Rozdział X

1.7K 90 15
                                    

- Ze wszystkim sobie poradzicie? Może lepiej będzie jak pójdę z Wami - powiedział Minho który od kilku minut starał się nakłonić mnie do zmiany zdania.

Doceniałem jego troskę, ale już sobie coś postanowiłem i nie zamierzałem tego zmieniać. Przez długi czas to Minho i reszta Zwiadowców narażali życie dla Streferów, w tym także dla mnie. A ja? Ja mogłem tylko stać z boku i się przyglądać. Ta bezczynność zaczęła mnie dobijać. Teraz nadarzyła się okazja do rekompensaty. Nie zamierzałem z niej zrezygnować.

- Damy radę, bez obaw - stwierdziłem i lekko się uśmiechnąłem - Wiesz, że możesz mi zaufać - dodałem.

- Jasne. Tak czy owak, wolałbym iść z Wami - westchnął Minho.

- Nie możemy zostawić Strefy bez przywódcy. Niby jest Alby..., ale no cóż... on też nie ufa nam, aż tak żeby... - wyjąkał Tommy.

- Wiem o czym mówisz - mruknął Minho - My damy sobie radę, bardziej martwię się o Was.

- Oj już spokojnie, tatusiu - Tommy poklepał przyjaciela po ramieniu i szeroko się uśmiechnął.

- Wiesz... widok Twojej pięknej inaczej twarzy każdego dnia poprawia mi humor, nie chciałbym tego stracić - odgryzł się Minho.

- I tak wiem, że mnie kochasz - mruknął Thomas i cicho się zaśmiał.

- Nie schlebiaj sobie.

Wywróciłem oczami, jednak nie mogłem powstrzymać się przed śmiechem. Lubiłem ich sprzeczki. Zachowywali się jak stare dobre małżeństwo. Niezależnie od sytuacji, potrafili znaleźć powód do śmiechu.

- Dobra. Teraz już na poważnie - powiedziałem stanowczo - Ja i Thomas szukamy wyjścia, a Ty...

- Ja opiekuje się Waszymi królewnami - mruknął Minho pokazując zęby w szerokim uśmiechu - Ja... nakłaniam jak najwięcej osób do dołączenia do Nas i organizuje ognisko - pod wpływem mojego spojrzenia Minho szybko się poprawił.

- Dokładnie - mruknąłem poprawiając ramiączko od plecaka.

Zerknąłem na zegarek. Zostały jeszcze dwie minuty zanim przejście się otworzy. Zaczynało świtać. Oprócz nas nie było nikogo. Gdy przestaliśmy rozmawiać zapanowała grobowa cisza. Przerywana tylko głośnym oddechem, któregoś z nas. Nie było słychać kompletnie nic. Powiewu wiatru, szumu liści, czy śpiewu ptaków. Nic. Nagle usłyszałem głośne brzęknięcie. Przejście zaczęło się otwierać. Po raz pierwszy wchodziłem do labiryntu, dlatego że tego chciałem. Od wypadku, byłem tam tylko raz. Gdy szukaliśmy Malii, ale to zupełnie co innego. Teraz świadomie, zdecydowałem się wrócić do labiryntu. Mając na uwadze co mnie tam spotkało i jak wiele ryzykowaliśmy. Nie robiłem z siebie bohatera. Nie byłem nim. Po prostu niektóre swoje działania uważałem za niezbyt zrozumiałe. Cóż, mimo że ich nie rozumiałem, czułem że postępuje słusznie. Takie trochę rozdwojenie jaźni.

- To widzimy się wieczorem - powiedziałem zerkając na przyjaciela i posyłając mu uśmiech - A jutro już Nas tu nie będzie - dodałem by dodać mu otuchy. Czekaj, wróć by dodać mu otuchy? Raczej by dodać jej sobie.

- Czekajcie! - do moich uszu dotarło głośne krzyknięcie.

Gdy zdałem sobie sprawę z tego do kogo należy ten głos, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Odwróciłem się i dostrzegłem biegnącą w naszą stronę Malie. Nie wiem dlaczego, ale jej widok sprawił, że poczułem się lepiej.

- Czy Ty w ogóle nie śpisz? Powinnaś odpoczywać - powiedział Thomas ilustrując siostrę wzrokiem.

- Daj spokój Tommy - Malia wywróciła oczami i mocno go przytuliła. Potem podeszła do mnie i zrobiła to samo. Oddałem uścisk nie zważając na Minho, który obdarzył mnie charakterystycznym spojrzeniem.

I always remember you || The Maze RunnerDonde viven las historias. Descúbrelo ahora