9. ,,Ostra jazda"

1.5K 156 21
                                    

ROK 845, KORPUS ZWIADOWCZY

Ciszę panującą między pustymi korytarzami przerywały pospieszne kroki. Niska osóbka o rudawych włosach sięgających do ramion, które poruszały się przy każdym kroku i pięknych piwnych oczach starała się zachować spokój. Nękały ją ponure wizje, będące skutkiem zaraz wypowiedzianych słów. Zmierzała w stronę gabinetu swego przełożonego z wielką prośbą. Istniała mała szansa, że kapral zgodzi się i obejdzie się bez reprymendy. Co to, to nie! Jeżeli odmówi, zdenerwuje się i znajdzie jakąś karę... A kobieta tak usilnie próbowała wywiązywać się w ostatnim czasie ze wszystkich swoich obowiązków, z zadowalającym skutkiem. Na treningach dawała z siebie więcej, po to, by tego dnia móc jeden opuścić.

Stanęła przed drzwiami gabinetu, próbowała uspokoić swoje silnie kołaczące serce. Zacisnęła dłonie w pięści, wzięła kilka głębokich oddechów, aż w końcu zdecydowała się zapukać. Nie uzyskała odpowiedzi. Może go nie było? Kurcze! Gdzie on mógł się podziać?!

Już miała odwrócić się na pięcie i odejść zawiedziona, gdy w końcu zza drzwi usłyszała ten głos. Silny, który sprawiał, że ciarki przechodziły po plecach. Chwyciła za klamkę i weszła do środka. Kapral niewiele wyższy od niej, nazywany nie raz Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości opierał się o ścianę przy oknie i uważnie lustrował wzrokiem swego gościa. Jego kurtka, na której widniał emblemat z biało-niebieskimi skrzydłami  była zawieszona na wysokim oparciu krzesła przy biurku. Kapral stał w koszuli i żabocie, który właśnie poprawił. Biała chusta iścierek leżących na biurku zdradzało, że mężczyzna skończył niedawno sprzątać. 

- Petra - odezwał się ponownie, wyrywając kobietę z zamyślenia. - Chcesz czegoś?

- Ja... Mmm... To znaczy... - jąkała się. Nie wiedziała, jak to powiedzieć.

- No, wyduś to w końcu z siebie.

- Chciałam dziś opuścić korpus, by móc spotkać się z rodziną! - pochyliła się nisko. O mało co, głos jej się nie załamał! Co za wstyd! Tyle czasu już jest w oddziale specjalnym kaprala Leviego, a tu teraz zgrywa jakąś jąkałę! - Wiem, że dziś mamy kolejne ćwiczenia, ale każda wyprawa może okazać się naszą ostatnią... Dlatego chciałam wykorzystać ten jeden dzień. W każdej chwili może też coś wydarzyć się w domu... Poza tym... Jest jeszcze moja przyjaciółka, będąca dla mnie jak siostra.  Obiecuję, że na następnym treningu będę pracować jeszcze ciężej! Posprzątam cały korpus! Nawet pokój Guntera! Tylko proszę!

Levi wciąż wstał niewzruszony. Jakby nie słuchając kobiety, wyjrzał przez okno. Słońce dopiero co zaczęło wznosić się ponad horyzont. Myślał. Petra musiała wstać naprawdę wcześnie, aby wykonać swoje obowiązki (nie licząc treningu, z którego teraz by zniknęła) i tu przyjść.

- Wiesz, że nie jesteś jakaś tam wyjątkowa, nie? - skrzyżował ręce na piersi. - Jeśli dam tobie wolne, każdy inny również będzie chciał.

- Zdaję sobie z tego sprawę, ale to naprawdę dla mnie ważne! Potroję swój wkład w treningi! Wysprzątam nawet pracownię dowódcy Hanji! - zamknęła oczy i cudem powstrzymywała łzy. Nie chciała brać go na litość. W sumie i tak to na niego by nie zadziałało. Znów na nią spojrzał. Tymi pięknymi... kobaltowymi oczami, mocno podkrążonymi, z zapewne z przepracowania. 

- Jeden dzień - rzucił obojętnie. - Masz jeden dzień. Jeżeli się spóźnisz, czeka cię poważna kara, rozumiesz?

Petra wyprostowała się zadowolona z siebie, uderzając pięścią o pierś.

- Dziękuję! - prawie krzyknęła i opuściła gabinet.

- Cholera... biurko znów się zakurzyło.

OBÓZ SZKOLENIOWY

- No weź! Aberald, nie bądź taka! - krzyczał jak małe dziecko Jordan, składając ręce jak do modlitwy. - Co ci szkodzi?

Ansa pokręciła głową z niedowierzaniem. Ignorując chłopaka, szła na główny plac, gdzie miały odbyć się zajęcia z samoobrony. Jak dobrze, że kiedyś często ćwiczyła z wujem Kiernanem. Dzięki temu nie uchodziła za ofiarę i jakiekolwiek pojęcie o walce posiadała. A to mogło zapewnić jej wysokie statystyki, przybliżające ją do upragnionego celu.

- Powiedziałam ,,nie'' - powtórzyła, chyba po raz setny, już znudzonym głosem.

- No, ale co ci szkodzi?! - domagał się odpowiedzi.

- Nie chcę podpaść Shadisowi i wylecieć stąd, czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje? - zatrzymała się przed nim łapiąc się pod boki. - Nie dam z tobą nogi do miasta, by się zabawić.

- To niekoniecznie musi być randka! - kontynuował.

- Dasz mi w końcu spokój? - Lower uśmiechnął się zawadiacko. - Czyli jednak nie.

- To jak będzie?

Aberald, mając już dość próśb i namów chłopaka, ruszyła dalej. Nie chciała się spóźnić, by Keith nie zwyzywał ją od najgorszych i w jakikolwiek sposób ukarał. A to wszystko byłoby winą tego fioletowowłosego buca! Niestety los postanowił sobie z niej zażartować i ustawił ją w parze wraz z Jordanem, jako partnerem sparingowym. Westchnęła z rezygnacją. Kątem oka zauważyła, jak Laurys spokojnie ćwiczy z Raną, Astrid z Noelem, a Lara siłuje się z czarnowłosą Alexandrą. 

Stanęła w wyznaczonym przez instruktora miejscu i przyjęła pozycję, jakiej dawno temu się wyuczyła. Prawą nogę wysunęła lekko do przodu, a lewą do tyłu. Uniosła nieco wyżej łokcie i zasłoniła twarz. 

- Zróbmy tak: jeżeli wygram, idziesz ze mną! - zadecydował. Również przybrał odpowiednią postawę, lecz nim cokolwiek zdołał zarejestrować, leżał płasko na ziemi, przez co mógł spokojnie wpatrywać się w niebo. To była zaledwie chwila. Szybko go chwyciła i równie szybko powaliła na ziemię.

Fioletowowłosy pomasował się po szczęce i wstał. Za plecami usłyszał szczery śmiech Charlesa, walczącego z Rhysandem Connorsem - młodzieńcem z wielkim potencjałem, który również był obiektem westchnień wielu kadetek. 

- Powaliła cię dziewczyna? - zakpił sobie.

- Zamknij się, pomidorze! - wycharczał. - Nie byłem skupiony! Wygram!

Jeszcze kilka razy padł pokonany na ziemię. Nie ważne, co próbowałby zrobić, nie miał z nią szans. Kto by się spodziewał takiej siły po takim chucherku? Musiał przyznać była niezła. Ansa uśmiechnęła się podejrzanie, co bardziej prowokowało Lowera. Nie miał zamiaru od tak przegrać!

- Widzę, szykuje się ostra jazda! - zawołał, podwinął rękawy kurtki, na której widniały dwa skrzyżowane miecze na szarej tarczy i ruchem ręki zachęcił Aberald do ataku. - Dajesz, kochaniutka.

Ai no Tsubasa | Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz