Part 1 | Pierwsze dni bywają trudne...

Comincia dall'inizio
                                    

Po chwili już byłam w łazience pod prysznicem i myłam swoje ciało żelem o zapachu mięty oraz arbuza. Włosy zaś umyłam szamponem o zapachu mango, gdy wyszłam rozczesałam je i związałam w luźnego warkocza by choć trochę się zakręciły.

Szybko ubrałam przygotowane przez siebie ubrania i zeszłam na dół do kuchni, w której czekała na mnie ciocia ze śniadaniem. Podała mi naleśniki z syropem klonowym i powiedziała, że musi pójść, do teraz już jej kawiarni.

Odziedziczyła ją po śmierci babci. Interes od zawsze się kręcił, kawiarnia mieści się w samym centrum Sydney, jest dość przytulnym miejscem, ale i popularnym.

Gdy raz z rodzicami przyjechaliśmy odwiedzić ich znajomych byliśmy w tej kawiarence to, dlatego ją kojarzę ale nie wiedziałam, że należała do mojej babci. Rodzice sporo przed nami ukrywali... Tak, wiem to dziwne!

Matka nie utrzymywała z nią kontaktu. Babcia nie miała nikogo bliskiego, oprócz cioci Alice, ponieważ dziadek zmarł jeszcze przed urodzinami Austin'a w wypadku samochodowym z tego co mi opowiadała.

Po zjedzeniu śniadania wróciłam do łazienki by rozpuścić swojego, długiego warkocza i umalować się. Nie należę do tych dziewczyn, które nakładają tonę tapety na twarz i ubierają się w skąpe ubrania. Krótko mówiąc nie jestem plastikiem i tak się też nie zachowuje...

Moje, długie, brązowe włosy zostały dokładnie wyczesane i teraz spadały kaskadami na plecy oraz ramiona. Później nałożyłam korektor by zakryć wszystkie niedoskonałości (których i tak jest mało), a także tusz do rzęs. Na koniec usta musnęłam półmatową szminką o jasnym, malinowym kolorze.

Wróciłam do pokoju, tylko po telefon oraz portfel i ruszyłam do wyjścia. Na nogi naciągnęłam czarne botki. Krzyknęłam jeszcze tylko do brata (ponieważ cioci już nie było) który na 100% jeszcze śpi, że wychodzę.

Gdy wyszłam, poczułam przyjemne ciepło na swoim ciele i spojrzałam na godzinę. 8:30, rozpoczęcie roku mam na 9, więc powinnam być chwile wcześniej.

Szłam  ulicami budzącego się do życia Sydney, a gdy dotarłam przed budynek mojej, obecnej szkoły obiecałam sobie, że tu zacznę nowe życie. Znajdę przyjaciół, których nie miałam w NY. Może nawet chłopaka...

Z rozmyśleń wyrwała mnie ręka na moim ramieniu, która była częścią ciała niskiej, blondwłosej dziewczyny, uśmiechała się do mnie promiennie i przyjacielsko.
- Hej, jesteś nowa?-zapytała miłym głosem dziewczyna.
- Tak, jestem Lily. Um... Mogłabyś zaprowadzić mnie do sekretariatu, nie mam bladego pojęcia, gdzie to jest?-spytałam niską blondynkę. Była bardzo niska ale szczupła i miała przyjemny uśmiech. Jestem wyższa od niej o 1,5 głowy, nie żebym była jakaś mega wysoka, ale mogę się pochwalić 172 centymetrami.
- Jasne! Ja mam na imię Alexandra, ale mów mi po prostu Alex.- zachichotałam na jej podniesiony i "podniecony" głos.

Jak zdążyłam juz zauważyć jest dosyć wybuchowa i szalona, ale miła zarazem.

Coś czuje, że się dogadamy, mała...

Wraz z dziewczyną ruszyłyśmy w stronę drzwi wejściowych. Oczywiście oczy wszystkich były zwrócone na nas. 

Oj dajcie spokój wiem, że wyglądam zajebiście, ale bez przesady... Tak wiem, wiem jestem lekko dziwna. Ale... Hej dziwacy są fajni!

Gdy szliśmy zauważyłam, grupkę pewnych chłopaków otoczonych kampanią szkolnych plastików. Oczy chłopaków były zwrócone w moją stronę.

Był tam chłopak o zielonych włosach i szczerym, miłym uśmiechu. Trochę wyższy od niego chyba Azjata o ciemnych włosach i czekoladowych oczach podobnych do moich. Obok niego z telefonem w ręku stał najniższy z nich chłopak o złocistych lokach i okularach z czarnymi oprawkami. Na środku stał wysoki chłopak, o blond włosach uformowanych w artystyczny nieład.

Friends or Lovers? Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora