4. ,,Gówno, nie żołnierze!"

1.9K 180 49
                                    

ROK 845, MUR ROSE, DWA MIESIĄCE I TYDZIEŃ PO UPADKU MARII

Ansa wraz z Laurys odczekała ten ciężki tydzień, który przyszło im przeżyć w nieludzkich warunkach. Z każdym dniem uchodźcy coraz zacieklej walczyli o racje żywnościowe, które z każdym dniem celowo malały, co nie umknęło uwadze Laurys. Jednak miała swój ukryty talent i zawsze udawało jej się podebrać dwa chleby, dla niej i Ansy. W ten sposób udało im się pozostać przy zdrowych zmysłach, bez desperackiego wołania o jedzenie.

Gdy rozeszły się wieści, że rozpoczął się nabór do korpusu treningowego, obie dziewczyny wstąpiły tam bez zastanowienia. Co prawda, tylko Aberald miała marzenie, które mogło spełnić się, wstępując do wojska. Natomiast Laurys podążyła za nią, bez celu, bez pragnień. Byleby być blisko osoby, która została jej pierwszym przyjacielem. Doskonale wiedziała, że dostanie się do Zwiadowców może skończyć się tragicznie, ale zdecydowała, że bez względu na wyniki pójdzie tam, gdzie Ansa. Niczym jej cień.

- Zauważyłaś, że z każdym dniem jest coraz mniej uchodźców? - zagaiła Wayland, idąc cicho za przyjaciółką wraz z pozostałą młodzieżą, która postanowiła zaciągnąć się do wojska.

Ansa dałaby sobie głowę urwać, że większość planuje być jak najlepsza, byleby dostać się do tej pieprzonej Żandamerii. Nie chcieli ryzykować własnego życia. Chcieli żyć bezpiecznie za murami i jeść, pić, ile dusza zapragnie. Doprawy rozczarowujące.

- Zapewne albo znaleźli sobie pracę albo wyginęli z głodu. Żandameria z każdym dniem coraz mniej dostarczała żywności. W ten sposób mogli zmniejszyć naszą liczebność - odpowiedziała Ansa.

- Zupełnie jakby armia wyzwoleńcza im nie wystarczała - burknęła oburzona Wayland.

Aberald pokręciła głową. Sama uważała, że to co robił rząd oraz ten leniwy korpus było nie tyle smutne, co po prostu nieludzkie.

- Nadal nas sporo zostało. Będąc tutaj nadszarpujemy ich zapasy i przestrzeń. Nie chcą nas tutaj.

- Zauważyłam - doskoczyła do niej Laurys. Pokazując język do tych, którzy stali i cieszyli się, że kolejni uchodźcy opuszczą ich teren.

Potwory.

Gdy mijały ostatni dom, by wejść na powóz, który miał zabrać ich do specjalnego ośrodka treningowego, napotkały złowrogie spojrzenia Żandarmów, co szczerze przestraszyło Laurys i wtuliła się w ramię kilka centymetrów niższej towarzyszki, co wyglądało nieco komicznie. Ansa zignorowała szepty pseudo-żołnierzy i szła dalej przed siebie. Powstrzymała się przed uderzeniem ich obu w twarz. Głównie dlatego, że nie chciała zadzierać z prawem i mieć już na samym początku nieprzyjemności, które utrudniłyby jej szkolenie. 

Nagle Laurys pociągnęła ją lekko za długi rękaw koszuli całej w plamach i w niektórych miejscach podartej. Palcem drugiej dłoni wskazała na wysokiego chłopaka o fioletowych włosach, który właśnie wsiadał na inny wóz.

- Śmieszne włosy - parsknęła śmiechem Wayland. Śmiała się jak małe dziecko. W sumie czasami bardzo je przypominała, nikt w takich chwilach nie wziąłby jej za prawie pełnoletnią młodą kobietę.

W końcu i one zajęły miejsca w wozie. Poczuły mocne szerpnięcie i wóz ruszył. Ku nowej przyszłości. Wayland kiwała się na boki, nucąc pod nosem wesołą piosenkę. Niektórzy współpasażerowie krzywo na nią z tego powodu patrzyli. Aż trudno było uwierzyć, że w świecie opanowanym przez tytanów są takie osoby jak Laurys Wayland - osoba, która śmieje się ze wszystkiego i równie wszystko daje jej mnóstwo radości.

OBÓZ SZKOLENIOWY

Nim pojawili się na placu, gdzie ich tymczasowy dowódca miał obejrzeć nowych kadetów ze 101. Korpusu Treningowego, otrzymali mundury.

Laurys długo podziwiała swój strój. Aż udało się komuś przekonać ją, żeby ruszyła swój tyłek prosto na główny plac, gdzie stała ponad setka młodych ludzi gotowych walczyć za ludzkość bądź wyjechać za mur i służyć królowi. Ci drudzy to Żandameria, a ich służba wyglądała mniej więcej tak: picie, jedzenie, panienki i może dla odmiany karty. Niemal wszyscy kadeci stali na baczność ze skrzyżowanymi za plecami rękoma i wodzili wzrokiem za ich dowódcą. Przed szereg trenerów i specjalistów wysunął się wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji. Jego pozbawiona włosów głowa zasłaniała niektórym piękne słońce, które już od samego rana prażyło niemiłosiernie. Żółte oczy były mocno podkrążone, zapewne spowodowane ciągłym stresem albo płaczem. Choć zgadując po surowej twarzy, nigdy nie zdarzyło mu się uronić łzy.

Stanął w lekkim rozkroku, pogładził swoją brodę przypominając brodę kozy i wykrzyczał tak głośno i ostro, że nawet tytani i ci zza Siny musieli słyszeć i przerazić się.

- Zamknąć mordy! - Wszelkie rozmowy ucichły. - Jestem głównym instruktorem tego obozu szkoleniowego! Nazywam się Keith Shadis! - Ansa poczuła jakby dostała w twarz. Shadis? Ten krzykacz był niegdyś generałem Zwiadowców? Skoro on był tu teraz... to znaczyło, że Smith zajął jego miejsce. To dobrze czy źle? - Dla niektórych z was mogę być prawdziwym koszmarem! Jesteście tu, bo chcecie zmienić swoje nic  nie warte życie! Gówno, nie żołnierze! Stoję tu i widzę wielkie łajno, śmieci i prawdziwe zakały. Jeżeli nie chcecie skończyć już pierwszego dnia służby w paszczy tytana to lepiej byście wzięli się w garść. W ciągu trzech lat morderczego treningu zrobię z was prawdziwą dumę żołnierzy, chyba że ktoś jest porażką życiową, gównem i niczym więcej to niech wypieprza stąd albo sam to zrobię. Tytani nie okażą litości takiej chołocie!

- Będąc w Żandamerii, nie grozi nam nic ze strony tytanów - powiedziała spokojnie dziewczyna z drugiego rzędu

Shadis umilkł, podszedł do niej i wydarł się jej w twarz:

- Co mówiłaś paniusiu?! Czyżby gówno zatkało ci uszy i przygniotło mózg?! Hę? Głośniej, kurwa, bo cię nie słyszę!

Po czole dziewczyny spłynęła kropla potu, co nie umknęło uwadze instruktora.

- Imię i obszar! - rozkazał.

- Tak! Lara Quinn. Zza muru Sina - uderzyła pięścią w pierś.

- Widzę, że z Siny, bo głupota i gówno wylewa ci się nosem i uszami. Czego tu szuka taka gówniara?

Keith przepytywał na wyrywki jeszcze innych kadetów, którzy wydawali mu się słabi. W tym czasie pozostali instruktorzy zaczęli szeptać między sobą.

- On musi być taki surowy? Dlaczego tylko niektórych tak nęka? - spytał jeden.

- Chodzi o spojrzenie i postawę. Shadis niegdyś organizował wyprawy za mur, gdzie widział jak jego ludzi niszczą tytani. Stara się zrobić z nich silnych ludzi. Nie przyczepi się do kogoś, kto potrafi zachować zimną krew.

Shadis wydarł się na kolejnego kadeta:

- Ty, gówniarzu! Kim jesteś?!

Chłopiec zasalutował.

- Artur, sir! Zza muru Maria. Jestem tu, by przesłużyć się ludzkości!

Dowódca nie był jakoś specjalnie przekonałby determinacją i energią, jaką emanował chłopak o nietypowych białych włosach.

- Szefie! - zawołał chłopak o fioletowych włosach, będący niedawno obiektem śmiechu Laurys. - Szef odpuści, bo żyłka szefowi pęknie. O tutaj - pokazał na swoje czoło - taka wielka.

Mężczyzna podszedł do niego, mierzył chwilę wzrokiem aż uderzył go z główki w czoło. Fioletowowłosy przykucnął i jęknął z bólu.

- Nazwiska! Obaj! - Czerwonowłosy chłopak, który stał obok i nie odezwał się słowem, spojrzał na instruktora z szokiem.

- Jak to ja też?! - wskazał na siebie palcem, ale pod naciskiem żółtych oczu Shadisa, westchnął z rezygnacją - Charles Foxwell, mur Maria, dystrykt Shinganshina.

Chłopak, który oberwał w głowę, wyprostował się.

- Jordan Lower. Zza muru Maria, dytrykt Quinta.

Oba dystrykty zainteresowały Ansę.

- Gratuluję wam - odezwał się ostro Keith. - Otrzymaliście bilet w jedną stronę do czyszczenia latryn i rąbania drewna.

,,Ciekawie się zapowiada. Oj, ciekawie. Nic mnie jednak nie powstrzyma przed ochroną Petry".

Ai no Tsubasa | Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz