Rozdział 10

3.4K 440 74
                                    

Kursywa- co się obecnie dzieje na sali, co czuje SH ze świata zewnętrznego, realnego.
Zwykłym- odczucia, przemyślenia Sherlocka, co dzieje się w jego głowie i Pałacu Pamięci.

Z perspektywy Sherlocka:

Tęskniłeś?- zabrzęczał znajomy głos, który krążył mi po głowie. Wciąż rujnował korytarze Pałacu Pamięci, doszczętnie niszcząc jego kondygnacje. Próbowałem pozamykać przed nimi wszystkie pokoje, jednak nieudolnie. Tylko nieliczne z pomieszczeń pozostały nienaruszone. Czułem, jak nie mam kontroli nad umysłem, nad zdradzającym mnie, ledwo zipiącym ciałem. Powoli traciłem tchnienie, wiedząc jak z trudem łapię ostatnie z oddechów. Moje serce, z minuty na minutę coraz bardziej spowalniało swoją pracę, coraz wolniej biło. Krew przepływała z opóźnieniem, łapanie tlenu sprawiało ogromna mękę i ból. Czułem niewyobrażalne katusze. Chciałem wybudzić się z tego cierpienia, jednak nie potrafiłem. Nie byłem wystarczająco silny, by cokolwiek zdziałać.

—Doktorze.—szepcze niepewnie John— Doktorze! On traci puls... JEGO SERCE PRZESTAJE PRACOWAĆ!

Mój przyjaciel patrzy ze zdziwieniem. Podbiega i łapie mnie za nadgarstek. Ujmuje moją twarz w dłonie, wciąż wołając lekarza.

—On umiera...—krzyczy rozżalony, błagając o pomoc. Zanosi się płaczem, jęczy. Nie może znieść bezradności.

Odsuwa się lekko, udostępniając miejsce pielęgniarkom, Smithowi i defibrylatorowi.

—Tracisz kontrole, Sherlocku—odezwał się ponownie. Rozrywał resztki mojej nadziei na wybudzenie się z tego koszmaru. Dopiero teraz zrozumiałem, że chce żyć. Muszę przetrwać i się wybudzić. Dla Johna. Dla nas. Nie mogę odejść. Nie teraz, jest za wcześnie.

Z trudem toczyłem z góry skazana na niepowodzenie wojnę z nim. Łykając powietrze, ostrze noży obijało się o krtań, przenikając przez gardło.

—Spalę Ci serce, Holmes. Duszę również.— złapało mnie w klatce piersiowej. Zapadałem się coraz bardziej, próbując utrzymać się nieudolnie na górze. Czułem, jak umieram. Jak ręce drżą, nogi uginają, a serce przestaje pracować.

Nie dasz rady ponownie wrócić.jęczał roześmiany tuż nad moim uchem. Usiadł okrakiem na moim brzuchu, co sprawiało mi niewyobrażalny ból. Poprawił swoją marynarkę i wyjął z niej nóż. Uśmiechnął się, widząc, jak ledwo zipię. Obracał ostrze w dłoni, bawił się nim.

—Biedny John — rzucił, przyglądając się uważnie trzymającemu przedmiotowi—Smutno mu będzie.

PIERWSZE UDERZENIE.

NIC.

ZERO REAKCJI NA BODŹCE. JESZCZE RAZ.

Naprawdę mi go szkoda przyznał z taka szczerością, że sam zacząłem w to wierzyć. Tyle się nacierpiał. Tyle osób stracił, tyle go zraniło. Teraz Ty...

ODDECH.

Muszę być silny- powtarzałem, sapiąc i próbując wykonać jakiś ruch.

—Och, nie bądź śmieszny, Holmes. Przede mną nie musisz udawać, że Ci zależy. Sentymenty to chemiczny defekt przegranych, już nie pamiętasz?

ODDECH.

AKCJA SERCA.

PULS LEDWO WYCZUWALNY, ZANIKA.

JESZCZE RAZ- słyszę z ust lekarza.

—Nie masz uczuć, podobnie jak ja. Jesteśmy dla siebie stworzeni, wiesz? —stwierdził ironicznie i uniósł kąciki ust. Podciągnął rękawy koszuli i chwycił mocniej ostrze.

ODDECH.

NIE WIEM, CZY WCIĄŻ ŻYJĘ CZY JESTEM JUŻ PO DRUGIEJ STRONIE.

PULSU WCIĄŻ BRAK, NIC SIĘ NIE ZMIENIA.

WSZYSCY TRACĄ NADZIEJĘ.

TYLKO JOHN NADAL WIERZY, MÓWI DO MNIE.

Przykłada mi nóż do gardła, bawi się moim życiem. Nie liczy się ze mną, ale też nie chce mnie uśmiercić.

Nie zabiję Cię, spokojnieprycha, próbując załagodzić sytuację.

Wierci się chwilę. Prowadzi krótką linię, od obojczyków w górę. Zatrzymuje się przy szyi. Lekko nacina skórę w tej okolicy. Czuję spływającą, ciepłą krew.

—Biedny John—powtarza.—Będzie w niebezpieczeństwie. Załamie się.— stwierdza, nonszalancko się uśmiechając.

—Kochałeś go Sherlocku, naprawdę kochałeś.dodaje po chwili zdziwiony. Nie może w to uwierzyć. Powtarza to kilka razy.

Odzyskuje lekko siły. Mój stan lekko się poprawia, ręce przestają drżeć. Nadal boli, ale już nie tak mocno. Wiercę się i chwytam jego rękę. Odrzucam nóż za siebie i zrzucam go z mojego ciała. Mogę już swobodnie złapać oddech.

Już nie boli.

Nadal go kocham. Nigdy nie przestałem.mówię, czując, jak zachodzą mi oczy łzami.

Szkoda, że dopiero to zrozumiałeś. Na łożu śmierci, w śpiączce. Nie możesz zrobić kompletnie nic. Będzie w niebezpieczeństwie, a Ty będziesz leżeć. TUTAJ.

Odzyskuję oddech.

Łapię powietrze. Nie cierpię.

Krztuszę się nim.

PULS WYCZUWALNY. PONOWNA AKCJA SERCA.

Uśmiecha się szerzej.

Nigdy nie zniknę z Twojego życia.—słyszę i widzę, jak znika. Siedzę teraz na podłodze Pałacu Pamięci, na jego środku. Widzę drzwi. Brązowe, ciężkie, okropne. Lepką, bordową cieczą napisany odrapany tekst. Śmierć. Byłem w Pokoju Śmierci. Powoli otwieram je, próbując wyjść.

Korytarz. Jestem na nim. Rozglądam się. Widzę uśmiechniętego Johna. Z trudem przedzieram się tym wąskim holem do niego. Chwytam jego spodnie, a on mnie podnosi. Zaciągam się jego perfumami, uspokaja mnie. Przytulając, powtarza że jestem bezpieczny.

OTWIERAM OCZY. JUŻ NIE BOLI. JUŻ NIE ŚPIĘ.

Ja ŻYJĘ. Rozglądam się po sali. CISZA. Nikt nie jest w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Pielęgniarki patrzą na mnie ze zdziwieniem, lekarze twierdząc, że to cud przeklinają.

Widzę Johna, podchodzi do mnie. Opiera się o łóżko i pochyla. Wtula się w moje ciało, zaczyna płakać. Płacze on -płaczę i ja.
-John? - pytam niepewnie,  wciąż nie pojmując, co się stało. Mrugam kilkakrotnie, próbując uwierzyć. Zaciągam się świeżym powietrzem. 
Unoszę wzrok, widzę jego łzy. Uśmiecha się.



♥♥♥♥♥♥♥♥♥

Hej. Rozdział niesprawdzany, może później uda mi się poprawić błędy. Niestety nie mogłam dodać go wcześniej, przez pewne problemy. 

No cóż. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Pisany pod wpływem emocji, mocno się wczułam, więc mogą być jakieś błędy, brak składni or sth. W nocy moja dusza pseudo- pisarska się uaktywnia, co przy wstawaniu wcześnie jest... niefajne. Mimo wszystko liczę, że pozostawicie opinię. c:

Miłego dnia :)


Studium miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz