XXIX. Jak dobrze was widzieć całych i zdrowych, matoły!

964 83 2
                                    

Castiel

Wszystkie wspomnienia wracały i zmagały się z fałszywymi. Dean Winchester nie żyje. Dlaczego czuję rozpacz rozdzierającą moje serce? Dlaczego, skoro on tyle zła mi wyrządził?

Nie wyrządził.

Ta myśl cały czas obijała się po mojej głowie. Czy naprawdę byłem na tyle głupi? Poczułem jak trzeci raz w życiu łzy popłynęły mi po policzkach. Nie przywykłem do tego. Szybko je starłem i gdy zrealizowałem, że szloch Sama ustał spojrzałem zaniepokojony. Miał czerwone oczy. Odskoczyłem gwałtownie wyciągając swoje ostrze.

- Whoa! Spokojnie napaleńcu!- powiedział unosząc ręce w obronnym geście.

- Kim jesteś?!- syknąłem do tego kogoś.

- Crowley, możesz mi mówić wasza jaśnie, cudowna wysokość.

- Król piekła... Jak się tu dostałeś?!

- Opętałem Sama- prychnął.- nawet nie wiesz jak ciężko było się utaić i słuchać myśli tego Łosia. Myślałem, że się porzygam.

- Po co tu się zjawiłeś?

- Na wycieczkę krajoznawczą... ale mniejsza, teraz mam dla Ciebie propozycję w zamian za bezpieczny powrót do mojego królestwa. Tu na górze nie jest tak fajnie jak myślałem.

- Słucham.

- Mogę uleczyć twojego kochasia- odpowiedział wzruszając ramionami.- w sumie to zdążyłem go polubić i trochę szkoda drania.

- Przysięgam, że jeżeli coś kombinujesz to będę pierwszym, który wytnie twoje serce- syknąłem nie mogąc uwierzyć, że król piekła potrafi kogoś polubić.

- Oh, Cas. Taki flirciarz- spojrzał na mnie z lekką pogardą, a ja nie miałem innego wyboru jak przystać na jego wątpliwą propozycję.

- Ulecz go to Cię odeślę. Obiecuję.

- O nie kochaniutki. U nas w piekle się to inaczej załatwia- podszedł do mnie i mnie pocałował. Było to szokujące przeżycie. W porównaniu do pocałunków z Deanem marne. Spojrzałem na niego nie rozumiejąc co właśnie zrobił.

- Tak się u nas umowy podpisuje- puścił mi oczko.- powinieneś czasem wpaść- uśmiechnął się przebiegle i klęknął przy ciele Deana, przykładając ręce do jego klatki piersiowej. Po chwili on się zerwał, łapiąc gwałtownie oddech.

*****

Dean

Powietrze.

Złapałem je gwałtownie, krztusząc się nim. W ustach czułem jeszcze posmak krwi. Czy ja właśnie zmartwychwstałem? Zerknąłem na mojego brata.. Co z jego oczami?

- Sam?- zapytałem zdezorientowany.

- Nie. Crowley słońce. Wpadłem tylko na chwilę- puścił mi oczko i podszedł do Castiela. Nic już nie rozumiem. Anioł położył mu dwa palce na czole, po czym czerwony dym opuścił ciało mojego brata i zniknął. Spojrzałem na młodego. Też nie ogarniał.

- Opowiem wam co i jak po drodze. Chodźcie, zobaczymy jak się bitwa zakończyła- Powiedział Castiel i wyszedł. Spojrzałem zdezorientowany na brata, a ten się do mnie przytulił.

- Myślałem, że już po tobie- poklepałem go po plecach.

- Ta, ja też tak myślałem- mruknąłem i oboje wstaliśmy podążając za aniołem. Dotarliśmy na pole bitwy. Kurde, tu była jakaś rzeź. Patrzyłem na ciała aniołów pokrywające ogromną powierzchnię placu. Mijaliśmy właśnie głęboki rów, którego dno było całe pokryte krwią. Co mogło zrobić coś takiego?! Spojrzałem na Castiela. Był przerażony.

- Ezekiel!- wrzasnął i podbiegł do jakiegoś anioła sprzątającego bałagan.- Jak bitwa?

- Wygraliśmy- odpowiedział anioł ale trochę zbyt zmartwionym tonem. Najwyraźniej Cas też to wyczuł bo zaczął dalej wypytywać.

- A gdzie Gabriel?

- Gabriel... Jest z nim źle. Jest w sali uzdrowiskowej najintensywniejszego stopnia- mruknął podłamany żołnierz i spuścił głowę. Poczułem strach ściskający moje gardło. Gabe nie może zginąć. Nie teraz.

- Co?! Co się stało?!- Cas niemal się rzucił na niczemu winnego anioła. Położyłem mu dłoń na ramieniu, próbując go uspokoić. Ku mojemu zdziwieniu nie strzepnął jej.

- On zmierzył się z Zachariaszem. Tamten nie walczył fair i przebił jego podobno wcześniej już uszkodzone skrzydło. W dwóch miejscach. Stracił mnóstwo krwi. Zajmuje się nim pięcioro najlepszych uzdrowicieli. Gabe się nie poddaje ale oni mówią, że nie ogarniają jak on w ogóle latał po pierwszym uszkodzeniu skrzydła i jakim cudem jeszcze żyje.

- No bo to banda matołów- warknąłem krótko.- oczywiście, że Gabriel przeżyje. Takiego nawet młotkiem nie dobijesz. Idziemy do tej sali radioterapii czy co to tam było- poklepałem anioła po plecach i ruszyliśmy do miejsca docelowego. Sam cały ten czas milczał. Był twardy. Z korytarza już mogliśmy usłyszeć wrzaski archanioła. Stanęliśmy w trójkę jak wryci.

- Jeszcze raz mnie dotkniesz tymi świecącymi łapskami, a Cię zabiję!!- dobra, nie było z nim najlepiej.

- Ale to dla twojego dobra... Przytrzymajcie go!- i po chwili znowu słyszałem krzyk przepełniony bólem. Co oni z nim robili? Ruszyliśmy w kierunku sali i zobaczyliśmy łóżko, które całe było we krwi, a na nim Gabriela. Wyglądał okropnie. Brudny, poobijany i pocięty w wielu miejscach. Miał rozwinięte skrzydła od których odwróciłem wzrok bo nie wiem czy bym nie rzygnął na widok tak zdewastowanego organu. Gdy archanioł nas zobaczył od razu się rozpromienił.

- Chlopaki!- wydyszał ciężko.- udało się wam! Nawet nie wiecie...- i znowu syknął bo kobieta zaczęła uleczać jego ranę.

- Wystarczy- burknął Castiel.- Zatamowaliście krwotok. Dajcie mu chwilę przerwy bo go wykończycie- kobieta spojrzała na niego z przestrachem i opuściła salę. Czyżby Cas został gangsterem niebios? Podeszliśmy do obolałego archanioła.

- Dziękuję wam chłopaki- powiedział cicho.

- Jest spoko, Grabryś- mruknąłem z zadziornym uśmiechem.

- Rozmawiasz z nowym królem niebios Maryjko, uważaj na słowa- parsknęliśmy śmiechem, a on zaraz jęknął z bólu.

- Mamy tu sporo do ogarnięcia. Dam wam znać jak poszło. Wracajcie szybko na ziemię zanim coś wam się stanie. Nie wiem jak to środowisko działa na ludzi- zanim się obejrzałem byliśmy już w domu Bobbiego. Kurwa, tyle chciałem im powiedzieć. Nawet nie wiem czy Gabriel przeżyje i czy jakoś się z tym wszystkim uporają. I Castiel. Chciałem się chociaż z nim pożegnać.

- Wszystko gra?- Sam położył mi rękę na ramieniu, ja tylko pokiwałem potakująco głową. Nie, nie gra ale Sam też dużo przeszedł więc nie musiał o tym wiedzieć. Nagle z kuchni wyskoczył Bobby ze strzelbą.

- Jeżeli chcesz mnie okraść...- urwał w połowie zdania i szybko rozładował pistolet rzucając go na ziemię. Doskoczył do nas i nas przytulił.

- Jak dobrze was widzieć całych i zdrowych, matoły!

******
No i trochę chyba odkupiłam winy tym rozdziałem ;) Mam nadzieję, że się wam podobał! Został już tylko epilog do napisania i mi trochę smutno, że już kończe to opowiadanko :( Do epilogu w takim razie, żabeczki! <3

I kolejny kawałek, który zawrócił mi w głowie

Wbrew Wszystkiemu ~ DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz