Rozdział 13 - Take me there

Start from the beginning
                                    

-Najpierw coś przekąsimy, a potem idziemy spać, czy wpierw ucinamy drzemkę, a później pieścimy żołądki?

-Wrzuciłbym co nieco na ząb - przyznałem.

Kuchnia wyróżniała się niebywałą przestronnością; rozległe przestrzenie pozwalały tańczyć walca wiedeńskiego na posadzce wyłożonej chłodnymi kaflami. Blaty czyste, obdarte z jakichkolwiek śladów użytkowania. Czy Viv nie zaprosiła mnie do domu będącego eksponatem jednego z biur handlu nieruchomościami? Czy w mroku nie dostrzegłem szyldu z ofertą sprzedaży wbitego w połać trawnika?

-Mama jest pedantką - wyjaśniła Viv. - Obiecałam sobie, że nigdy nie będę taka jak ona. To doprawdy nie do zniesienia. Czasem zastanawiam się, czy mój dom to dom, czy jedynie chwilowa przechowalnia bagażu.

-Kiedy pewnego dnia dostanę błogosławieństwo twoich starszych i zamieszkamy razem w naszym wspólnym przytulnym gniazdku, nie będziesz musiała nawet kiwnąć palcem, o sprzątaniu nie wspominając.

-Rozważę twoją propozycję, kolego.

Kolega - sześć liter, które goryczą oblały mi głowę i ramiona, i wkrótce tonąłem w niej cały. Cóż za beztroski krzew kolczasty, przez który przedzieram się z zapałem.

Ta przestronna kuchnia, która swoją drogą wyglądała tak, jakby spędzono całe lata świetlne na szorowaniu jej szczoteczką do zębów, bowiem nawet podłogowe fugi kłuły mnie w oczy blaskiem, posiadała niezliczony ciąg szafek i szuflad. Wkrótce w labiryncie rozwartych drzwiczek zagubiła się Viv. Szperała po kątach, wznosiła się wysoko na palce stóp, to znów opadała na kolana trzeszczące akompaniamentem każdorazowego przysiadu. Wystawiła na blat mleko w kartonie i mix płatków śniadaniowych w osobnych pojemnikach okrytych szklanym wiekiem: kukurydziane, czekoladowe i skąpane w miodzie.

-Mogę ci zaproponować płatki z mlekiem. Albo mleko z płatkami. Twój wybór.

-Jesteś dziś taka hojna, maleńka. - Chwyciłem się za serce.

-Wiem o tym doskonale. O ile mleko nie zdążyło się skwasić. Jeśli jesteś taki bohaterski, pójdziesz na pierwszy ogień i spróbujesz.

-A potem przez pół dnia będę biegał w podskokach do kibla. Nie mów mi, że to nie jest prawdziwe poświęcenie.

Łagodny uśmiech, ten który rozszczepia w ciemni biel, kołysał się w wygiętym łuku jej ust. Nasypywała wówczas płatków śniadaniowych do głębokich salaterek, zalewała mlekiem do połowy, te tonęły pod naporem łyżki wzbudzającej na spokojnych wodach wir.

-Smacznego, misiu pysiu - powiedziałem, gdy usiedliśmy po przeciwnych stronach kuchennego blatu.

Brzęk łyżek w starciu ze szkłem salaterek; chlupot mleka w sztormie uderzającego o spadziste klify; zamaszyste trasy języka po wilgotnych wargach; trzask kruszonych płatków pod żelaznym naporem siekaczy - to wszystko trwało raptem chwilę, krótki niezbadany moment. Niebawem salaterki były puste, bez śladów, bez naleciałości śródnocnego śniadania.

-Muszę się zdrzemnąć - powiedziała. - Jestem wykończona, a z samego rana mam sprawdzian z matematyki. Miałam się pod wieczór pouczyć. Miałam - zaznaczyła.

-Miałaś. Ale zamiast tego przeżyłaś przygodę życia. Kule krążyły ci wkoło głowy, z zimną krwią mordowałaś puszki. Czyż to nie frajda większa od ślęczenia nad trygonometrią?

-Nie zamierzam rozstrzygać tej kwestii. Najwidoczniej pojęcie frajdy jest definicją względną.

-Nie kłam. Widziałem w tobie tę nieposkromioną wolność. Oczy ci się śmiały.

Made in heavenWhere stories live. Discover now