Rozdział 29 Biuro

4.5K 341 5
                                    

Nightcore - The Phoenix

-Matt-

Kiedy rozwaliłem kraty celi, myślałem że już wszystko pójdzie jak po maśle, lecz myliłem się... Po drodze spotkałem strażnika- Willa. Will był przyjacielem mojego ojca od wielu lat, a ja go tak po prostu zabiłem... Lecz mimo to nie czuje, litości, poczucia winy czy współczucia. Nie czuje nic... To tak jakbym nie miał serca... Kurwa! Ja chce coś czuć! Właśnie wbijam swój miecz w martwe ciało strażnika. Jestem  w furii, bo ten kretyn wezwał tego debila. Właśnie on go wezwał! Szybko wyciągam miecz z ciała i biegiem wychodzę z lochów. Wiem, że mam mało czasu. Za kilka minut zapewne pojawią się strażnicy z tym kretynem... Z tak dużą ilością Upadłych nie dam sobie rady! Matt, myśl! Co by tu zrobić by mnie puścili?

~Wieź z sobą Arie...- Podpowiada cichy głos w mojej głowie. No tak... Aria! Lucyfer nie pozwoli by coś się jej stało! Szybko zawracam i biegnę w kierunku ich sypialni. Po drodze jednak natykam się na małą przeszkodę jaką jest jeden z strażników tego kretyna. Na początku chłopak patrzy na mnie nic nie rozumiejąc, lecz kiedy zauważa miecz utytłany w krwi, cofa się o krok. Cholera! Do sypialni Lucyfera zostały mi jeszcze z trzy metry! No trudno... Ten śmieć, też straci życie... Na myśl o martwym ciele chłopaka, uśmiecham się złośliwe. Ustawiam się w pozycji obronnej, jednocześnie będąc gotowym do ataku. Po chwili w ręce mojego przeciwnika pojawia się miecz, a on sam patrzy na mnie z obrzydzeniem. 

-Zdrajco! Jakim prawem chcesz spotkać się z królową?!- Pyta wściekły.

-Jeśli dobrze wiem. to ona jeszcze nie jest jego żoną!- Sycze, ignorując obraźliwą nazwę. Chłopak prycha na moje słowa, po czym atakuje mnie. Nie zdarzam zareagować, przez co ten szczeniak robi mi ranę na policzku. Na jego twarzy pojawia się zuchwały uśmiech, a ja posyłam mu groźne spojrzenie. Szczeniak jest z siebie dumny... No tak każdy był by dumny, gdyby sprawił Wice dowódcy ranę na policzku. Szybko ocieram dłonią z twarzy krew, po czym atakuje strażnika. Na moje nieszczęście młody robi unik, przez co umyka ostrzu mojego miecza. W moich żyłach zaczyna huczeć gniew. Ten MAŁY nic NIE WARTY ŚMIEĆ, pragnie ranić moją DUMĘ, a ja na to nie pozwolę.

-Wiesz, o tym że zginiesz?- Pytam znudzony.

-Nie wiadomo, czy zginę.- Oświadcza hardo, a ja śmieje się pod nosem. Uuu... Szczeniak chce zgrywać bohatera. Ciekawe ile tak wytrzyma? 

-Aria-

Spałam sobie spokojnie, gdy nagle poczułam jak ktoś zaczyna mnie szturchać w ramie. 

-Pani, obudź się!- Krzyczy, jakiś dziewczęcy głos. Otwieram powoli oczy, będąc gotowa nawrzeszczeć na osobę winną mojego przebudzenia. Chciałam spać... Pragnęłam byś nieprzytomna w chwili kiedy mój przyjaciel będzie umierał... Kiedy budzę się zauważam, że nade mną pochyla się moja służąca- Hayley. Była przerażona, a ja nie wiedziałam z jakiego powodu.

-C-Co się stało?- Zapytałam ziewając. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się że dzieję się coś ważnego.

-Pani, musimy stąd iść! Więzień uciekł! A jeden z strażników przekazał, mi że jest niedaleko pokoju, w którym się znajdujesz!- Krzyczy przerażona,  a ja natychmiastowa wstaje na proste nogi.  Na szczęście  zasnełąm w ubraniach, więc zaoszczędzę trochę czasu. Czuje, że tym uciekinierem jest Matt... Nagle słyszę za drzwiami odgłos uderzającego o siebie metalu. Hayley trzęsie się z strachu i bezradności. Podchodzę do niej i unoszę jej głowę do góry tak by na mnie spojrzała.

-Nie bój się. Matt nie ma szans ze mną i Lucyferem.- Oznajmiam pewnie, a dziewczyna oddycha z ulgą. Łapie ją za rękę, a on patrzy na mnie zaskoczona.

-Pani... Co ty robisz?- Pyta skołowana, a ja wybucham śmiechem.

-Jeśli chcesz tu zostać to proszę bardzo, lecz ja mam zamiar przenieść się w jakieś bezpieczne miejsce.- Wyjaśniam, a ona szepcze ciche przepraszam. Śmieje się z niej, po czym przenoszę nas w okolice pobytu mojego ukochanego... Mam nadzieje, że nie jest zły za to że go uderzyłam.... Wiem, że źle zrobiłam, lecz to był impuls... Przenosimy się, a ja pierwszą rzeczą jaką zauważam jest on. Patrzy na mnie, a na jego twarzy maluje się ulga. Niespodziewanie przyciąga mnie do siebie, po czym zatapia swoją twarz w moich włosach.

-Jesteś....- Mruczy, całując mnie w czubek głowy.

-Jestem....- Odpowiadam wtulając się w niego. Widzę, że za nim jest kilkadziesiąt Upadłych z pochylonymi ku ziemi głowami. 

-Thomas!- Krzyczy, a o obok nas pojawia się szatyn z piwnymi oczami. 

-Tak, panie.- Mówi kłaniając się.

-Zaprowadzi swoją Królową do mojego biura i pilnuj by włos z głowy jej nie spadł!- Rozkazuje groźnym tonem. Lucyfer puszcza mnie, po czym całuje mnie przelotnie w usta.

-Później pogadamy...- Szepcze, po czym odchodzi. Stoję chwilę zdezorientowana jego zachowaniem, lecz po chwili uspokajam się.

-Pani, musimy iść.- Oznajmia szatyn, a ja tylko potakuje po czym zaczynam podążać na nim. Zauważam, że za mną idzie Hayley z spuszczoną ku ziemi głową. Ignoruje to i idę dalej za nie jakim Thomasem. Nie jestem skupiona na drodze, moje myśli są całkowicie pochłonięte Lucyferem...

CDN

Nie wiem czemu, ale nie mogłam spać, więc napisałam wam rozdziało tej wspaniałej porze *-*  Mam nadzieje, że podoba się wam ten rozdział.  W kolejnym dużo się wydarzy, ale to dopiero w czwartek! Pozdrawiam was moje kochane diabełki i życzę wam miłych snów! Przepraszam was też za błędy! Postaram się je poprawić rano!

UkrytaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz