Portret martwego chłopca | Kuroshitsuji

Start from the beginning
                                    

- Nie uważasz paniczu, że jako ostatni członek rodu, powinieneś zostać sportretowany? - zapytałem, kiedy znudziło mi się czekanie na odpowiedź.

- Nie wydaje mi się to niezbędne - odpowiedział z wahaniem. Napomknę, że nie zaszczycił mnie przy tym spojrzeniem. - Jednak nie mam ku temu nic przeciwko.

- W takim razie skontaktuję się z malarzem.

Właśnie tak do posiadłości trafił młody, uzdolniony malarz. Gdybym się postarał, zapewne przypomniałbym sobie jego nazwisko. W każdym razie nie tracił czasu na pogawędki i od razu zabrał się do pracy. Na początku nie przeszkadzało mi, że wpatruję się tak zachłannie w mojego pana, ponieważ towarzyszyłem im w początkowej fazie tworzenia obrazu. Brałem to za fascynację płynącą z natchnienia, a komplementów, którymi go raczył, nie traktowałem nazbyt poważnie. Wróciłem do pracy, niechętnie zostawiając ich samych.

Kiedy wróciłem do nich z uprzednio przygotowanym podwieczorkiem, zastałem ich pogrążonych w rozmowie. Zakuła mnie szpilka poirytowania, gdy dojrzałem leżące odłogiem ubrudzone farbą pędzle. Starałem się udawać, iż tego nie dostrzegłem, aczkolwiek brew zadrgała mi niekontrolowanie, zupełnie jakby się przeciw temu buntowała.

Dni mijały, a choć płótno z wolna zaczęły zapełniać barwne plamy, to moje zdenerwowanie nie mijało. Wręcz przeciwnie z każdą wizytą malarza rosło i rosło. Gdy zwróciłem na to uwagę paniczowi, wyśmiał mnie, twierdząc, że jestem zazdrosny. Uczucia, które jednak wtedy żywiłem, były jednak o wiele bardziej złożone, niż zwykła zazdrość.

"Daj sobie spokój, przecież i tak jestem martwy."

Nie mogłem zaprzeczyć. Pewnie wiedział, że powstanie portretu ma być zwieńczeniem jego żywota. Nawet bez mojej pomocy, płomień tlący się w jego duszyczce dogasał. Odbijało się to odrobinę na wyglądzie zewnętrznym, jednak nie na tyle, by ktoś nie będący mną mógł to zauważyć. Niegdyś zaróżowione policzki, straciły kolor i zapadły się nieznacznie. Żebra uwidoczniły się, sprawiając wrażenie prętów klatki więżącej serce. Spod gładkiej jak jedwab skóry prześwitywały błękitne żyły. Nikt, kto nie przyglądał się jego ciału codziennie, nie dostrzegłby tych subtelnych zmian.

Jego charakter za to zmienił się niemalże nie do poznania. Zniknęły ironiczne komentarze dotyczące mojego zachowania. Docinki słowne również odeszły w niepamięć. Zachowywał się, jakby został pozbawiony celu w życiu. Oczywiście osiągnął go, jednak nie czuł się spełniony, wręcz przeciwnie, odebrano mu nienawiść, którą się karmił. Zachowywał się jak pusta skorupa, co niekiedy doprowadzało mnie do szaleństwa. Odebrał mi przyjemność z "bawienia się jedzeniem", jednak nie powinienem dopominać się o to, by dostarczał mi rozrywki.

W końcu doszło do tego, że obarczył mnie zakazem pokazywania mu się na oczy, gdy pozował do portretu. Nie uczestniczyłem więc w procesie jego powstawania, żywiłem jednak wielką nadzieję, że w efekcie końcowym nie będzie ani kropli czerwonej barwy. Nienawidziłem tego koloru, a ponadto nie pasował on paniczowi ani trochę.

Nie podsłuchiwałem rozmów prowadzonych za drzwiami salonu, w którym Ciel wraz z malarzem spędzali czas, choć pozostała służba właśnie o to mnie posądzała. Nie musiałem zniżać się do takiego poziomu, by wiedzieć, co kryje przede mną zakazany chwilowo pokój. Połączenie między mną a kontraktorem nie osłabło ani trochę, a choć nie słyszałem wypowiadanych przez niego słów, czułem jego rozbawienie lub też zawstydzenie. Rumieniec wpływający na policzki oraz samozadowolenie, gdy usłyszał trafny komplement. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mężczyzna zaleca się do niego.

Lukrowane historie | oneshotyWhere stories live. Discover now