragnieniem wyczekiwałam graduacji, a tym samym rozpoczęcia wakacji, a wieczorem bal z moim chłopakiem. Dwa ostatnie słowa brzmią nieswojo nawet w mojej głowie, ta myśl jest tak bardzo nierealna, jednak napawa mnie olbrzymim szczęściem. Nie wyobrażam sobie, że Justin mógłby należeć do kogoś innego niż mnie. Chyba za bardzo się do niego przywiązałam.

Odczytywałam w kółko napis na szyldzie sklepu, przy którym zaparkowała moja mama w potrzebie kupna kilku rzeczy, a tymczasem ojciec siedział na miejscu pasażera, nie zamieniając słowa ze mną. Nie żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Wyciągnęłam telefon z kieszeni swojego sweterka, odpisując na wiadomość od koleżanki z klasy. Moje podekscytowanie mieszało się razem ze zdenerwowaniem - palce drżały za każdym razem, gdy próbowałam natrafić na daną literkę. Przemknęło mi przez głowę, co może robić Justin, ale zapewne jest teraz z rodzicami, albo załatwia już rzeczy w szkole, gdyż jest prawdopodobnie najzdolniejszym uczniem w dziedzinie sportu, jakiego miała nasza szkoła. Założę się, że zostanie obsypany nagrodami.

W końcu mama wróciła do auta i ponownie ruszyliśmy w drogę, aż moim oczom ukazały się tłumy absolwentów w czerwonych togach i biretach.

- Dużo ładniejsze togi niż ja miałam. Moje przypominały bardziej musztardę niż część ubioru - stwierdziła matka, krzywiąc się zabawnie, a ja uśmiechnęłam się rozbawiona, wysiadając z auta. Wiedziałam, że nie mam za wiele czasu, więc tylko pożegnałam rodziców, uprzednio wskazując im miejsca siedzące, a sama popędziłam w kierunku gabinetu, gdzie każda opiekunka rozdawała klasie togi. Odebrałam swoje rzeczy i prędko je nałożyłam z nadzieją, że nie wyglądam jak klaun, chociaż kiedyś ktoś mi powiedział, że ładnie mi w czerwieni.

- Cam! Madeline! - zawołałam, obejmując ramionami z trudem  dwójkę swoich przyjaciół, po czym przycisnęłam do każdego z nich usta. Patrząc na nich, zebrało mnie na wzruszenie. Przeżyliśmy tyle lat jako przyjaciele, a jest to ostatni dzień w naszej szkole, gdzie byliśmy razem. - Cameron - wymamrotałam powtórnie, łapiąc chłopaka za policzki i mocno go przytuliłam, starając się nie rozkleić. To tylko zakończenie szkoły, starałam się uspokoić, jednak wewnętrzny głos w sercu podpowiadał mi, że jest to punkt kulminacyjny w moim życiu. Wzięłam głęboki wdech do ust i zebrałam się na radosny uśmiech.

Project 98 | j.bOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz