XXV. Gotowy na umowę ze mną?

932 86 7
                                    

Gabriel

Zrobiłem zręczny unik, sięgnąłem po ostrze i.. kurwa, nie było go. Rafael wyciągnął dwa miecze i zaczął się śmiać. Dobra sztuczka. Mam przepierdolone. Rozłożyłem skrzydła i chciałem odlecieć, kiedy archanioł rzucił ostrze przebijając moje prawe skrzydło. Runąłem na ziemię jak długi i przekląłem pod nosem. Cholera. Wyciągnąłem ostrze ze zranionego miejsca krzycząc z bólu. Sporo krwi. Trafił w czuły punkt. Złożyłem uszkodzony narząd i wstałem z ziemi. Przynajmniej odzyskałem ostrze ale obraz mi się zamazywał i lekko kręciło w głowie.

- Tylko na tyle Cię stać? Cipa!- krzyknąłem do Rafaela. Jego wybuchowość to moja jedyna nadzieja. Rzucił się na mnie, a ja zrobiłem kolejny unik ale z powodu nieostrości obrazu udało mi się tylko go drasnąć w ramię. Przeklął i na mnie skoczył przygniatając do ziemi. Moja rana, kurwa. Syknąłem z bólu i próbowałem go zrzucić z siebie ale przystawił mi ostrze do gardła.

- Jakieś ostatnie zdanie przed śmiercią?

- Kutas z Ciebie-warknąłem, a wtedy Rafael podniósł ostrze celując w moje serce.

*****

Dean

Całą noc nie mogłem spać. Kogo miał ten pieprzony demon na myśli? Za parę dusz przywróciłby mi Castiela. Może powinienem się zgodzić? Już prawie to zrobiłem ale... To złe. Już nigdy nie mógłbym spojrzeć w lustro po czymś takim. Z drugiej strony czy będę w stanie na siebie patrzeć jeżeli ktoś z moich bliskich zginie, a będę miał świadomość, że mogłem temu zapobiec? Nie. Prawdopodobnie nie. Przewróciłem się na drugi bok i westchnąłem. I tak już nie zasnę. Wstałem i ubrałem się schodząc na dół do baru. Zatrzymaliśmy się dzień dłużej bo dziewczyny nalegały ale teraz trzeba się zbierać. Wszyscy już siedzieli przy jednym ze stolików i jedli śniadanie. Przywitałem się bez entuzjazmu. Brat uważnie mi się przyglądał.

- Dean!- krzyknęła Jo.- chodź, zrobię Ci hamburgera na śniadanie.

- Dzięki ale nie jestem głody- odpowiedziałem. Ona wytrzeszczyła oczy, a ojciec się zadławił omletem. Bobby i Sam też się na mnie gapili oniemieli.

- Co?- warknąłem.

- Czy wszystko w porządku synu?- Zapytał John i uważnie mi się przyglądał.

-Tak, czemu pytasz?

- Bo ostatnio kiedy odmówiłeś hamburgera miałeś 12 lat i na następny dzień się okazało, że masz zapalenie płuc.

- Wszystko gra- mruknąłem i przyglądałem się drzewom za oknem. Wszyscy zjedli śniadanie, więc zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Tata się chyba o mnie martwił bo pozwolił mi prowadzić bez żadnych marudzeń. Jechaliśmy w stronę domu, przy akompaniamencie "Knocking on The heaven's door". Nagle na ulicy pojawił się jakiś facet i wyciągnął rękę w geście " stop". Zza niego wychyliła się pozostała dwójka nieznajomych.

- Co do kurwy?- zapytałem wszystkich w samochodzie ale byli tak samo zdezorientowani jak ja. Zatrzymałem auto, a mężczyzna podszedł do okna.

- Witaj Dean- na te słowa wiedziałem, że zapowiadają się kłopoty. Wcisnąłem gaz do dechy, mając zamiar rozjechać osobników stojących nam na drodze ale zamiast rozwalić ich, rozwaliłem Impalę. Odbiłem się od nieznajomych i trafiłem w rów.

- Wszyscy Cali?!- krzyknąłem, a oni potwierdzili, swoją obecność jękiem. Wskoczyliśmy z rozbitego auta, stojąc razem ramię w ramię. Przeciwnicy wyciągnęli sztylety. To.. Anioły! Tego się nie spodziewałem. Jak mieliśmy z nimi walczyć? Od razu rozciąłem rękę swoim nożem. Miałem zamiar ich odesłać. Szepnąłem do taty, żeby odwrócił ich uwagę, a sam zacząłem kreślić znak na drzwiach dzieciny. Castiel mnie kiedyś tego nauczył i chwała mu za to. Stałem tyłem do samochodu, dlatego modliłem się żeby to dobrze narysować. Ojciec zaczął ich zagadywać w stylu "my pójdziemy w swoją stronę, wy w swoją i o wszystkim zapomnimy". Już prawie skończyłem rysunek kiedy mężczyzna, który wcześniej podszedł do okna mojego samochodu zauważył co robię. Podbiegł do mnie tak szybko, że nie miałem szansy zareagować. Złapał mnie za kark i obracając jak piórko z całej siły uderzył moją głową w karoserię. Opadłem bezwładnie na ziemię tracąc chwilowo orientację co się dzieje. Wtedy zaczął mnie kopać.

- Ty żałosna, ludzka małpo!! Chciałeś mnie przechytrzyć?!- złapał mnie za szyję i posadził opierając o samochód.-Pozdrowienia od Naomi!- syknął i zamachnął się na mnie ostrzem. Już po mnie. Wtedy pomiędzy nas wbiegł tata.

- Nieee!- wrzasnąłem ale było już za późno. Anioł wbił mu ostrze prosto w serce. W momencie łzy stanęły mi w oczach. Bobby i Sam mi nie pomogą bo szamotają się z pozostałą dwójką. Byłem na tyle przytomny, że odwróciłem się do znaku i szybko go dokończyłem, po czym przyłożyłem rękę do niego. Anioły zaświeciły się i zniknęły. Od razu podbiegłem do Taty. Było źle.

- Tato! Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze- łzy płynęły mi po policzkach. Sam zdążył się zorientować co się stało i podbiegł do nas razem z Bobbym.

- Dean- powiedział cicho.- wiem, że Cas jest aniołem. Gabriel nie oczyścił mi pamięci i chcę żebyś wiedział, że Cię wspieram i przepraszam za to co kiedyś powiedziałem. Jestem z was dumny chłopcy. Bez względu na wszystko.

- A ja przepraszam za..- moją wypowiedź przerwał kaszel ojca. Pluł krwią. Gdy kaszel ustąpił Opadł bezwładnie na ziemię.

- Tato?! Tato!!- zacząłem krzyczeć, próbując go obudzić. ON NIE ŻYJE. Spojrzałem na Sammiego, który płakał jakby miał 10 lat. Bobby go przytulał i uspokajał. Patrzyłem na zwłoki ojca i nie mogłem uwierzyć, że to już koniec. Tak wiele chciałem mu powiedzieć. Nawet nie powiedziałem, że go kocham. Płakałem trzymając jego rękę. Błagam tato, obudź się. Błagam. Zacząłem szlochać nie panując nad swoim ciałem. To ja powinienem zginąć. Nie on. Kątem oka zauważyłem postać zbliżającą się pewnym krokiem do mnie.

- To co Dean? Gotowy na umowę ze mną?

******

Castiel

Obudziłem się w domu Gabriela. Nie wiem co było prawdą, a co nie jeżeli chodzi o Deana ale wiem, że Archanioł był naprawdę moim przyjacielem. Usiadłem na łóżku i próbowałem nawiązać z nim łączność. CISZA. To nie wróży nic dobrego. Wybiegłem z domu rozglądając się jak szalony. Nawiązałem połączenie z buntownikami.

- Widzieliście Gabriela?

- Castiel?- wszyscy powtarzali zdziwieni.

- Tak, później pogadamy, teraz odpowiedź, szybko!

- Ostatni raz byliśmy z nim w ogrodzie Pana..-więcej mi nie trzeba było. Rozłożyłem skrzydła i pomimo słabej łaski przeniosłem się w miejsce docelowe.

- Kutas z Ciebie- usłyszałem i zobaczyłem jak Rafael podnosi ostrze. Wyciągnąłem swoje i podbiegłem do archanioła. Na szczęście byłem szybszy i po chwili Rafael leżał martwy.

- Castiel?- zapytał Gabriel mrużąc oczy. Wyglądał okropnie. Był cały we krwi.

- Tak, chodź zanim ktoś się tu zjawi- objąłem go za ramiona i przeniosłem do jego domu. Dysząc ciężko położyłem go na łóżku.

- Paskudna rana. Uleczę Cię.

- Nie dasz rady- jęknął Gabriel ale nie słuchałem. Przyłożyłem dwa palce do jego skrzydła, a on zaczął krzyczeć wniebogłosy. Rany na skrzydłach są najgorsze. Czułem, że moja łaska się mocno buntuje ale nie mogłem go tak zostawić. Z nosa zaczęła lecieć mi krew, a Archanioł zwijał się z bólu.

-Jeszcze trochę, wytrzymaj- powiedziałem pokrzepiająco widząc pot na jego czole. Po chwili było po wszystkim. Wytarłem krew z nosa i ledwo zipiąc położyłem się obok przyjaciela.

- Dzięki Cas- powiedział słabo Gabe.

- Mhm- mruknąłem czując, że nie stać mnie na więcej. Oboje byliśmy w kiepskim stanie więc po prostu zasnęliśmy.

******

Hejo! wiem, że ten kawałek nie jest w oryginale Gunsów ale wrzucam wam wersję w ich wykonaniu. Powiem wam jeszcze, że ta wersja o tu jest inna od tej najpopularniejszej, puszczanej w radiu i osobiście uważam, że jest lepsza :D Jeżeli macie chwilę, to posłuchajcie! A co do rozdziału to wypowiadać się nie będę, ciekawa jestem waszych opinii ;* Do następnego, misiaki!

Wbrew Wszystkiemu ~ DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz