I

10.2K 501 87
                                    

Mały i wychudzony chłopiec, właśnie mył naczynia, gdy do domu wrócił jego wuj. Wuj Vernon, był człowiekiem otyłym i okropnym z charakteru. Był gorszy, nawet od swojego syna, którego chłopiec, szczerze nienawidził. Ciotka Petunia, siedziała przy stole w jadalni, czytając magazyn dla kobiet. Nikt nie zwracał uwagi na małego chłopca, wypełniającego obowiązki domowe. Dziś były jego jedenaste urodziny. Jak co roku, nikt nie zawracał sobie głowy świętowaniem, czegoś tak nieistotnego. Gdy do drzwi zadzwonił dzwonek, zielonooki chłopiec, szybko wytarł ręce z piany i podążył do drzwi. Na ziemi, pod nimi była kupka listów. Ostatni, zaskakująco, był do niego. Szybko schował cenny list pod koszulkę, oddał resztę listów ciotce i wrócił do zmywania.

Wieczorem, siedząc w swojej komórce pod schodami. Wyjął delikatnie list, po czym dokładnie obejrzał kopertę. Adresatem był on, a nadawcą Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dziwne... Potrafił robić małe, nieskomplikowane sztuczki, jednak zdecydowanie za mało, by pójść do tej szkoły. Równie ostrożnie zerwał pieczęć i odczytał list. Został przyjęty i potrzebował rzeczy, do tej szkoły. Wiedział, jak porozmawiać o tym z wujostwem, tak aby się zgodzili. Ciekawiło go, czego może nauczyć się w tej szkole. Ciekawiła go magia, która pomagała mu na co dzień przetrwać.

Następnego dnia, wstał jak zwykle skoro świt i zaczął przygotowywać śniadanie dla domowników. Smażone kiełbaski, jajka sadzone i zapiekane plastry bekonu. Dla wuja mocną czarną kawę, dla ciotki i siebie, zieloną herbatę. Dla Dudleya, postawił litrową Coca-Colę. Dzbanek z sokiem pomarańczowym i szklanki, również ustawił odpowiednio przy trzech nakryciach stołu. Sobie usmażył jeden plaster bekonu, jajecznicę z dwóch jajek oraz wziął dwie kromki chleba. Zaniósł to szybko do komórki, tak by nikt nie zauważył, po czym zabezpieczył przed wystygnięciem.

Gdy na dół zeszli domownicy, zwabieni zapachem pysznego jedzenia i napoi, ulotnił się, żeby nie przeszkadzać. Szybko zjadł i schował talerz, po czym wyszedł pozbierać naczynia do mycia. Gdy zrobił wszystko co powinien, spojrzał na ciotkę i wuja.

- Przepraszam, Ciociu, czy mógłbym z Tobą porozmawiać? - Zapytał cicho i nad wyraz uprzejmie.

- Czego chcesz chłopcze? - Warknęła kobieta, patrząc z pogardą na dziecko.

- Zostałem przyjęty do szkoły z internatem. Bardzo daleko stąd, chciałem powiedzieć, że będę w domu tylko na wakacje.

- Ile trwa ta szkoła?

- Siedem lat, ciociu.

- Idziesz tam gdzie ona, dziwolągu?!

- Tak, ciociu.

- Potrzebujesz rzeczy?

- Pewnych... Myślę, że opiekun, o którym wspomniano w liście, powinien dziś przybyć by zabrać mnie na potrzebne zakupy. Napisano, że funty, nie będą mi potrzebne.

- W takim, wypadku nie mam nic do powiedzenia, jak tylko życzyć ci, by ktoś Cię jednak na te wakacje przygarną.

- Postaram się Ciociu.

- No ja myślę, dziwolągu

Dwa dni później, z samego rana, po raz kolejny zadzwonił dzwonek do drzwi. Chłopiec po raz kolejny oderwał się od mycia naczyń, by sprawdzić kto to. Otworzył drzwi i zobaczył za nimi ogromnego mężczyznę.

- Harry?

- Tak, w czym mogę panu pomóc?

- Jestem Hagrid, zabieram Cię na zakupy, przed szkołą.

- Może pan chwilę poczekać? Muszę poinformować Ciotkę.

- Tak, tak. Dobry pomysł...


Zakupy minęły spokojnie, a Gajowy Hogwartu kupił chłopcu sowę. Mało ze sobą rozmawiali, zakupy robili praktycznie w ciszy. Harry, gdy dowiedział się, ile pieniędzy posiada, był niezmiernie szczęśliwy. Doskonale wiedział, jak je wykorzysta. Zabrał ich zdecydowanie za dużo, układając w głowie plan.

U Madame Malkin, zamówił całą szafę od nowa. Eleganckie, czarne spodnie, marynarki i czarne koszule. Kilka białych koszul i czarnych krawatów. Zamówił uniwersalny mundurek dla pierwszoroczniaków i parę eleganckich butów do tego. Resztę pieniędzy podzielił, na te, które wyda na książki i te, które odłoży na pobyt w szkole.

W Esach i Floresach, kupił książki do szkoły i kilka innych, które go zaciekawiły. U Olivandera, kupił swoją różdżkę, która, wydawała mu się bezużyteczna. Potrafił czarować bez niej...

Gdy w aptece, zakupywał składniki na Eliksiry, właściciel właśnie opowiadał jak ważne i skomplikowane one są. Zainteresowały go i wrócił raz jeszcze do księgarni. Tam kupił kilka książek o nich i podręczniki do następnych klas, których zamierzał się prędko nauczyć. Kufer kupił na końcu, dzięki temu mógł wszystko dokładnie poukładać i posortować już teraz. Gdy spakował już całe zakupy, zostawił tam, również i różdżkę. Zamykając i zabezpieczając kufer, posłużył się swoją magią. Po chwili zmniejszył go i wrzucił do kieszeni. Zagadany Hagrid i właściciel sklepu, niczego nie zauważyli.

Czarnowłosy, uważał zakupy za udane. Wrócił do domu, najedzony i zmęczony. Gdy żegnał się z Gajowym pod domem, ten życzył mu Gryffindoru. Ponieważ Harry, podczas kolacji zaczął czytać Historię Hogwartu. Będąc już w połowie tej fascynującej lektury, Potter bardziej chylił się ku Slytherinowi czy nawet Ravenclaw. Z powodu raczej dla niego, oczywistego. Wiedza i potęga są bardziej pociągające, niż głupia odwaga czy przyjaźń. W domu wrócił do swojej komórki, przebrał się w piżamę i ruszył do łazienki. Po wieczornej toalecie, zapalając małą żarówkę nad swoim materacem, wrócił do czytania książek.

W ciągu wakacji, przeczytał już dwie książki, dla początkujących o Eliksirach. Spodobały mu się. Pierwsza z nich, była w całości poświęcona rodzajom przygotowywania składników. Krojenie, siekanie, miażdżenie i plastry, wszystko to co do tej pory wydawało mu się tym samym, nagle stało się niezwykle ważne. Przeczytał również kilka pierwszych rozdziałów z podręczników i stwierdził, iż Wróżbiarstwo, nigdy nie będzie jego mocną stroną. Transmutacja wydawała się ciekawa, Obrona przed czarną magią fantastyczna, nawet Opieka nad magicznymi stworzeniami, wydawała się ciekawa. Zielarstwo, które dla niego było ogrodnictwem, było raczej banalnie proste i łatwe. Gdy po raz kolejny czytał swoje notatki z książek, drzwi do jego pokoju (komórki) otworzyły się. Stał w nich jego Wuj.

- Jutro z samego rana, zawiozę Cię na peron, ty Dziwolągu. - Powiedział z jadem w głosie.

- Dobrze, Wuju. Dziękuję, Wuju. - Vernon, tylko prychnął i trzasnął drzwiami.

Rano, po zjedzeniu skromnego śniadania, jak zwykle, udał się wraz z Wujem do garażu po Sowę, którą nazwał Decorem Alba. Biała piękność, bo taka była w rzeczywistości. Zahuczała nawet na jego widok, chłopiec wziął ją i ruszył do samochodu. Gdy podczas drogi, rozmyślał na temat swojego przydziału, przerwał mu Wuj.

- Nie wracasz na święta i ferie. Wszystko załatwiasz sobie sam. Tu masz kilka kartek z moim podpisem, powinny starczyć na jakieś zwolnienia czy wyjścia. Nie chcemy od Ciebie żadnych listów czy skarg z szkoły. Najlepiej jakbyś do wakacji o nas zapomniał.

- Dobrze, Wuju. Dziękuję, Wuju. - Jego zwyczajowa kwestia do Wuja zadziałała jak zwykle, jednak cieszył się na tę odrobinę dobra, którą mu dał. Te kartki z podpisami, mogą mu się bardzo przydać.

Na dworcu, Wuj zostawił go samego sobie, a on był za to wdzięczny losowi. Bilet, który był w liście głosił, iż pociąg wyjeżdża z peronu 9 i 3/4. Czytał już o nim, więc wiedział jak się na niego dostać. Będąc wcześniej niż większość osób wszedł do czerwonej lokomotywy i zajął ostatni przedział w ostatnim wagonie. Powiększył swój kufer i umieścił go na górnej półce. Z kieszeni wyjął jeszcze Historię Magii i pogrążył się w czytaniu.


Srebrny KsiążęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz