XXIII. Jak to coś nie tak?

998 97 15
                                    

Castiel

Naszprycowali mnie wszystkim czym się dało. Krwią demona, psa piekielnego, świętym olejem i wieloma innymi rzeczami, które razem tworzyły mieszankę rozsadzającą moje żyły. Krzyczałem i zwijałem się z bólu, próbując jakoś to znieść. Od miesiąca przyjęli inną taktykę, wstrzykiwali we mnie różne świństwa wmawiając, że to wszystko przez Deana i próbując modyfikować moje wspomnienia. Wszystko mi się zlewało w jedną całość. Już nie wiedziałem co jest fikcją, a co nie. Gdzie ja w ogóle jestem?

- Kochasz Deana Winchestera?- wrzeszczał do mnie sfrustrowany Rafael. Coś mi podpowiadało, że tak ale.. Kurde skąd ja znam Deana.. Co tu się dzieje?

- Nie- odpowiedziałem cicho, a znak na mojej ręce pierwszy raz się nie zaiskrzył. Rafael w był w szoku. Nic nie powiedział, tylko odpiął mnie od krzesła, a ja bezwładnie opadłem na ziemię i straciłem przytomność.

*******

Dean

Jechaliśmy moją dzieciną i szlag mnie trafiał, że to nie ja ją prowadzę.

- Daleko jeszcze? - powiedziałem chcąc już jak najszybciej być na miejscu.

- Zadajesz to pytanie już dziesiąty raz, synu. Ogarnij się- spojrzałem z frustracją w lusterko. Sam mnie poklepał pokrzepiająco po plecach. Rozumiał mój ból. Westchnąłem i przewracając oczami Popatrzyłem przez okno. Zbierało się na burzę. Przez moment zastanowiłem się czy to zwykłe zjawisko meteorologiczne czy coś się dzieje tam, na górze. Z zamyślenia wyrwał mnie Bobby.

- Te, pan " daleko jeszcze" zbieraj się- zamrugałem zdezorientowany, kurde już byliśmy na miejscu. Wysiadłem i rozejrzałem się po okolicy. Stara melina. Idealne miejsce na gniazdo. Tak tu śmierdzi, że żaden nieproszony gość na pewno by się nie zbliżył. Zrobiłem zbolałą minę i mruknąłem.

- Komory gazowe w Auschwitz to Pikuś w porównaniu z tym, co nas czeka.

- Nie jęcz, paniusiu- Ojciec walnął mnie w potylicę. Jak za starych dobrych czasów. Podzieliliśmy się w dwójki. Ja szedłem z Samem, a Ojciec z Bobbym. Ustawieni plecami do siebie maszerowaliśmy. My poszliśmy w prawo, tamci w lewo.

- E, Sam- szepnąłem do brata.- ty bierz tą stronę, a ja drugą. - współtowarzysz kiwnął głową. Skradaliśmy się. Panowała grobowa cisza, mogłem usłyszeć bicie własnego serca. Usłyszeliśmy huk. Najprawdopodobniej pochodził z drugiej części budynku, gdzie był Bobby i John. Kątem oka zauważyłem ruch za Samem.

- Sammy, gleba!- krzyknąłem, a mój brat się szybko schylił. Po czym głowa napastnika wylądowała obok niego.

- Dzięki- mruknął i wstaliśmy po chwili biegnąc w stronę, gdzie Słyszeliśmy zamieszanie. Spora grupa wampirów atakowała Ojca i Bobbiego.

- Ty durniu, jak mogłeś niechcący wystrzelić z tego jebanego pistoletu!- darł się Bobby, odcinając w między czasie głowy dobrze uzębionym potworom.

- Nie gadaj, tyko machaj tą maczetą!- chciało mi się śmiać z tej dwójki ale zaraz ruszyłem z Samem aby im pomóc. Odciąłem głowę pierwszemu, lepszemu wampirowi i krzyknąłem do brata.

- Jeden!- po chwili dodałem.- Dwa!- On załapał wyznanie i też zaczął liczyć swoje "zdobycze". Po pół godzinnym miotaniu się z wampirami zdyszani uśmiechnęliśmy się.

- 22- powiedział dumnie Sam.

- 27! Ha!- krzyknąłem mu prosto w twarz.

- Kłamiesz! Pewnie od początku założyłeś, że dodasz 5 do liczby którą ja Ci powiem!- obruszył się mój brat.

Wbrew Wszystkiemu ~ DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz