Rozdział 15

3.2K 359 39
                                    

Po śniadaniu udali się w wyznaczone przez Grega miejsce. Był to stary, dawno już opuszczony szpital psychiatryczny w jednym, z mniejszych miasteczek. Dojechali metrem, a resztę drogi przebyli jedynym jeżdżącym tam autobusem. Skręcili w las i kierując się ścieżką, dotarli do celu. Z zewnątrz był cały poobdzierany, a w środku nie było zresztą lepiej. Otworzyli powolnie potężne, mosiężne drzwi i z hukiem ich zamknięcia, weszli. Zwiedzali wszystkie sale, szpitalne oddziały, w których pozostawione zostały w czasie ewakuacji liczne lekarstwa, łóżka szpitalne oraz porozrzucane, do połowy napełnione strzykawki z nieznaną substancją. W innych znajdowały się nieco przyjaźniejsze kanapy i mała biblioteka, gdzie leżały porozrzucane i porozrywane książki. Łazienki przypominały te z horrorów, gdzie ktoś sprawia, że toniesz we własnej wannie pośród krwi. Jadalnia znajdowała się na środku dolnej kondygnacji budynku, wydawała się najbardziej przyjazna.

Weszli powoli na górę po drewnianych, skrzypiących od starości schodach. Kroczyli wspólnie przez długi, ociemniały korytarz i zaglądali do każdego górnego pomieszczenia, które wypełnione było tą samą pustką, co te na dole. Ów miejsce przyprawiało doktora o ciarki.

W małym pokoju, prawdopodobnie kantorku zauważyli padający cień. Udając się głębiej, spostrzegli wiszące ciało i porozklejane policyjne taśmy. Sherlock energicznie je zerwał i zaczął analizę miejsca i motywu zbrodni. Po chwili dołączył do nich Lestrade, tym razem bez tuzina przygłupów, takich jak Anderson.

—Jak zwykle widzicie, ale nie obserwujecie.—jęknął rozżalony, widząc nierozumiejące miny. Machnął ręką i jak za każdym razem, pospieszył z wyjaśnieniami.—Ciało jest to długo, spójrzcie.—wskazał na ubrania, na których już zbierał się kurz.—To samobójstwo, nic nadzwyczajnego. Chodź, John.

—Ale Sherlock...—powiedział Lestrade, wpatrując się w zakładającego skórzane rękawice detektywa.

—Co tu wyjaśniać?—spytał ironicznie.—Problemy rodzinne, zwolnienie z pracy, brak funduszy- tyle. Nie sądziłem, że jesteście tak niespostrzegawczy, by tego nie zauważyć.

Blondyn ruchem głowy pożegnał się z inspektorem i poszedł za Sherlockiem, który w przeciągu chwili znalazł się już na schodach. Chcąc rozweselić naburmuszonego stratą czasu Holmesa, Watson objął go delikatnie. Zatrzymał go i przyciągnął bliżej za płaszcz.

—Nie—zaprotestował chłodno, odsuwając się.—Nie dotykaj mnie, John.

Speszony blondyn wykonał rozkaz bruneta i pospiesznie się oddalił. Nie mówiąc nic, zbiegł po schodach. Zrobiło mi się przykro, nie rozumiał, o co chodzi przyjacielowi, przecież dopiero, co wyznali sobie uczucia. W milczeniu wszedł do zamówionej taksówki, która czekała, by zawieść ich na Baker Street.

Bez słowa weszli do mieszkania, a niebieskooki od razu zaszył się w swojej sypialni. John chciał wyjaśnić zaistniałą sytuację, z drugiej jednak strony nie chciał go widzieć. Zastanawiał się, czy zrobił coś źle, czy może Sherlock uznał, że to był błąd. Co gorsza, może to był tylko eksperyment, a Watson był królikiem doświadczalnym? Miał tak wiele pytań, lecz tak mało chęci i odwagi, by mu je zadać.

♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Jezu, ten rozdział jest taki krótki i taki... nudny D:
 Serio, myślałam, że wyjdzie mi lepiej, ale cóż, opinię pozostawiam Wam. Mam nadzieję, że ją zostawicie razem z gwiazdkami. ;)

PS niedługo nowe ff Sherlocka ♥

Miłego dnia!

Studium miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz